Ciepły
wieczór czerwcowy wypełnił uliczki Kowala, rozsiadł się na gościnnych progach,
wygrzanych słońcem; rozdźwięczał w śmiechach i rozmowach. Zaczęły się właśnie
wakacje, i całe
miasteczko – spokojne na
miasteczko – spokojne na
ogół i schludne pod czujnym okiem
granitowego Króla – zanosiło się dzisiaj nieposkromioną uczniowską radością. Smakowicie
podsycaną płynącym z pootwieranych okien zapachem ciast i ciasteczek z
truskawkami.
Salon Babci
Marzenki również przepojony był owym rozkosznym aromatem. A także – miłą uchu
ciszą i pierwszym złotawym półmrokiem, który z wolna osnuwał półki z książkami
i donice z obfitą zielenią. Nagle - w ten kojący, przytulny bezruch czerwcowego
zmierzchu, wdarł się zwielokrotniony tupot drobnych
nóg i chór zadyszanych
chichotów. To gromadka rozochoconych laleczek wróciła właśnie z ogródka jordanowskiego,
po czym natychmiast rozpierzchła się po trawniku przed domem. Jedna Julka,
zamyślona i spokojniejsza od reszty, nie uczestniczyła w zabawie w berka.
Przykucnęła na samym brzeżku trawnika i – tuląc Kicusia oraz bawiąc się jego
mięciutkimi uszkami – zerkała ukradkiem w stronę dębowej donicy, w której panoszyła
się najpiękniejsza jukka Babci Marzenki. Ale nikt jakoś stamtąd nie nadjeżdżał
na swoim liliowym rowerze z bladoturkusowymi kołami… Nikt… Julka zwiesiła
główkę…
Wkrótce
jednak przestała się smucić, bo oto Ciocia Ania wychyliła się z
tarasu i
zawołała wszystkie dzieci na kubek ciepłego mleka przed snem. Z chrupiącą
bułeczką, nadziewaną konfiturą truskawkową na dodatek! Po chwili cały
juleczkowski parter aż trząsł się od wybuchów chóralnego śmiechu. Wszystkie
buzie umazane były bowiem lepką, pachnącą słodyczą, a ich właściciele – dla
lepszego efektu – stroili coraz śmieszniejsze miny. I tylko schludna i uważna
Nataszka była czyściutka, jak gdyby dopiero co odeszła od umywalki; za to
śmiała się najradośniej ze wszystkich.
Czym prędzej
zagoniono całe to truskawkowe towarzystwo do mycia „dzióbków i pazurków”, jak
to określił Tatuś; a potem Ciocia Jola wyłowiła z gromadki swojego Antosia i - zaczęła
się żegnać. Biedny Antoś! Wyraz twarzy miał tak nieszczęśliwy, że aż serce
bolało patrzeć! Bo i rzeczywiście! Oni tu wszyscy: Jaś z siostrami i
bliźniaczki Cioci Wiesi - w s z y s c
y spędzą z juleczkowskimi dziewczynkami
wspaniałą, t ł u m n ą noc, a on jak zwykle będzie sam jak palec. To
znaczy - w pokoju obok będzie spała Mama, a po drugiej stronie mieszkania
Dziadek, no i jest jeszcze, oczywiście, papuga Miła, ale… Ale to nie to samo co
Juleczkowo – pełne dziś śmiechów, gwaru
i wesołego rozgardiaszu. Ech… Tu chłopiec westchnął ciężko… Po chwili jednak jakaś krzepiąca myśl musiała
przemknąć mu przez głowę, bo jego miła twarz wypogodniała. Wiadomo! Dziadek jest chory i nie może zostać
na noc bez opieki. A Antoś zawsze chętnie mu pomagał i spełniał
wszyściuchne prośby i polecenia. I nie
traktował tego nigdy jako przymusu. Po prostu – bardzo kochał Dziadka
(zaraz po Mamie najbardziej na świecie!) i
opiekowanie się nim nie było
uciążliwe. Ba! - sprawiało nawet przyjemność. A także – napawało dumą, że oto
on, Antoś, jest kimś, na kogo można liczyć. Zawsze. I w każdej sytuacji.
Westchnął
raz jeszcze. Tym razem znacznie raźniej. Trudno. Świetnie byłoby spać dzisiaj w
Juleczkowie, ale – nie ma rady! Kiedy się jest za kogoś odpowiedzialnym, to nie
istnieje taryfa ulgowa. Trzeba się dostosować do potrzeb tego kogoś. Bezwzględnie!
Albo się jest mężczyzną, albo nie! A Antoś był wszak mężczyzną. Drobniutkim i
kilkuletnim dopiero, ale - najprawdziwszym! Ukłonił się zatem wszystkim pięknie
i ruszył w stronę
windy, gdzie czekała już na niego jego Mama.
I wtedy
Tatuś, który od kilku minut uważnie obserwował siostrzeńca, wpadł na znakomity
pomysł:
-
Zaczekajcie!!! – zawołał akurat w chwili, kiedy Ciocia Jola już-już miała
uruchomić windę. – No przecież Antoś mógłby zostać na noc u nas! Tyle tu
dzisiaj dzieci!
