JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

niedziela, 28 czerwca 2015

51. PIEROGI ZE SKWARKAMI I DESER.






N A T A S Z K A




Akurat kiedy kryształowa winda zamykała się za Tatusiem, wicher zawiał
ze zdwojoną energią. Oszklone drzwi na taras, uderzone gwałtownym podmuchem, rozwarły się  na oścież i w salonie w jednej chwili zrobiło się bardzo zimno.
- Ojej! – pisnęły  spłoszone dziewczynki. – Ojej! My się boimy!
Mamusia i Babcia zaczęły je uspokajać, Dziadek zaś pośpieszył zamykać owe drzwi. Długą chwilę mocował się z wiatrem,
który dwukrotnie wyrwał mu z rąk oszklone skrzydła i trzaskał nimi z nieokiełznaną siłą; wtłaczając jednocześnie do wnętrza pokoju strugi deszczu. Kiedy wreszcie wszystko się uspokoiło, pomieszczenie było naprawdę wychłodzone, toteż Mamusia poprosiła córeczki, by ubrały się w coś cieplejszego Sama też założyła swój ulubiony liliowy golf, w którym było jej bardzo do twarzy. Babcia otuliła się chustą,
wydzierganą przez Ciocię Wiesię, a dziewczynki pomknęły do sypialni. Tam odnalazły w szafie swoje  golfy i kolorowe rajstopki, i – psocąc oraz zaśmiewając się niemal do łez – poprzebierały się, czyniąc przy tym niemało bałaganu, który skrupulatna Nataszka czuła się w obowiązku posprzątać.
Tymczasem w holu na dole stał… Antoś! Buty miał zupełnie mokre,
podobnie jak spodnie, bluzkę, i przewieszony przez ramię plecak. Także z jego ciemnej czupryny spływały na biało lakierowaną posadzkę gęste strumyczki wody. Szczękał zębami i trząsł się cały z zimna, a przy tym wyglądał na cokolwiek  wystraszonego, choć to akurat starał się ukryć.
- Ma wujek pojęcie, co się wyrabia na dworze? – zapytał, niby to
zuchowato, wychodzącego z windy Tatusia.
Ale Tatuś nie dał się zwieść. I choć na widok siostrzeńca oczy mu się zaokrągliły, a ręce załamały ze zdumienia,  to natychmiast zorientował się  co chłopiec musiał przeżyć, przybywając do Juleczkowa właśnie teraz, podczas tej niesamowitej burzy. Zwłaszcza, iż  wyglądało na to, że przybył tu… sam?
- Sam jesteś?
- Nooo… – zabrzmiała niewyraźna odpowiedź. – Przyjechałem…  naaa… na tym, no… na rowerze Dziadka…
Aha. Tatuś w lot pojął  w czym rzecz:
- A mama wie, że wyszedłeś z domu? – zapytał celnie. – W takie piekło? O! – błysnęło, gruchnęło, świat cały zatrząsł się w posadach.
Antoś podskoczył nerwowo i postanowił grać na zwłokę.  Zaszczękał więc
głośniej i wbił znaczące spojrzenie w sporą kałużę, jaka  utworzyła się wokół jego nóg. Ale nie odciągnął tym uwagi Tatusia od najistotniejszej sprawy.
- Mama wie???
- Noo… nieee…
- No pięknie! – złapał się za głowę Tatuś. – Ty natychmiast na górę, wytrzeć się i niech ci dadzą jakieś suche odzienie, a ja już dzwonię.
I niemal siłą wepchnął do windy próbującego coś powiedzieć chłopca, a sam pośpieszył do telefonu.
Ojej! Jaki rwetes powstał w salonie, kiedy doszczętnie przemoczony i siny z zimna Antoś stanął w drzwiach. Mamusia pobiegła po wielki, puszysty ręcznik i zaczęła wycierać biedaka, Babcia zjechała do kuchni po kolejny tego dnia  dzban z gorącą herbatą, a Dziadek pośpieszył dołożyć drew do kominka.
Dziewczynki zaś, które właśnie – przebrane już – chciały zasiąść przy ławie, wróciły na poddasze, by wyszukać jakiś sweter i spodnie, skarpety oraz bambosze dla kuzyna. I na nic nie zdały się jego protesty, że przecież nie trzeba, bo przywiózł ubranie na zmianę.
- Mówisz o tym? – upewnił się Dziadek, wyjmując z ociekającego plecaka ciężką od wody bluzę.
No tak. Antoś zamilkł i potulnie wciągnął na siebie obrzydliwe babskie fatałaszki. Dobrze chociaż, że nie było na tym żadnych różowych motylków ani falbanek!  
A potem trzeba było jeszcze odgrzewać pierogi (na szczęście nie straciły nic ze swojej smakowitości!) i – wreszcie zaczęto spożywać ten mocno spóźniony obiad.
Okazało się, że największy apetyt ma Antoś.
- Nic dziwnego – ocenił Tatuś. – Po takich przejściach…
Akurat znowu błysnęło i po chwili trzasnął piorun.
- A właśnie – chciał wiedzieć Dziadek – dlaczego w ogóle wybrałeś się, młodzieńcze, w drogę na taką burzę???
- I to kompletnie bez wiedzy Mamy? – dodał Tatuś.
- Jak to?! – zakrzyknęły z identycznym przestrachem Babcia i Mamusia.
- Spokojnie, już tam dzwoniłem. Jola ma gości; była pewna, że Antoś jest w
pokoju jej teścia, Dziadek zaś myślał, że mały jest u niej.  A on tymczasem objawił się w Juleczkowie!
- I to w jakim stanie! – ze zgrozą dopowiedziała Babcia. Po czym popatrzyła na wcinającego pierogi chłopca z mimowolnym rozczuleniem i
dołożyła mu solidną porcję.
- Jedz, jedz – zamruczała łagodnie.
- Zostaniesz u nas do jutra – powiedział takim samym tonem Tatuś i dolał mu soku z mirabelek.
- A po co właściwie przyjechałeś? – dopytywała z pełną buzią Zosia.
- I to sam, i bez wiedzy dorosłych! – głos
Nataszki pełen był przygany i zarzutu.
- Bo nie odbieraliście telefonu!!! – krzyknął wreszcie chłopiec, uporawszy się z ogromnym kęsem. – A dzwoniłem i dzwoniłem, chyba z godzinę!
- Niczego nie słyszeliśmy – wyjaśniła
przepraszająco Julka. – Grzmi przecież co chwila, trzaska i wicher tak okropnie wyje…
- No!!! – pisnęła Zosia – Chyba jest koniec świata! – i jeszcze mocniej przywarła do Mamusi, do której boku i tak była już bardzo mocno przytulona.
- A… po co tak dzwoniłeś i dzwoniłeś? – zaciekawiła
się Izusia, odkładając widelec i wycierając buzię serwetką.
- No bo mam sprawę do Julki.
- Jaką? – chciały wiedzieć wszystkie naraz dziewczynki.
- Nooo… Chodzi o Królika.
- O Królika??? – teraz już zainteresowała się cała Rodzina, a blada zazwyczaj twarzyczka Julki spłonęła gwałtownym rumieńcem.
- No tak - westchnął Antoś, niechętnie wstrzymując się od nadgryzienia kolejnego, nabitego już na widelec, pulchniutkiego pieroga. – Chciał, żeby zadzwonić do ciebie – zwrócił się do
dziewczynki –  i zapytać czy może tu dzisiaj przyjść.
- Dzisiaj? A dlaczego po prostu nie przyszedł? W taką pogodę? A po co? Z Trusią? –  Wszystkie te pytania zadano jednocześnie; tylko Julka milczała, przesuwając wokół brzegu talerza ostatni stygnący kęs.
- O rety! – zauważył w tym momencie Antoś. – Jakie
dziwne masz włosy! 
- Babcia jej obcięła – wyjaśniła pobieżnie  Zosia. Po czym powtórzyła swoje pytanie – Z Trusią?
- Tego nie wiem, ale mówił, że ma jakiś prezent od swojej mamy, i żebym zadzwonił do Julki
- A dlaczego on sam nie zadzwonił? – zdumiał się
Tatuś.
- A jak wujek myśli? – zapytał z naciskiem Antoś.
- No tak! – spostrzegł się Tatuś. – Pewnie dzwonił, tylko  nikt nie usłyszał telefonu! Ale – pokręcił głową z niedowierzaniem –  że tyś się zdecydował przyjechać tu w taką burzę…
- No! – zawtórował Dziadek z nietajonym
uznaniem. – Szkoda tylko, że nie zapytałeś Mamy …
- No przecież by mnie nie puściła!
Fakt.
A potem Tatuś chciał jechać po Królika, ale Antoś powiedział, że nie trzeba, że wystarczy zadzwonić, a jego Tata zaraz go tu przywiezie. Dziewczynki popędziły więc do telefonu, a panowie sprzątnęli ze stołu,
jako że Dzień Matki trwał przecież nadal. Następnie Dziadek wyjął z lodówki ogromną paterę wyładowaną najróżniejszymi smakołykami, a Tatuś zaparzył kawę i herbatę. I wszyscy zasiedli do deseru. Nikt jednak nie sięgał po ciastka, postanowiono bowiem zaczekać na Królika i Trusię, dla których też rozłożono nakrycia.
Ale o tym, czy goście rzeczywiście przybyli, oraz co i dla kogo Królik przywiózł w prezencie, opowiem następnym razem.
Obiecuję.


poniedziałek, 22 czerwca 2015

50. PRZYGODA NIESFORNEGO NORWIDKA.








Okazało się, że to przybiegł sąsiad Juleczkowa – pan Janowicz. Był bardzo
zaaferowany. Nie chciał wejść do środka, za to z ogromnym  przejęciem opowiadał coś Tatusiowi, który otworzył mu drzwi. Następnie pan Janowicz wrócił do swego domu za kępą olbrzymich paproci, Tatuś zaś zawołał do Zosi:
- Gdzie masz Norwidka, córeczko?!
- Ojej – rozejrzała się niespokojnie dziewczynka – nie ma go tutaj!
Ale zanim zaczęto szukać kotka po całym domu, Tatuś oznajmił, że  Norwidek wymknął się niepostrzeżenie z posiadłości (!), po czym dotarł do ukwieconego parapetu Babci Marzenki. Tam
wdrapał się na najwyższą i najbardziej chybotliwą  dracenę i – nie potrafi z niej zejść. I miauczy teraz podobno tak przeraźliwie, że aż nowo narodzone bliźnięta państwa Janowiczów obudziły się i płaczą ze strachu.
- A to przecież wcale nie jest tak blisko: od nich do parapetu z dracenami – zakończył swą krótką opowieść Tatuś. – Będzie pewnie jakieś trzy metry, i to z hakiem!
I po chwili zawołał:
- To ci smyk nieusłuchany, no!
Widać było, że Tatuś gniewa się na Norwidka, jednak, nie zwlekając już dłużej, pośpieszył mu na ratunek.
Nawałnica tymczasem przybierała na sile; deszcz
lał się potężnymi strumieniami  i wiatr wiał coraz gwałtowniej. Raz po raz zaczęło się też błyskać i gdzieś w oddali rozlegał się głuchy turkot gromów.
Dziewczynki, bardzo zaniepokojone, wjechały na poddasze i stanęły na kryształowym podeście
windy z noskami przyklejonymi do szyby, usiłując wypatrzyć coś poprzez gęstwinę kropel. Mamusia zaś, korzystając z tego, że Babcia i Dziadek zajęli się maleńką Wiktorią, wymknęła się na taras. Nie było to rozsądne, a nawet, prawdę powiedziawszy, było to bardzo, ale to
bardzo nierozsądne. Wszak Mamusia dopiero dzisiaj wstała z łóżka (po raz pierwszy od dziesięciu dni!) i takie wyjście na taras w czasie wichru i ulewy mogło jej mocno zaszkodzić. Ale strach o Tatusia był silniejszy od rozwagi, i oto Mamusia wychylała się teraz przez rzeźbioną
balustradę w stronę dracen Babci Marzenki i próbowała przebić wzrokiem szalejący żywioł. Ale – na nic się to zdało!  Strugi deszczu tworzyły nieprzeniknioną ścianę, a huragan szarpał wszystkim, co napotkał na swojej drodze.
Czas wlókł się niemiłosiernie.
Dziewczynki dawno już zjechały do holu. Skuliły się w biedne, zmartwione kłębuszki i co i rusz spoglądały na drzwi wejściowe. Wreszcie – doczekały się. Najpierw na trawniku przed domem rozległ się niewyraźny odgłos
rozchlapanych kroków, potem trzasnęły drzwi zewnętrzne i oto  w progu stanął przemoczony do suchej nitki Tatuś – bez okularów, ale za to z odzyskanym Norwidkiem w ramionach!  W tej samej chwili z piętra zjechała kryształowa winda i
natychmiast wybiegła z niej Mamusia – uradowana, ale okropnie zziębnięta i mokra. Ojej. Ojej! Nie było czasu na żadne wyjaśnienia. Mamusia musiała natychmiast osuszyć się i przebrać w coś ciepłego, Tatuś zresztą też!
Babcia, zostawiwszy Wiktorię pod czułą opieką Dziadka,  pośpieszyła do kuchni po dzban gorącej herbaty z miodem i cytryną; Zosia zaś, z pomocą sióstr, zajęła się przerażonym kotkiem. Najpierw więc wytarły go do sucha różowym, puszystym ręcznikiem, który wisiał w łazience;
potem otuliły starym kocykiem Zosi, znalezionym na dnie przepastnej  szafy w czerwonym pokoju, a na koniec wszystkie cztery zaczęły go pocieszać, głaskać i całować po malutkim, puszystym łebku. Norwidek był bardzo zadowolony z tych pieszczot, toteż szybko zapomniał o swej
niefortunnej przygodzie i – zasnął smacznie w troskliwych ramionkach Zosi. Reszta juleczkowskich zwierzaków odrobinę boczyła się  o te wszystkie względy, które dziewczynki okazywały nieposłusznemu, bądź co bądź,
maluchowi. Oddalił się wszak bez pozwolenia, a teraz – o! proszę! – wszyscy nad nim skaczą! Kiedy jednak Nataszka przyniosła pieskom garść ich ulubionych smakołyków, a Julka poczęstowała Kicusia kostką czekolady (której był wielkim entuzjastą!), do czworonożnego świata powróciła wzajemna sympatia oraz harmonia, i starsze zwierzątka postanowiły wspaniałomyślnie wybaczyć kociakowi jego wybryk.
 Tymczasem Rodzice – przebrani i z wysuszonymi włosami – zjawili się w salonie, i zasiedli do gorącej herbaty. I Tatuś mógł nareszcie opowiedzieć pokrótce jak to wspiął się na wysooooką (prawie  dwa metry!!!) dracenę, odczepił od jej ostrych liści miauczącego
wniebogłosy kociaka, po czym – nie bez pewnych trudności – wrócił z nim po wąziutkim pniu  na parapet. Podarł przy tym swoją odświętną koszulę, zniszczył wytworny skórzany krawat i – potłukł okulary! I kto mu teraz za to wszystko zwróci???
- Ja nie mam pieniążków!  – pisnęła obronnie
Zosia, która myślała, że pytanie skierowane jest do niej. Natychmiast też mocniej przytuliła do siebie kocyk z Norwidkiem, na wypadek gdyby to od niego zażądano owego odszkodowania.
- Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało – powiedziała ugodowo Babcia, która właśnie
nadjechała z kuchni i czekała aż umilknie zbiorowy wybuch śmiechu. – Zaraz jutro uszyję ci nową koszulę, jeszcze bardziej elegancką – obiecała Tatusiowi. – A teraz myć ręce, bo czas siadać do obiadu!
Rzeczywiście. I to – czas najwyższy, albowiem jeszcze chwila, a wszystko będzie przestałe i  niesmaczne. A pierogi akurat doszły i Babcia wróciła do kuchni, żeby je przelać zimną wodą. Smakowite  skwareczki też już skwierczały rozkosznie. A pachniały przy tym tak, że aż ślinka ciekła i wszyscy naraz poczuli ogromny głód. W
mgnieniu oka zatem umyto ręce, chichocąc przy tym i przepychając się wokół umywalki (dziewczynki) oraz nakryto do stołu w salonie (panowie). Nakarmiono też małą Wiktorie i ułożono ją  wygodnie w wózku, by mogła pobyć jeszcze ze wszystkimi (Mamusia). Następnie
wwieziono ogromne tace, wypełnione samymi pysznościami i – zajęto miejsca wokół rzeźbionej ławy. Ale zanim zaczęto nakładać sobie pierogi na talerze i wlewać do szklanek złocisty sok z mirabelek, u drzwi wejściowych ponownie rozległ się dzwonek.
- No nie – mruknął zabawnie Tatuś, wstając od
stołu. – Ciekawe, kto z czego nie może zejść tym razem. – I zjechał na dół.
Ale o tym kogo zastał w holu i co jeszcze wydarzyło się w ten burzliwy i pełen wrażeń Dzień Matki – opowiem następnym razem.
Obiecuję.