Ach, jakże ucieszyli się wszyscy, widząc zuchowatą Justynkę znowu wolną
i pląsającą wśród kwiatów! Wszystkie Elfiątka – beztroskie i rozfiglowane – zjawiły się, aby ją powitać; a dorosłe Elfy, których też przyfrunęło sporo, po raz pierwszy od dwóch tysiącleci radowały się i uśmiechały.
Malwinka,
która uwierzyła (choć z trudem), że zobaczy jeszcze Jaromira, również się
uśmiechnęła. Mizernie jeszcze i dość lękliwie, ale jednak. Na widok tego jej
bledziutkiego uśmiechu wierne serduszko Justynki zatańczyło ze szczęścia. Nareszcie! Nareszcie!!! Trzeba było aż dwudziestu stuleci, by doczekać tej upragnionej chwili.
bledziutkiego uśmiechu wierne serduszko Justynki zatańczyło ze szczęścia. Nareszcie! Nareszcie!!! Trzeba było aż dwudziestu stuleci, by doczekać tej upragnionej chwili.
-
Wiedziałam!!! Wiedziałam, że tak się stanie! – nie posiadała się z radości Justynka.
W jakiś
przedziwny, magiczny sposób uśmiech Malwinki pogłębiał się i nabierał
rumieńców, a jej piękne fiołkowe oczy – blasku. Widząc to, wszyscy mieszkańcy Elfinatu
odczuli nagły przypływ otuchy i nadziei. Ich skrzydła prostowały się i nabrały
animuszu, a ruchy –
witalności i energii. Od dwóch tysięcy lat nie widziano tu takiego ożywienia. Elfiątka baraszkowały w kwiatach jabłoni i wiły sobie wianki ze złotych mleczy, albo – z pluskiem i trzepotem – harcowały z Syrenami u brzegów Strugi. Młode Elfy zbierały do jantarowych flakonów słodki zapach ziół i jaśminu, a Elfinki, te dorosłe, spoglądały zalotnie w ich stronę i – jak dawniej – wpinały kwiaty we włosy. Tu i ówdzie rozlegały się pierwsze, pojedyncze, nieśmiałe jeszcze śpiewy, po czym natychmiast podchwytywały je i zwielokrotniały całe chóry wysokich,
czystych głosów. I śmiech słychać było coraz częściej; i nawet Stary Świerszcz wyciągnął z kąta zakurzone skrzypce i zaczął przygrywać do wtóru.
witalności i energii. Od dwóch tysięcy lat nie widziano tu takiego ożywienia. Elfiątka baraszkowały w kwiatach jabłoni i wiły sobie wianki ze złotych mleczy, albo – z pluskiem i trzepotem – harcowały z Syrenami u brzegów Strugi. Młode Elfy zbierały do jantarowych flakonów słodki zapach ziół i jaśminu, a Elfinki, te dorosłe, spoglądały zalotnie w ich stronę i – jak dawniej – wpinały kwiaty we włosy. Tu i ówdzie rozlegały się pierwsze, pojedyncze, nieśmiałe jeszcze śpiewy, po czym natychmiast podchwytywały je i zwielokrotniały całe chóry wysokich,
czystych głosów. I śmiech słychać było coraz częściej; i nawet Stary Świerszcz wyciągnął z kąta zakurzone skrzypce i zaczął przygrywać do wtóru.
Taaak… Życie
wróciło na tę przedwieczną łąkę ze zdwojoną siłą i próbowało nadrobić
zaległości.
Justynka,
zdyszana i szczęśliwa, zatrzymała się i rozejrzała z ogromnym ukontentowaniem:
- Skrzat
Franciszek miał rację – szepnęła do siebie, zatrzymując wzrok na
rozigranej Zosi. – Ona nas uratuje. Już to robi.
rozigranej Zosi. – Ona nas uratuje. Już to robi.
Zosia
tymczasem, zachwycona nieograniczonymi możliwościami, jakie daje posiadanie
skrzydeł, rozdokazywała się na całego, kiedy nagle wezwano ją przed oblicze
Władczyni. Pośród złotych jak słońce kwiatów wyjaśniła ona laleczce, że
nadszedł czas jej powrotu do Świata Zza Drzewa, i że tam nie wolno jej
rozstawać się z medalionem Malwinki.
- Bądź
spokojna – uprzedziła pytanie Zosi – w twoim świecie nikt go nie zobaczy. – I dodała,
że nie trzeba się żegnać, bo Zosia często będzie tu teraz wracała.
Zatrzepotało.
Zafurkotało. Rozdzwoniły się srebrne dzwoneczki. Słodki podmuch o zapachu
jaśminu wionął prosto w twarz laleczki.
I oto … znalazła się … w salonie uśpionego Juleczkowa. Wokół panowała
cisza i nieprzebyte ciemności.
Zosia
ostrożnie, po omacku dotarła do łazienki, zapaliła światło i podbiegła do
ogromnego lustra. Oooo… Była znowu sobą – zwyczajną laleczką bez śladu różowej
Książęcości i – b e z skrzydeł.
- Jeszcze
zdążysz – usłyszała czyjś niski, pocieszający głos.
Rozejrzała
się. W drzwiach łazienki stał…
- Tak, tak,
nie mylisz się, to ja – z szelmowskim uśmiechem powiedział Skrzat Franciszek,
albowiem on to był właśnie.
- Ale …
- Nie, żadnych
„ale” – Skrzat, choć niewielki, był bardzo kategoryczny. - Zmykaj teraz do łóżka,
musisz się wyspać; rano zacznie się tu okropny rozgardiasz. A w sprawie
Jaromira będziesz wiedziała co robić, jak
nadejdzie Właściwy Czas. No, do łóżka! I pamiętaj: nie zdejmuj medalionu!
nadejdzie Właściwy Czas. No, do łóżka! I pamiętaj: nie zdejmuj medalionu!
I Skrzat
Franciszek pośpieszył do kuchni, gdzie w szafce pod blatem, w szklanym słoju
ukryte były smakowite ciasteczka cynamonowe. Zosia natomiast uczuła nagle, że jest ogromnie
senna. Wjechała zatem na poddasze, wślizgnęła się pod kołdrę Mamusi i z całej
siły się do niej przytuliła.
A o tym, co
wydarzyło się następnego dnia i dlaczego w Juleczkowie zapanował okropny
rozgardiasz – opowiem następnym razem.
Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz