Kolacja była wyśmienita! Ciocie – w zastępstwie dobrzejącej Mamusi –
wspięły się na wyżyny kunsztu kulinarnego. Stos świeżo upieczonych rogali i bułeczek roztaczał oszałamiający aromat po całym Juleczkowie; a apetycznie przyrumienione skrzydełka i pałeczki dołączyły do tej symfonii zapachów.
Dzieci
ponownie ucztowały na tarasie, gdzie mogły do woli śmiać się i przekrzykiwać,
bez obawy, że zakłócą tym spokój Mamusi lub sen jaj maleństwa. Toteż, ściśnięte
na pięknie rzeźbionych ławach wokół białego stołu pod parasolem, dokazywały co
niemiara, a mimo to oba półmiski – i ten z mięsem, i ten z chrupiącym pieczywem
– zostały w mig
opróżnione. Podobnie jak dzban kakao i salaterka owoców na deser.
opróżnione. Podobnie jak dzban kakao i salaterka owoców na deser.
A potem
pozwolono dziatwie pobawić się jeszcze na dworze, ponieważ było bardzo ciepło i
właściwie dość wcześnie; a wszystkie Ciocie zajęły się kąpielą małej Wiktorii.
(Tatusia oddelegowały do pisania książki).
Cała
dziesiątka zatem, szczęśliwie uwolniona od jakiegokolwiek sprzątania po
posiłku, ochoczo wybiegła przed dom. Chłopcy z miejsca postanowili ścigać się
na deskorolkach. Dziewczynki natomiast wybrały piękną, czerwoną piłkę, którą
otrzymały niegdyś od Cioci Ani, i nalegały, by całą gromadką zagrać nią w dwa
ognie. Nastąpiła długa chwila
przeplatanych
śmiechem i bieganiną wzajemnych przekonywań. Zanim jednak cokolwiek ustalono, od strony najpiękniejszej jukki Babci Marzenki nadjechał gość tak niezwyczajny, że na jego widok wszyscy zastygli w bezruchu. Z szeroko rozdziawionymi buziami! Wreszcie Antoś, jako najstarszy mężczyzna w tym gronie (mały Jaś był od niego półtora roku młodszy), postanowił przejąć inicjatywę i zadbać – w razie
potrzeby – o bezpieczeństwo gromadki. Zamknął buzię. Postąpił krok w stronę przybysza. Wyprostował się tak mocno jak tylko mógł, żeby dodać sobie wzrostu, i wypiął drobniutką pierś. Po czym, zmarszczywszy brwi, odchrząknął i zapytał tonem groźnym i zaczepnym:
śmiechem i bieganiną wzajemnych przekonywań. Zanim jednak cokolwiek ustalono, od strony najpiękniejszej jukki Babci Marzenki nadjechał gość tak niezwyczajny, że na jego widok wszyscy zastygli w bezruchu. Z szeroko rozdziawionymi buziami! Wreszcie Antoś, jako najstarszy mężczyzna w tym gronie (mały Jaś był od niego półtora roku młodszy), postanowił przejąć inicjatywę i zadbać – w razie
potrzeby – o bezpieczeństwo gromadki. Zamknął buzię. Postąpił krok w stronę przybysza. Wyprostował się tak mocno jak tylko mógł, żeby dodać sobie wzrostu, i wypiął drobniutką pierś. Po czym, zmarszczywszy brwi, odchrząknął i zapytał tonem groźnym i zaczepnym:
- Kim właściwie jesteś, co?
- I jak się nazywasz
– pisnęła Zosia, wychylając się zza ramienia Izusi, i
natychmiast chowając się za nie z powrotem.
natychmiast chowając się za nie z powrotem.
Cieniutki
głosik Zosi i jej wykuknięcie zza pleców siostry rozładowały nieco atmosferę,
która zaczynała być już bardzo napięta. Przybysz przechylił się i powolutku,
dokładnie obejrzał sobie dziewczynkę; po czym nieśpiesznie omiótł spojrzeniem resztę ciżby. Na koniec uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie i skierował
wzrok na Antosia.
- Jestem królik
– odparł wreszcie. – I nazywam się też tak. Królik – dorzucił od niechcenia w
stronę Zosi.
I
rzeczywiście – był królikiem. Ale najzupełniej innym niż Kicuś. Przede wszystkim: był mniej więcej
wzrostu dzieci, a nawet - za sprawą uszu - odrobinę wyższy. Po
wtóre: przyjechał na rowerze! Tak, tak! Na pięknym trójkołowym rowerze, którego
przednie
koło było imponująco ogromne. Rower był liliowy, a koła i koszyk umocowany za siodełkiem - bladoturkusowe. Z koszyka wystawała główka dorodnej kapusty, kilka marchewek i pietruszka. Julka, której przemknęło przez głowę, że warzywa te jeszcze przed chwilą rosły sobie pewnie spokojnie w juleczkowskim ogródku, już-już miała o to zapytać, ale powstrzymała się, nie chcąc ponownie zaogniać sytuacji.
koło było imponująco ogromne. Rower był liliowy, a koła i koszyk umocowany za siodełkiem - bladoturkusowe. Z koszyka wystawała główka dorodnej kapusty, kilka marchewek i pietruszka. Julka, której przemknęło przez głowę, że warzywa te jeszcze przed chwilą rosły sobie pewnie spokojnie w juleczkowskim ogródku, już-już miała o to zapytać, ale powstrzymała się, nie chcąc ponownie zaogniać sytuacji.
niewytłumaczalny sposób poczuła, że lubi tego Królika. I to pomimo budzącej podejrzenia zawartości turkusowego koszyka.
- Skąd się
tu wziąłeś? – zapytała złotowłosa Serafinka, przeciskając się na czoło
gromadki. Podeszła zupełnie blisko do gościa i ciekawie zajrzała do
koszyka za siodełkiem.
- Eeee… stamtąd
– mruknął niewyraźnie i machnął ręką w jakimś nieokreślonym kierunku. Przechylił
się przy tym cały na lewą stronę, usiłując zasłonić Serafince widok na warzywa
w koszyku.
- No…
stamtąd… - Królik niechętnie wskazał ruchem brody ciężką, dębową donicę, w
której rosła dorodna jukka, chluba Babci Marzenki. Donica stała w pobliżu okna,
tuż za juleczkowskim ogrodem.
Turkusowy
rowerzysta zerknął ukradkiem na swoją kapustę, po czym przeniósł niepewne
spojrzenie na stojącą przed nim czeredkę.
- Chce się
kto przejechać? – zapytał niby to niedbale; jednak bystra Julka w lot
pojęła, że tą niespodziewaną propozycją próbował odwrócić ich uwagę od zawartości koszyka. Teraz już była pewna, że warzywa pochodzą z ogródka za domem. Mimo to, sama nie wiedząc dlaczego, postanowiła nie ujawniać sekretu Królika.
pojęła, że tą niespodziewaną propozycją próbował odwrócić ich uwagę od zawartości koszyka. Teraz już była pewna, że warzywa pochodzą z ogródka za domem. Mimo to, sama nie wiedząc dlaczego, postanowiła nie ujawniać sekretu Królika.
- Ja mogę
spróbować – podeszła zupełnie blisko. Jej czyste niebieskie spojrzenie napotkało jego wzrok. Opuścił głowę, a twarz pod gładkim futerkiem
zarumieniła mu się
gwałtownie.
gwałtownie.
- Ja! Ja
chcę spróbować! – przepchnął się naraz przez gromadkę Jaś. – Mi pozwól!
Ale okazało
się, że malec nie sięga nóżkami do pedałów. Wobec tego Królik wyjął warzywa z
koszyka i usadowił tam chłopca. W ten sposób objechał posiadłość kilkanaście
razy, co dwa okrążenia zmieniając pasażerów, nie mogących doczekać się swojej kolejki. Starsze zaś dzieci pędziły za nim – to na
deskorolkach, to na rowerach dziewczynek – co i rusz przewracając się, i
zaśmiewając przy tym do rozpuku. Słowem:
zabawa była najprzedniejsza!
Julka
tymczasem podniosła z trawnika kapustę, pietruszkę i marchewki, i
włożyła wszystko do sporej, papierowej torby, przyniesionej z kuchni. Postanowiła oddać warzywa Królikowi. Bardzo chciałaby wiedzieć, dlaczego wykradł je z ich ogrodu bez niczyjej wiedzy i zgody. Czyż nie lepiej – i uczciwiej! – byłoby przyjść do Tatusia i zwyczajnie o nie poprosić? Dziwny ten Królik. Niby bawi się ze wszystkimi, ale co jakiś czas pochmurnieje, a jego okrągłe czarne oczy – Julka znakomicie to zaobserwowała – wpatrują się w stronę jukki z nieopisanym smutkiem. O, teraz też.
włożyła wszystko do sporej, papierowej torby, przyniesionej z kuchni. Postanowiła oddać warzywa Królikowi. Bardzo chciałaby wiedzieć, dlaczego wykradł je z ich ogrodu bez niczyjej wiedzy i zgody. Czyż nie lepiej – i uczciwiej! – byłoby przyjść do Tatusia i zwyczajnie o nie poprosić? Dziwny ten Królik. Niby bawi się ze wszystkimi, ale co jakiś czas pochmurnieje, a jego okrągłe czarne oczy – Julka znakomicie to zaobserwowała – wpatrują się w stronę jukki z nieopisanym smutkiem. O, teraz też.
- Chodźmy na
plac zabaw! – krzyknęła nagle rozbrykana Zosia. Zdyszana i z rozwianym kucykiem
biegała wokół swojego żółtego rowerka, na którym Antoś dokonywał właśnie
prawdziwie cyrkowych sztuczek.
- Tak!!!
Chodźmy! Chodźmy!!! Pokażecie nam! – poparł ją chór rozradowanych głosów.
Tylko Królik
skulił się jakoś w sobie i zerknął niepewnie na torbę z warzywami, leżącą obok
nóg Julki. Zauważyła to.
- Jeśli
chcesz, możesz je zawieźć do domu i wrócić tu do nas - podniosła torbę.
- Dobra.
Zaraz będę – powiedział, kiedy skończyła.
Po czym
wychylił się ze swego siodełka i zajrzał w jej lazurowe oczy.
- Dzięki –
szepnął i uśmiechnął się: cieplutko i przyjaźnie. Nikt nie przypuszczałby nawet,
że ten chwacki zawadiaka potrafi się tak uśmiechać.
A potem odjechał
w stronę donicy z jukką; i tylko ciemnowłosa Olusia zauważyła jego zniknięcie:
- Wróci
jeszcze? – zapytała zasapana, podbiegając do Julki.
-
Powiedział, że tak – odparła Julka i poczuła że bardzo, ale to bardzo
chciałaby, żeby rzeczywiście wrócił.
I popędziły
do reszty dzieci, które dotarły właśnie do zadaszonej furtki juleczkowskiego
placu zabaw.
Ach! Ileż to
było śmiechu! Ile babek i fortec z piasku, zjeżdżania ze ślizgawki i
wdrapywania się na poręcze huśtawek! Jaś o mało nie spadł z konia na biegunach,
tak szybko na nim galopował. A Majeczka z Karolcią prawie uleciały w powietrze,
huśtając się aż pod niebo. Kicuś nieustannie plątał się pod nogami dzieci, a Szaruś z Jantarem przez cały czas
usiłowali ślizgać się razem z Antosiem. Ogródek jordanowski tętnił radosnym życiem jak nigdy dotąd; aż Tatuś i Ciocie, zwabieni odgłosami zabawy, zbiegli na taras, by popatrzeć na baraszkującą dziatwę. A potem…
usiłowali ślizgać się razem z Antosiem. Ogródek jordanowski tętnił radosnym życiem jak nigdy dotąd; aż Tatuś i Ciocie, zwabieni odgłosami zabawy, zbiegli na taras, by popatrzeć na baraszkującą dziatwę. A potem…
Ale o tym co
było potem; czy Królik wrócił i dokąd – bez wiedzy dorosłych!– udały się dzieci,
opowiem następnym razem.
Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz