Kiedy umilkł
odgłos kryształowej windy, zwożącej Tatusia na parter, w
salonie wszczął się
ruch, uciszany wzajemnym psykaniem. W ciągu kilku chwil wszystkie dzieci
obsiadły fioletową ławę i zaczęły się zastanawiać, jakby tu najlepiej
wykorzystać najbliższą godzinę.
- To
zaczarowana godzina – szepnęła Zosia, marszcząc pociesznie nosek. – Dostaliśmy
ją od Tatusia w prezencie!
-
Faktycznie! – potaknęła Majeczka, a jej długi złoty warkocz z różowym pasemkiem
pośrodku, zatańczył we wszystkie strony. – Dostaliśmy ją z dobrego serca, więc
będzie to Godzina Dobrego Serca.
I nikt nie
podejrzewał nawet, jak bardzo prorocze były jej słowa.
- Polepimy
coś z plasteliny? – zapytała Izusia. – Jest całe opakowanie w szufladce pod
lampą.
- Lepiej zagrajmy
w państwa i miasta – zaoponowała Karolcia.
- Albo w statki! – wpadł na pomysł jej
braciszek, na co Antosiowi zaświeciły się oczy.
- Cicho! –
zawołała nagle Olusia, po czym zsunęła się z sofy i ostrożnie
podkradła do
wyjścia na taras. – Słyszeliście?
Nie. Niczego
nie słyszeli.
- Ktoś
gwiżdże – Olusia przytknęła ucho do oszklonych drzwi. Wyglądała zabawnie w za
dużej koszulce nocnej i z rozpłaszczonym na szybie policzkiem; ale - nikt się
nie śmiał. Przeciwnie:
- Ja się
boję! – pisnęła Zosia i z całej siły wtuliła się w Izusię. To samo uczynili Jaś
i Karolcia.
Wszystkim
zrobiło się jakoś nieswojo.
- Dobra.
Sprawdzę to – powiedział wreszcie Antoś i ruszył w stronę tarasu. Solidarnie
podążyli za nim.
I - co się
okazało? Julka zarumieniła się gwałtownie, a jej śliczne oczy błysnęły radością.
Pod tarasem stał nie kto inny jak… Królik! We własnej osobie! Oparty o swój
turkusowy rower, zadzierał do góry głowę i nawoływał niecierpliwie by zeszli
natychmiast na dół. Rozglądał się przy
tym konspiracyjnie na wszystkie strony.
W jednej
chwili pozbyli się piżam i znaleźli na trawniku przed domem. Trochę się obawiali, że Tatuś usłyszy szmer windy, ale -
na szczęście - pochłonięty pisaniem swojej książki, niczego nie zauważył.
- Jesteście
przyjaciółmi? – zapytał Królik bez jakichkolwiek wstępów.
- Jesteśmy…
rodziną – odpowiedziała z naciskiem Nataszka, trochę zaskoczona.
- To wiem –
odparł Królik. – Ale m o i m i czy jesteście.
- Jesteśmy –
szepnął żarliwie Jaś, przypominając sobie wspaniałą przejażdżkę w turkusowym
koszyku.
- W każdym
razie nie można powiedzieć, że n i
e jesteśmy – powiedziała jednocześnie
Majeczka.
Zapadła
pełna zastanowienia cisza.
- Ja jestem
twoim przyjacielem – Julka, jak zwykle szczera, odezwała się
pierwsza.
- My też! –
szepnęło zgodnym chórem dziewięć głosów.
- To dobrze
– skwitował Królik. – To znaczy, że możecie mi pomóc.
- Jak? W
czym? Kiedy? Coś ci grozi? – chcieli wiedzieć wszyscy naraz.
Ale,
ponieważ mieli tylko godzinę, nie było czasu na czcze pogawędki.
- Chodźcie!
Opowiem wam po drodze!
- Dokąd? -
sprzeciwiła się sumienna Nataszka. – Bez pozwolenia? Bez pytania rodziców
o zgodę?
- Nie można
nikogo pytać! – zaprotestował porywczo. - Bo wtedy nie będzie ważne.
- Ale co? Co
nie będzie ważne?
- Najpierw
musimy wydostać się na ulicę – odrzekł, wsiadając na swój
rower. A widząc ich
wahanie, dorzucił – Idziecie ze mną, czy nie?!
- Idziemy –
zdecydował za wszystkich Antoś.
Ale nie było
to takie proste! Trzeba było wymknąć się z salonu Babci Marzenki do
przedpokoju, tam stanąć możliwie najbliżej drzwi wyjściowych i zaczekać aż
Tosia będzie chciała wyjść na dwór. Tosia to dobrze znana juleczkowskim
dziewczynkom kotka Babci Marzenki i Dziadka Jureczka. Niemłoda już i bardzo
sympatyczna, ale odrobinę tchórzliwa. Na widok skradającej się gromadki
miauknęła głośno i zaczęła drapać w futrynę. Natychmiast wypuszczono ją na
dwór, a za nią czmychnęły laleczki.
Ciemność
panowała już absolutna; na szczęście
księżyc - okrągły i srebrny jak dukat - co i rusz wychylał się zza gęstych
chmur i rozjaśniał zakamarki i skwery.
- No?
Którędy teraz?
- Wy mi
powiedzcie - odparł Królik. – Musimy dostać się do ogrodu tej waszej Cioci Ani.
Ale nie wiem jak tam trafić.
- Tędy –
wskazała Julka. Pobiegli więc ulicą Kopernika w kierunku placu Rejtana.
- Eeee –
buzia Zosi była pełna zawodu - i to po to takie tajemnice? My znamy ten ogród.
Tam…
- Nie znacie
– przerwał jej Królik dość niegrzecznie. – Nie macie pojęcia o jego sekrecie.
Dziesięć par
oczu wpatrzyło się w niego pytająco.
- No dobra.
I tak muszę wam powiedzieć. To zacznę od początku, żebyście
dobrze zrozumieli.
No to tak… moja siostra jest bardzo chora… Bardzo…
Antoś -
który był najbardziej ze wszystkich nieufny
wobec Królika – spojrzał na niego teraz z nagłym zrozumieniem, a w jego
ciemnych oczach pojawił się błysk sympatii.
- … nic jej
nie pomaga. Próbowaliśmy już wszystkiego i … Nawet gorzki odwar ze skradzionych
warzyw też nie zadziałał. A ona jest jeszcze całkiem mała i…
- To
dlatego… - zaczęła Julka, ale urwała w pół słowa. On jednak zrozumiał.
- Tak - odpowiedział
na jej nie zadane pytanie. – Dlatego.
-
Zaczekajcie! Ja już nie mogę – wysapała w tym momencie Karolcia. Była
najsłabsza ze wszystkich i coraz bardziej zostawała w tyle. Przystanęli więc
dla złapania oddechu; zresztą i tak dotarli właśnie do placu Rejtana, i trzeba
się było zastanowić, w którą stronę należy teraz skręcić.
- W prawo –
zdecydowała Izusia. – To już niedaleko, nie musimy się aż tak śpieszyć –
zerknęła współczująco na Karolcię.
- … ale jest
jeszcze jedno lekarstwo – podjął swą opowieść Królik, kiedy tylko ruszyli –
słyszałem o nim od Babci Marzenki.
- Jak to???
– pisnęła Zosia.
- No, jak
była ta jej wnuczka, Julka. One zawsze
wtedy śpią na kanapie w
salonie, i przed spaniem Babcia jej opowiada takie
różne historie…
- O
lekarstwach??? – zdziwiły się chórem bliźniaczki.
- O rety,
nie! – zdenerwował się. - Ta ostatnia była akurat o tym.
-
Podsłuchiwałeś? – oskarżycielsko zapytała Nataszka.
- Nie
podsłuchiwałem, tylko słuchałem – odparł z godnością. – Zawsze słucham; strasznie fajne te opowieści Babci
Marzenki. A ta była o umierającej sarence i o tym, że uratowało ją lekarstwo z
ogrodu waszej Cioci. Jej brat zakradł się
tam po nie w ciemnościach, nietoperze pokazały mu drogę.
-
Nietoperze? – skrzywiła się Majeczka.
- To byli
jego przyjaciele.
- Co to za
lekarstwo? – zaciekawił się Antoś.
W tym
właśnie momencie dotarli do ogrodu Cioci Ani. To znaczy - najpierw jeszcze musieli
przedostać się przez ciężką, mosiężną
furtkę (na szczęście nie była domknięta), minąć dom po prawej stronie, przebiec
cichutko przez podwórko i – już! Byli na miejscu!
- No? Gdzie
to lekarstwo? – zapytał ponaglająco Antoś.
- Nnnnie
wiem… - Królik stracił nagle cały rezon.
- Jak to:
nie wiesz??? – wszyscy wlepili w niego okrągłe ze zdumienia oczy. – Mówiłeś…
- Mówiłem że
jest w tym ogrodzie – rozeźlił się . - Ale nie mówiłem c o to
jest. Ojej, no! – dorzucił zniecierpliwiony – Tośka zaczęła wtedy okropnie miauczeć i
zagłuszyła Babcię. Akurat w najważniejszej chwili! Usłyszałem tylko, że
gdzieś tu musi być magiczna ławka, i że trzeba na nią wejść i chwycić się za
ręce.
Rozglądali
się przez chwilę w ciemnościach. Nagle zza chmury wypłynął ogromny, srebrny
księżyc, i rozświetlił im pole widzenia.
- Jest! –
krzyknął Jaś. - Jest ławka!
Rzeczywiście.
W głębi ogrodu, między rozłożystym świerkiem, a młodym krzakiem bzu stała
piękna, stara ławka, z wysokim wyplatanym oparciem.
- Myślicie,
że to ta?
- Nie ma tu
innej.
- Dobra!
Wdrapujemy się! – zarządził Antoś.
- Ale
pamiętajcie : dostaliśmy tylko godzinę –
przypomniała skrupulatna Nataszka.
- Tak tak,
zdążymy, nie ma strachu – odpowiedziały jej uspokajające głosy.
O tym jednak
czy rzeczywiście zdążyli, co się wydarzyło na ławce i czy udało im się odnaleźć lekarstwo dla siostrzyczki Królika – opowiem następnym
razem.
Obiecuję.
Bardzo twórczy i ciekawy post :) Czekam co będzie dalej ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Dziękuję za miły komentarz. Mam nadzieję, że ciąg dalszy nie sprawi Ci zawodu. Również pozdrawiam serdecznie.
Usuń