Na te słowa
w salonie zapadła na moment idealna cisza. Ciocia opuściła rękę. Zerknęła na
Tatusia, potem na Antosia i - wyszła z windy. A wtedy rozległ się przenikliwy radosny pisk,
i dziewczynki – cała ósemka – obstąpiły ją
ze wszystkich stron, napraszając by się zgodziła. Jaś natomiast wskrabał się na
pięknie rzeźbiony, bujany fotel i zaczął snuć rozkoszne plany w co jeszcze
pobawi się z
kuzynem tego wieczoru. Okazało się jednak, że na żadne zabawy nie
ma w tej chwili czasu. Ledwie bowiem Ciocia Jola – po uprzednim przekonaniu
synka, że ten jeden raz jakoś sobie z Dziadkiem poradzą bez niego – otóż ledwie
Ciocia Jola zniknęła za bramą posiadłości, a już trzeba było pomyśleć, gdzie,
kto i na czym będzie spał tej nocy. Po burzliwej naradzie ustalono, że na
poddaszu, oprócz
Mamusi i Wiktorii, będą spały wszystkie Ciocie. Ciocia Ania na
rzeźbionym łóżku Julki, a Ciocia Wiesia z Ciocią Zosią na tapczaniku Nataszki,
który na szczęście się rozkłada. Na piętrowym łóżku zaś miały spać cztery
najmłodsze dziewczynki – po dwie na piętrze. Ale wtedy podniosło się okropne
larum! Albowiem wszystkie dzieci chciały spać r a z e m, w jednym pomieszczeniu. Skoro tak, to zdecydowano,
że położy się je w salonie. Chłopców na jednej sofie, dwie z panienek na
drugiej. Dla reszty zaś przyniesie się rozkładane fotele, które czekały na taką
okoliczność w garażu. Uff… Jeszcze sprawa pościeli – tych wszystkich kołder,
prześcieradeł i poduszek. Potem piżamy.
Ręczniki kąpielowe. Szczoteczki do
zębów, których cały zapas szczęśliwie odnaleziono w szufladzie mamusinej
toaletki. Ranne pantofle, misie do przytulania, herbatka na noc, gdyby akurat
chciało się pić… I mnóstwo podobnych spraw. Nie, na Jasiowe zabawy naprawdę nie
było czasu. Wszyscy kręcili się jak frygi, krzątali pośpiesznie; wyjmowali,
podawali, rozsuwali.
Jeden Antoś
nie brał udziału w tym ferworze przygotowań. Milczał sobie po prostu na uboczu,
a wyglądał przy tym, jakby był coraz mniej pewien, czy dobrze zrobił, nie wracając z Mamą
do Dziadka. Wtedy Tatuś, który był czujny i wrażliwy
(Julka odziedziczyła te
cechy po nim właśnie) położył mu rękę na ramieniu i powiedział z jawną radością:
- No i
widzisz, chłopie, jak dobrze, żeś został? Przynajmniej będzie miał mi kto pomóc
przytaszczyć te wszystkie legowiska! Bo kobiety to - sam rozumiesz…
I poszli do
garażu. A za nimi, niby to przypadkiem, podreptała Ciocia Ania, która zwykła
mówić niewiele, ale której uwagi nigdy nic nie uchodziło. A także Ciocia
Wiesia, która zawsze wiedziała gdzie jest najbardziej potrzebna.
A kiedy
rozłożono już wszystkie fotele i obleczono w różową powłoczkę
ostatnią z
poduszek, a dzieci – wykąpane, ubrane w piżamki i pełne radosnych oczekiwań –
zgromadziły się w salonie; o! wtedy okazało się, że jest już n a p r a w d ę późno. Ciocie więc przyszły życzyć im dobrej
nocy, wycałować i przykazać, by natychmiast się kładły. Natychmiast! Wszystkie
buzie okropnie się wydłużyły, i dziesięć perkatych nosków opadło na kwintę. Na
szczęście zjawił się Tatuś. O! Tatuś był dzisiaj bardzo kochany! Rzuciwszy pełnym
zrozumienia okiem na zawiedzione miny, szepnął konspiracyjnie:
- No dobrze!
Zmieniam wyrok! Macie jeszcze godzinkę!
Ale ma to być cichutka godzinka! Ci-chut-ka! I nie wydać mnie czasem! To układ ściśle
tajny! No! Znikam! I… - podniósł jeszcze palec wskazujący – i pamiętajcie: cisza ma
być!!!
Po czym,
mrugnąwszy porozumiewawczo, potarmosił kędzierzawy kucyk siedzącej najbliżej
Serafinki i – udał się do czerwonego pokoju, gdzie czekał już na niego przyniesiony z
garażu fotel.
W salonie
tymczasem…
Ale o
tym c o
wydarzyło się w salonie, czyj gwizd usłyszała Olusia i jak (oraz gdzie)
dzieci spędziły ową darowaną przez Tatusia godzinkę – opowiem następnym razem.
Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz