JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

czwartek, 25 września 2014

32. NOWY PRZYJACIEL JULKI.











 Kolacja była wyśmienita! Ciocie – w zastępstwie dobrzejącej Mamusi –
wspięły się na wyżyny kunsztu kulinarnego. Stos świeżo upieczonych rogali i bułeczek roztaczał oszałamiający aromat po całym Juleczkowie; a apetycznie przyrumienione skrzydełka i pałeczki dołączyły do tej symfonii zapachów.
Dzieci ponownie ucztowały na tarasie, gdzie mogły do woli śmiać się i przekrzykiwać, bez obawy, że zakłócą tym spokój Mamusi lub sen jaj maleństwa. Toteż, ściśnięte na pięknie rzeźbionych ławach wokół białego stołu pod parasolem, dokazywały co niemiara, a mimo to oba półmiski – i ten z mięsem, i ten z chrupiącym pieczywem – zostały w mig
opróżnione. Podobnie jak dzban kakao i salaterka owoców na deser.
A potem pozwolono dziatwie pobawić się jeszcze na dworze, ponieważ było bardzo ciepło i właściwie dość wcześnie; a wszystkie Ciocie zajęły się kąpielą małej Wiktorii. (Tatusia oddelegowały do pisania książki).
Cała dziesiątka zatem, szczęśliwie uwolniona od jakiegokolwiek sprzątania po posiłku, ochoczo wybiegła przed dom. Chłopcy z miejsca postanowili ścigać się na deskorolkach. Dziewczynki natomiast wybrały piękną, czerwoną piłkę, którą otrzymały niegdyś od Cioci Ani, i nalegały, by całą gromadką zagrać nią w dwa ognie.  Nastąpiła długa chwila przeplatanych
śmiechem i bieganiną wzajemnych przekonywań. Zanim jednak cokolwiek ustalono, od strony najpiękniejszej jukki Babci Marzenki nadjechał gość tak niezwyczajny, że na jego widok wszyscy zastygli w bezruchu. Z szeroko rozdziawionymi buziami! Wreszcie Antoś, jako najstarszy mężczyzna w tym gronie (mały Jaś był od niego półtora roku młodszy), postanowił przejąć inicjatywę i zadbać – w razie
potrzeby – o bezpieczeństwo gromadki. Zamknął buzię. Postąpił krok w stronę przybysza. Wyprostował się tak mocno jak tylko mógł, żeby dodać sobie wzrostu, i wypiął drobniutką pierś. Po czym, zmarszczywszy brwi, odchrząknął i zapytał tonem groźnym i zaczepnym:
-  Kim właściwie jesteś, co?
- I jak się nazywasz – pisnęła Zosia, wychylając się zza ramienia Izusi, i
natychmiast chowając się za nie z powrotem.
Cieniutki głosik Zosi i jej wykuknięcie zza pleców siostry rozładowały nieco atmosferę, która zaczynała być już bardzo napięta. Przybysz przechylił się i powolutku, dokładnie obejrzał sobie dziewczynkę; po czym nieśpiesznie omiótł spojrzeniem resztę ciżby. Na koniec uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie i skierował wzrok na Antosia.
- Jestem królik – odparł wreszcie. – I nazywam się też tak. Królik – dorzucił od niechcenia w stronę Zosi.
I rzeczywiście – był królikiem. Ale najzupełniej innym niż  Kicuś. Przede wszystkim: był mniej więcej wzrostu dzieci, a nawet - za sprawą uszu - odrobinę wyższy. Po wtóre: przyjechał na rowerze! Tak, tak! Na pięknym trójkołowym rowerze, którego przednie
koło było imponująco ogromne. Rower był liliowy, a koła i koszyk umocowany za siodełkiem - bladoturkusowe. Z koszyka wystawała główka dorodnej kapusty, kilka marchewek i pietruszka. Julka, której przemknęło przez głowę, że warzywa te jeszcze przed chwilą rosły sobie pewnie spokojnie w juleczkowskim ogródku, już-już miała o to zapytać, ale powstrzymała się, nie chcąc ponownie zaogniać sytuacji.
Przybysz tymczasem puszył się i nadymał przed grupką  zafascynowanej dzieciarni. Zdawał sobie sprawę, że prezentuje się okazale i profesjonalnie w motokrosowym turkusowym kombinezonie, i w takichż rękawicach oraz butach. Ale minę miał raczej niewesołą. Jego twarz, okryta króciutkim aksamitnym futerkiem, wyglądała wręcz na zatroskaną, co Julka – niezwykle spostrzegawcza i wrażliwa – dostrzegła natychmiast pod maską jego udawanej pewności siebie. W jakiś przedziwny,
niewytłumaczalny sposób poczuła,  że lubi tego Królika. I to pomimo budzącej podejrzenia zawartości turkusowego koszyka.
- Skąd się tu wziąłeś? – zapytała złotowłosa Serafinka, przeciskając się na czoło gromadki. Podeszła zupełnie blisko do gościa i ciekawie zajrzała do koszyka za siodełkiem.
- Eeee… stamtąd – mruknął niewyraźnie i machnął ręką w jakimś nieokreślonym kierunku. Przechylił się przy tym cały na lewą stronę, usiłując zasłonić Serafince widok na warzywa w koszyku.
- To znaczy : skąd? – postanowiła uściślić Nataszka, która lubiła być dokładnie poinformowana.
- No… stamtąd… - Królik niechętnie wskazał ruchem brody ciężką, dębową donicę, w której rosła dorodna jukka, chluba Babci Marzenki. Donica stała w pobliżu okna, tuż za juleczkowskim ogrodem.  
Turkusowy rowerzysta zerknął ukradkiem na swoją kapustę, po czym przeniósł niepewne spojrzenie na stojącą przed nim czeredkę.
- Chce się kto przejechać? – zapytał niby to niedbale; jednak bystra Julka w lot
pojęła, że tą niespodziewaną propozycją  próbował odwrócić ich uwagę od zawartości koszyka. Teraz już była pewna, że warzywa pochodzą z ogródka za domem. Mimo to, sama nie wiedząc dlaczego, postanowiła nie ujawniać sekretu  Królika.
- Ja mogę spróbować – podeszła zupełnie blisko. Jej czyste niebieskie spojrzenie napotkało jego wzrok. Opuścił głowę, a twarz pod gładkim  futerkiem zarumieniła mu się
gwałtownie.
- Ja! Ja chcę spróbować! – przepchnął się naraz przez gromadkę Jaś. – Mi pozwól!
Ale okazało się, że malec nie sięga nóżkami do pedałów. Wobec tego Królik wyjął warzywa z koszyka i usadowił tam chłopca. W ten sposób objechał posiadłość kilkanaście razy, co dwa okrążenia zmieniając pasażerów, nie mogących  doczekać się swojej kolejki. Starsze zaś dzieci pędziły za nim – to na deskorolkach, to na rowerach dziewczynek – co i rusz przewracając się, i zaśmiewając przy tym  do rozpuku. Słowem: zabawa była najprzedniejsza!
Julka tymczasem podniosła z trawnika kapustę, pietruszkę i marchewki, i
włożyła wszystko do sporej, papierowej torby, przyniesionej z kuchni. Postanowiła oddać warzywa Królikowi. Bardzo chciałaby wiedzieć, dlaczego wykradł je z ich ogrodu bez niczyjej wiedzy i zgody. Czyż nie lepiej – i uczciwiej! – byłoby przyjść do Tatusia i zwyczajnie o nie poprosić? Dziwny ten Królik. Niby bawi się ze wszystkimi, ale co jakiś czas pochmurnieje, a jego okrągłe czarne oczy – Julka znakomicie to zaobserwowała – wpatrują się w stronę jukki z nieopisanym smutkiem. O, teraz też.
- Chodźmy na plac zabaw! – krzyknęła nagle rozbrykana Zosia. Zdyszana i z rozwianym kucykiem biegała wokół swojego żółtego rowerka, na którym Antoś dokonywał właśnie prawdziwie cyrkowych sztuczek.
- Tak!!! Chodźmy! Chodźmy!!! Pokażecie nam! – poparł ją chór rozradowanych głosów.
Tylko Królik skulił się jakoś w sobie i zerknął niepewnie na torbę z warzywami, leżącą obok nóg Julki. Zauważyła to.
- Jeśli chcesz, możesz je zawieźć do domu i wrócić tu do nas - podniosła torbę.
Zagryzając dolną wargę, przyglądał z napięciem jak upycha mu ją w
turkusowym koszyku.
- Dobra. Zaraz będę – powiedział, kiedy skończyła.   
Po czym wychylił się ze swego siodełka i zajrzał w jej lazurowe oczy.
- Dzięki – szepnął i uśmiechnął się: cieplutko i przyjaźnie. Nikt nie przypuszczałby nawet, że ten chwacki zawadiaka potrafi się tak uśmiechać.
A potem odjechał w stronę donicy z jukką; i tylko ciemnowłosa Olusia zauważyła jego zniknięcie:
- Wróci jeszcze? – zapytała zasapana, podbiegając do Julki.
- Powiedział, że tak – odparła Julka i poczuła że bardzo, ale to bardzo chciałaby, żeby rzeczywiście wrócił.
I popędziły do reszty dzieci, które dotarły właśnie do zadaszonej furtki juleczkowskiego placu zabaw.
Ach! Ileż to było śmiechu! Ile babek i fortec z piasku, zjeżdżania ze ślizgawki i wdrapywania się na poręcze huśtawek! Jaś o mało nie spadł z konia na biegunach, tak szybko na nim galopował. A Majeczka z Karolcią prawie uleciały w powietrze, huśtając się aż pod niebo. Kicuś nieustannie plątał się pod nogami dzieci, a  Szaruś z Jantarem przez cały czas
usiłowali ślizgać się razem z Antosiem. Ogródek jordanowski tętnił radosnym życiem jak nigdy dotąd; aż Tatuś i Ciocie, zwabieni odgłosami zabawy, zbiegli na taras, by popatrzeć na baraszkującą dziatwę. A potem…
Ale o tym co było potem; czy Królik wrócił i dokąd – bez wiedzy dorosłych!– udały się dzieci, opowiem następnym razem.
Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz