Okazało się,
że to przybiegł sąsiad Juleczkowa – pan Janowicz. Był bardzo
zaaferowany. Nie
chciał wejść do środka, za to z ogromnym
przejęciem opowiadał coś Tatusiowi, który otworzył mu drzwi. Następnie
pan Janowicz wrócił do swego domu za kępą olbrzymich paproci, Tatuś zaś zawołał
do Zosi:
- Gdzie masz
Norwidka, córeczko?!
- Ojej –
rozejrzała się niespokojnie dziewczynka – nie ma go tutaj!
Ale zanim
zaczęto szukać kotka po całym domu, Tatuś oznajmił, że Norwidek wymknął się niepostrzeżenie z
posiadłości (!), po czym dotarł do ukwieconego parapetu Babci Marzenki. Tam
wdrapał
się na najwyższą i najbardziej chybotliwą dracenę i – nie potrafi z niej zejść. I
miauczy teraz podobno tak przeraźliwie, że aż nowo narodzone bliźnięta państwa
Janowiczów obudziły się i płaczą ze strachu.
- A to
przecież wcale nie jest tak blisko: od nich do parapetu z dracenami – zakończył
swą krótką opowieść Tatuś. – Będzie pewnie jakieś trzy metry, i to z hakiem!
I po chwili
zawołał:
- To ci smyk
nieusłuchany, no!
Widać było,
że Tatuś gniewa się na Norwidka, jednak, nie zwlekając już dłużej, pośpieszył mu
na ratunek.
Nawałnica
tymczasem przybierała na sile; deszcz
lał się potężnymi strumieniami i wiatr wiał coraz gwałtowniej. Raz po raz
zaczęło się też błyskać i gdzieś w oddali rozlegał się głuchy turkot gromów.
Dziewczynki,
bardzo zaniepokojone, wjechały na poddasze i stanęły na kryształowym podeście
windy z noskami przyklejonymi do szyby, usiłując wypatrzyć coś poprzez gęstwinę
kropel. Mamusia zaś, korzystając z tego, że Babcia i Dziadek zajęli się maleńką
Wiktorią, wymknęła się na taras. Nie było to rozsądne, a nawet, prawdę
powiedziawszy, było to bardzo, ale to
bardzo nierozsądne. Wszak Mamusia dopiero dzisiaj wstała z łóżka (po raz
pierwszy od dziesięciu dni!) i takie wyjście na taras w czasie wichru i ulewy
mogło jej mocno zaszkodzić. Ale strach o Tatusia był silniejszy od rozwagi, i
oto Mamusia wychylała się teraz przez rzeźbioną
balustradę w stronę dracen
Babci Marzenki i próbowała przebić wzrokiem szalejący żywioł. Ale – na nic się to
zdało! Strugi deszczu tworzyły
nieprzeniknioną ścianę, a huragan szarpał wszystkim, co napotkał na swojej
drodze.
Czas wlókł
się niemiłosiernie.
Dziewczynki
dawno już zjechały do holu. Skuliły się w biedne, zmartwione kłębuszki i co i
rusz spoglądały na drzwi wejściowe. Wreszcie – doczekały się. Najpierw na
trawniku przed domem rozległ się niewyraźny odgłos
rozchlapanych kroków, potem
trzasnęły drzwi zewnętrzne i oto w progu
stanął przemoczony do suchej nitki Tatuś – bez okularów, ale za to z odzyskanym
Norwidkiem w ramionach! W tej samej
chwili z piętra zjechała kryształowa winda i
natychmiast wybiegła z niej
Mamusia – uradowana, ale okropnie zziębnięta i mokra. Ojej. Ojej! Nie było
czasu na żadne wyjaśnienia. Mamusia musiała natychmiast osuszyć się i przebrać
w coś ciepłego, Tatuś zresztą też!
Babcia, zostawiwszy Wiktorię pod czułą
opieką Dziadka, pośpieszyła do kuchni po
dzban gorącej herbaty z miodem i cytryną; Zosia zaś, z pomocą sióstr, zajęła
się przerażonym kotkiem. Najpierw więc wytarły go do sucha różowym,
puszystym ręcznikiem, który wisiał w łazience;
potem otuliły starym kocykiem
Zosi, znalezionym na dnie przepastnej
szafy w czerwonym pokoju, a na koniec wszystkie cztery zaczęły go
pocieszać, głaskać i całować po malutkim, puszystym łebku. Norwidek był bardzo
zadowolony z tych pieszczot, toteż szybko zapomniał o swej
niefortunnej
przygodzie i – zasnął smacznie w troskliwych ramionkach Zosi. Reszta juleczkowskich
zwierzaków odrobinę boczyła się o te wszystkie
względy, które dziewczynki okazywały nieposłusznemu, bądź co bądź,
maluchowi.
Oddalił się wszak bez pozwolenia, a
teraz – o! proszę! – wszyscy nad nim skaczą! Kiedy jednak Nataszka przyniosła
pieskom garść ich ulubionych smakołyków, a Julka poczęstowała Kicusia kostką
czekolady (której był wielkim entuzjastą!), do czworonożnego świata powróciła
wzajemna sympatia oraz harmonia, i starsze zwierzątka postanowiły wspaniałomyślnie
wybaczyć kociakowi jego wybryk.
Tymczasem Rodzice – przebrani i z wysuszonymi
włosami – zjawili się w salonie, i zasiedli do gorącej herbaty. I Tatuś mógł
nareszcie opowiedzieć pokrótce jak to wspiął się na wysooooką (prawie dwa metry!!!) dracenę, odczepił od jej ostrych
liści miauczącego
wniebogłosy kociaka, po czym – nie bez pewnych trudności –
wrócił z nim po wąziutkim pniu na
parapet. Podarł przy tym swoją odświętną koszulę, zniszczył wytworny skórzany
krawat i – potłukł okulary! I kto mu teraz za to wszystko zwróci???
- Ja nie mam
pieniążków! – pisnęła obronnie
Zosia,
która myślała, że pytanie skierowane jest do niej. Natychmiast też mocniej
przytuliła do siebie kocyk z Norwidkiem, na wypadek gdyby to od niego zażądano
owego odszkodowania.
-
Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało – powiedziała ugodowo Babcia, która
właśnie
nadjechała z kuchni i czekała aż umilknie zbiorowy wybuch śmiechu. –
Zaraz jutro uszyję ci nową koszulę, jeszcze bardziej elegancką – obiecała
Tatusiowi. – A teraz myć ręce, bo czas siadać do obiadu!
Rzeczywiście.
I to – czas najwyższy, albowiem jeszcze chwila, a wszystko będzie przestałe i niesmaczne. A pierogi akurat doszły i Babcia
wróciła do kuchni, żeby je przelać zimną wodą. Smakowite skwareczki też już skwierczały rozkosznie. A
pachniały przy tym tak, że aż ślinka ciekła i wszyscy naraz poczuli ogromny
głód. W
mgnieniu oka zatem umyto ręce, chichocąc przy tym i przepychając się
wokół umywalki (dziewczynki) oraz nakryto do stołu w salonie (panowie). Nakarmiono
też małą Wiktorie i ułożono ją wygodnie
w wózku, by mogła pobyć jeszcze ze wszystkimi (Mamusia). Następnie wwieziono ogromne tace, wypełnione samymi pysznościami i – zajęto miejsca wokół rzeźbionej ławy. Ale zanim zaczęto nakładać sobie pierogi na talerze i wlewać do szklanek złocisty sok z mirabelek, u drzwi wejściowych ponownie rozległ się dzwonek.
- No nie –
mruknął zabawnie Tatuś, wstając od
stołu. – Ciekawe, kto z czego nie może zejść
tym razem. – I zjechał na dół.
Ale o tym kogo zastał w holu i co jeszcze
wydarzyło się w ten burzliwy i pełen wrażeń Dzień Matki – opowiem następnym
razem.
Obiecuję.
No proszę jakie urocze miejsce znalazłam :) Bardzo wciągające historyjki i takie realne. A domek to prawdziwe cudo, te wszystkie drobiazgi, miniaturki po prostu zaparło mi dech w piersiach :) I jak niesamowicie dużo wszystkiego! Przeczytałam zaledwie 4 historyjki, bo tu potrzebny jest ciepły kocyk, filiżanka herbaty i wtedy można czytać całość, od początku.Co też zamierzam sukcesywnie zrobić.Podziwiam za pomysłowość i masę zdjęć. Laleczki słodkie, zresztą cała rodzinka jest niesamowita :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ojej. Bardzo dziękuję za miłe słowa. I jak najserdeczniej zapraszam do Juleczkowa. Ów kocyk i filiżanka to znakomity pomysł - w posiadłości bez przerwy coś się wydarza, warto to popić herbatką. Domek od dawna już żyje własnym życiem i nikt nie ma na nie wpływu. A ja mogę to co najwyżej opisać i obfotografować. Pozdrawiam serdecznie!
Usuń