JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

wtorek, 21 października 2014

33. ROZTERKI ANTOSIA.









Ciepły wieczór czerwcowy wypełnił uliczki Kowala, rozsiadł się na gościnnych progach,
wygrzanych słońcem; rozdźwięczał w śmiechach i rozmowach. Zaczęły się właśnie wakacje, i całe

miasteczko – spokojne na
ogół i schludne pod czujnym okiem granitowego Króla – zanosiło się dzisiaj nieposkromioną uczniowską radością. Smakowicie podsycaną płynącym z pootwieranych okien zapachem ciast i ciasteczek z truskawkami.
Salon Babci Marzenki również przepojony był owym rozkosznym aromatem. A także – miłą uchu ciszą i pierwszym złotawym półmrokiem, który z wolna osnuwał półki z książkami i donice z obfitą zielenią. Nagle - w ten kojący, przytulny bezruch czerwcowego zmierzchu, wdarł się zwielokrotniony tupot drobnych
nóg i chór zadyszanych chichotów. To gromadka rozochoconych laleczek wróciła właśnie z ogródka jordanowskiego, po czym natychmiast rozpierzchła się po trawniku przed domem. Jedna Julka, zamyślona i spokojniejsza od reszty, nie uczestniczyła w zabawie w berka. Przykucnęła na samym brzeżku trawnika i – tuląc Kicusia oraz bawiąc się jego mięciutkimi uszkami – zerkała ukradkiem w stronę dębowej donicy, w której panoszyła się najpiękniejsza jukka Babci Marzenki. Ale nikt jakoś stamtąd nie nadjeżdżał na swoim liliowym rowerze z bladoturkusowymi kołami… Nikt… Julka zwiesiła główkę…
Wkrótce jednak przestała się smucić, bo oto Ciocia Ania wychyliła się z
tarasu i zawołała wszystkie dzieci na kubek ciepłego mleka przed snem. Z chrupiącą bułeczką, nadziewaną konfiturą truskawkową na dodatek! Po chwili cały juleczkowski parter aż trząsł się od wybuchów chóralnego śmiechu. Wszystkie buzie umazane były bowiem lepką, pachnącą słodyczą, a ich właściciele – dla lepszego efektu – stroili coraz śmieszniejsze miny. I tylko schludna i uważna Nataszka była czyściutka, jak gdyby dopiero co odeszła od umywalki; za to śmiała się najradośniej ze wszystkich.
Czym prędzej zagoniono całe to truskawkowe towarzystwo do mycia „dzióbków i pazurków”, jak to określił Tatuś; a potem Ciocia Jola wyłowiła z gromadki swojego Antosia i - zaczęła się żegnać. Biedny Antoś! Wyraz twarzy miał tak nieszczęśliwy, że aż serce bolało patrzeć! Bo i rzeczywiście! Oni tu wszyscy: Jaś z siostrami i bliźniaczki Cioci Wiesi -  w s z y s c y  spędzą z juleczkowskimi dziewczynkami wspaniałą,  t ł u m n ą  noc, a on jak zwykle będzie sam jak palec. To znaczy - w pokoju obok będzie spała Mama, a po drugiej stronie mieszkania
Dziadek, no i jest jeszcze, oczywiście, papuga Miła, ale… Ale to nie to samo co Juleczkowo –  pełne dziś śmiechów, gwaru i wesołego rozgardiaszu. Ech… Tu chłopiec westchnął ciężko…  Po chwili jednak jakaś krzepiąca myśl musiała przemknąć mu przez głowę, bo jego miła twarz wypogodniała.  Wiadomo! Dziadek jest chory i nie może zostać na noc bez opieki. A Antoś zawsze chętnie mu pomagał i spełniał wszyściuchne  prośby i polecenia. I nie traktował tego nigdy jako przymusu. Po prostu – bardzo kochał Dziadka (zaraz po Mamie najbardziej na świecie!) i
opiekowanie się nim nie było uciążliwe. Ba! - sprawiało nawet przyjemność. A także – napawało dumą, że oto on, Antoś, jest kimś, na kogo można liczyć. Zawsze. I w każdej sytuacji.
Westchnął raz jeszcze. Tym razem znacznie raźniej. Trudno. Świetnie byłoby spać dzisiaj w Juleczkowie, ale – nie ma rady! Kiedy się jest za kogoś odpowiedzialnym, to nie istnieje taryfa ulgowa. Trzeba się dostosować do potrzeb tego kogoś. Bezwzględnie! Albo się jest mężczyzną, albo nie! A Antoś był wszak mężczyzną. Drobniutkim i kilkuletnim dopiero, ale - najprawdziwszym! Ukłonił się zatem wszystkim pięknie i ruszył w stronę
windy, gdzie czekała już na niego jego Mama.
I wtedy Tatuś, który od kilku minut uważnie obserwował siostrzeńca, wpadł na znakomity pomysł:
- Zaczekajcie!!! – zawołał akurat w chwili, kiedy Ciocia Jola już-już miała uruchomić windę. – No przecież Antoś mógłby zostać na noc u nas! Tyle tu dzisiaj dzieci!
Na te słowa w salonie zapadła na moment idealna cisza. Ciocia opuściła rękę. Zerknęła na Tatusia, potem na Antosia i - wyszła z windy.  A wtedy rozległ się przenikliwy radosny pisk, i dziewczynki –  cała ósemka – obstąpiły ją ze wszystkich stron, napraszając by się zgodziła. Jaś natomiast wskrabał się na pięknie rzeźbiony, bujany fotel i zaczął snuć rozkoszne plany w co jeszcze pobawi się z
kuzynem tego wieczoru. Okazało się jednak, że na żadne zabawy nie ma w tej chwili czasu. Ledwie bowiem Ciocia Jola – po uprzednim przekonaniu synka, że ten jeden raz jakoś sobie z Dziadkiem poradzą bez niego – otóż ledwie Ciocia Jola zniknęła za bramą posiadłości, a już trzeba było pomyśleć, gdzie, kto i na czym będzie spał tej nocy. Po burzliwej naradzie ustalono, że na poddaszu, oprócz
Mamusi i Wiktorii, będą spały wszystkie Ciocie. Ciocia Ania na rzeźbionym łóżku Julki, a Ciocia Wiesia z Ciocią Zosią na tapczaniku Nataszki, który na szczęście się rozkłada. Na piętrowym łóżku zaś miały spać cztery najmłodsze dziewczynki – po dwie na piętrze. Ale wtedy podniosło się okropne larum! Albowiem wszystkie dzieci chciały spać  r a z e m,  w jednym pomieszczeniu. Skoro tak, to zdecydowano, że położy się je w salonie. Chłopców na jednej sofie, dwie z panienek na drugiej. Dla reszty zaś przyniesie się rozkładane fotele, które czekały na taką okoliczność w garażu. Uff… Jeszcze sprawa pościeli – tych wszystkich kołder, prześcieradeł i poduszek. Potem piżamy.
Ręczniki kąpielowe. Szczoteczki do zębów, których cały zapas szczęśliwie odnaleziono w szufladzie mamusinej toaletki. Ranne pantofle, misie do przytulania, herbatka na noc, gdyby akurat chciało się pić… I mnóstwo podobnych spraw. Nie, na Jasiowe zabawy naprawdę nie było czasu. Wszyscy kręcili się jak frygi, krzątali pośpiesznie; wyjmowali, podawali, rozsuwali.
Jeden Antoś nie brał udziału w tym ferworze przygotowań. Milczał sobie po prostu na uboczu, a wyglądał przy tym, jakby był coraz mniej  pewien, czy dobrze zrobił, nie wracając z Mamą do Dziadka. Wtedy Tatuś, który był czujny i wrażliwy
(Julka odziedziczyła te cechy po nim właśnie) położył mu rękę na ramieniu i powiedział z jawną  radością:
- No i widzisz, chłopie, jak dobrze, żeś został? Przynajmniej będzie miał mi kto pomóc przytaszczyć te wszystkie legowiska! Bo kobiety to - sam rozumiesz…
I poszli do garażu. A za nimi, niby to przypadkiem, podreptała Ciocia Ania, która zwykła mówić niewiele, ale której uwagi nigdy nic nie uchodziło. A także Ciocia Wiesia, która zawsze wiedziała gdzie jest najbardziej potrzebna.
A kiedy rozłożono już wszystkie fotele i obleczono w różową powłoczkę
ostatnią z poduszek, a dzieci – wykąpane, ubrane w piżamki i pełne radosnych oczekiwań – zgromadziły się w salonie; o! wtedy okazało się, że jest już  n a p r a w d ę  późno. Ciocie więc przyszły życzyć im dobrej nocy, wycałować i przykazać, by natychmiast się kładły. Natychmiast! Wszystkie buzie okropnie się wydłużyły, i dziesięć perkatych nosków opadło na kwintę. Na szczęście zjawił się Tatuś. O! Tatuś był dzisiaj bardzo kochany! Rzuciwszy pełnym zrozumienia okiem na zawiedzione miny, szepnął konspiracyjnie:
- No dobrze! Zmieniam wyrok!  Macie jeszcze godzinkę! Ale ma to być cichutka godzinka! Ci-chut-ka! I nie wydać mnie czasem! To układ ściśle tajny! No! Znikam! I… - podniósł jeszcze palec wskazujący – i pamiętajcie: cisza ma być!!!
Po czym, mrugnąwszy porozumiewawczo, potarmosił kędzierzawy kucyk siedzącej najbliżej Serafinki i – udał się do czerwonego pokoju, gdzie czekał już na niego przyniesiony z garażu fotel.
W salonie tymczasem…
Ale o tym   c o  wydarzyło się w salonie, czyj gwizd usłyszała Olusia i jak (oraz gdzie) dzieci spędziły ową darowaną przez Tatusia godzinkę – opowiem następnym razem.
Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz