JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

sobota, 30 sierpnia 2014

27. SERDUSZKO Z JANTARU.






J U L K A




Władczyni Wszelkiej Mądrości, widząc nagłą rozpacz Justynki, miała nieodpartą ochotę pogłaskać ją po zapłakanej buzi. W końcu to tylko małe biedne Elfiątko; w dodatku - najwierniejsza przyjaciółka Malwinki i
najgorętsza zwolenniczka jej udaremnionych zaślubin. Nic dziwnego, że postanowiła (własnowolnie!)  zaradzić  złu.

Nie! Władczyni cofnęła jednak dłoń.  Absolutnie nie wolno okazać teraz Justynce tkliwości. Naruszyła wszak obowiązujące zasady  i powinna zostać ukarana.

Władczyni zmarszczyła swoje piękne brwi ukryte pod koroną z najjaśniejszego jantaru. Ta korona od tysiącleci była wskaźnikiem nieposłuszeństwa w Elfinacie: Pani tej krainy wkładała ją zawsze, ilekroć
musiała ukarać któregoś ze swoich poddanych.

Zosia z niekłamanym zainteresowaniem przyglądała się i przysłuchiwała  scenie  w Granicznym  Ogrodzie. I przez cały czas zastanawiała się,  w jakim celu Justynka sprowadziła ją do Elfinatu.   To samo pytanie zadawała akurat Władczyni .

 - Bo ona jest Właściwą Osobą – Elfinka otarła mokre policzki. – Skrzat
Franciszek mi powiedział.  

- Ona? – Władczyni skierowała ku laleczce uważne spojrzenie.  Wyraz jej twarzy i ton głosu pełne były powątpiewania.

- Tak – Justynka przekonująco pokiwała głową. – Jest rozbrykana, zwinna i szybka. Mówi co myśli i robi co chce. I nie niszczeje jak ludzie. A do tego jest z zewnątrz, a Skrzat Franciszek mówił, że tylko ktoś, kto nie zna naszych praw może nam pomóc. I… I…

- Tak?

- I… Malwinka na pewno ją polubi  - cieniutki głosik Justynki załamał się niebezpiecznie. - I może się wreszcie uśmiechnie. Od dwóch tysięcy lat nie uśmiechnęła się ani razu… - dokończyła szeptem i niziutko opuściła głowę.

To prawda. Malwinka była bezgranicznie smutna. A wraz z nią smucił się cały Elfinat. Od wielu stuleci nikt w nim nie tańczył, nie śpiewał, nie spraszał przyjaciół.  Nie nawoływał do zabaw, gier ani figli.  Elfy snuły się tylko z kąta w kąt; miały smętne, apatyczne skrzydła i zatrważająco nieszczęśliwe oczy.

Wszystko zaczęło się od owych udaremnionych  zaślubin.  Przed tysiącami
lat Władczyni Wszelkiej Mądrości udzieliła  schronienia Północnym Elfom. Wdzięczne, przyjazne i uczynne, z upływem czasu stały się pełnoprawnymi mieszkańcami Elfinatu. Wtopiły się w jego społeczność, i gdyby nie kształt uszu i przeźroczystość skrzydeł, niczym nie różniłyby się od Elfów  Kujawskich. Niestety! Uwierzyły, że kiedy Malwinka się  wyprowadzi, szczęście opuści Elfinat; w związku z czym  bez skrupułów uprowadziły  i uwięziły gdzieś Jaromira. O! Jakże wstrząsnęła kujawskim światem ich nikczemność! Aż zadrżał cały w posadach.  A potem?  Ile próśb, przekonywań błagań.  Ile poszukiwań, trudu, nieprzespanych miesięcy,
przepłakanych stuleci. Wszystko na nic!

Szlachetne serce Władczyni łkało z żalu nad niedolą Malwinki i całego Elfinatu.  Ale – pomimo nieustannych wysiłków  – nie potrafiła odwrócić złego losu.  Nikt nie potrafił!  Czyżby teraz ta niepozorna laleczka? Nakazała Zosi zbliżyć się i opowiedzieć o sobie.

Justynkę tymczasem odesłano do Zakątka Odosobnienia. Było to dziwne, nieprzyjemne miejsce, przyprawiające o dreszcz trwogi zarówno Elfiątka,
jak i dorosłe Elfy. Znajdowało się w samym narożu łąki, tam gdzie magnolie stykały się z jabłoniami, tuż za gęstwiną ich pachnącego kwiecia. Głuchy, mroczny kąt,  sprawiający wrażenie, jakby  wszystko w nim obumarło.  Z prawej strony stos szorstkich gałęzi, obsypanych suchymi igłami (o których nawet najstarsze Elfy nie wiedziały skąd się tam wzięły) nazwano Zakątkiem Przemyśleń. Tam
nieposłuszny mieszkaniec Elfinatu zastanawiał się nad swoim postępowaniem. Następnie przechodził do  Zakątka Kar, który był kłującą gmatwaniną ostrych, suchych konarów, i tam – samotny, a często i przerażony – przebywał aż do odwołania. Trzeba przyznać, że bardzo niewielu poddanych Władczyni Wszelkiej Mądrości bywało dotąd odsyłanych do Zakątka Odosobnienia. Elfy Kujawskie to pogodna, przyjazna  gromadka, przestrzegająca z dawien dawna
ustanowionego porządku. No, ale niekiedy zdarzały się wyjątki. Tak jak teraz.

Podczas gdy Zosia opowiadała Władczyni o Juleczkowie i swojej Rodzinie, Justynka kuliła się wśród pożółkłych igieł w Zakątku Przemyśleń. Po nieskończenie długim czasie  przybył do niej Elf Posłaniec z zapytaniem czy rozumie już, że źle postąpiła.  Nie. Justynka żadną miarą nie mogła się z tym zgodzić.

- Okazałam nieposłuszeństwo, ale postąpiłam słusznie – powiedziała z uporem,  pomimo lęku, że przedłużą jej karę. – I znowu bym tak postąpiła, gdyby trzeba było kogoś ratować – dorzuciła, nieustępliwie i hardo.

Elf Posłaniec szeroko otworzył oczy, po czym podążył przekazać Władczyni te zuchwałe  słowa.

Jej piękna twarz ani drgnęła. Kazała jedynie  wezwać Malwinkę i długo coś do niej szeptała. Następnie, szeroko rozpościerając najpiękniejsze w Elfinacie skrzydła, zniknęła w Krainie Prastarych Legend. Malwinka tymczasem objęła Zosię za ramiona  i – frrr! – pofrunęły! Prosto  - do Zakątka Kar.

- Nie będziesz się bała? – spojrzała niepewnie na  laleczkę. – To najstraszniejsze miejsce na świecie.  

Z jej ogromnych, fiołkowych oczu wyzierał smutek, ale cała postać tchnęła nieuchwytnym wdziękiem i słodyczą.

- A ty? – zapytała Zosia. – Boisz się?

- Chyba tak – przyznała śliczna Elfinka. – Ale Justynka boi się bardziej. I
jest tam zupełnie sama. Mamy umilić jej karę.  

- Jak to???

- Władczyni nie mogła się wycofać. Ale rozumie dlaczego Justynka tak postąpiła. Sama przecież bardzo mnie kocha. I cały Elfinat. I dlatego pozwoliła nam złagodzić ten okropny pobyt  w Odosobnieniu.

- Jak? - chciała wiedzieć Zosia, ale właśnie dofrunęły.

Ach! Jakże obie Elfinki uradowały się na swój widok. Uściskom i pocałunkom nie było końca. Tylko uśmiechu brakowało w tej wzruszającej scenie.  A potem wszystkie trzy usadowiły się ostrożnie wśród ciernistych  gałęzi i – ośmielając jedna drugą – zaczęły zwierzać się sobie ze swoich najskrytszych uczuć, marzeń i sekretów. Justynka i Malwinka znały się od wielu tysięcy lat, ale Zosia była kimś zupełnie nowym (i to kimś niosącym
nadzieję  ), toteż  chciały wiedzieć o niej wszystko. A kiedy już nasłuchały się do syta o Juleczkowie  i o burzliwych kolejach losu jego licznych  mieszkańców, Malwinka – płoniąc się i roniąc łzy – opowiedziała  historię swojej pięknej miłości do Jaromira. A także o nim samym: najsilniejszym, a zarazem najbardziej delikatnym, romantycznym i wrażliwym młodym Elfie w całej pokrzewnieńskiej okolicy.  A potem z niewielkiego fiołkowego medalionu, ukrytego pod bladozłotą sukienką, wyjęła swój najcenniejszy skarb: maleńkie  serce – podarek od ukochanego

- Ojej – szczerze zachwyciła się Zosia – nigdy nie widziałam czegoś tak ślicznego.

Serce, wycyzelowane kunsztowne w kawałku szkarłatnego jantaru, było rzeczywiście niezwykle piękne.

- Ja też nigdy go nie widziałam. Skąd je masz?

- Od niego – ledwie słyszalnie szepnęła Malwinka – Podarował mi
 ostatniego dnia.

- Ojej! – krzyknęła nagle Justynka, zrywając się na równe nogi i nie bacząc, że ciernie wkłuwają się jej w skrzydła i sukienkę. – Ojej!!! To jest  TO! To o TYM mówił Skrzat Franciszek!

Ale – czym było owo TO, i co dokładnie mówił Skrzat Franciszek, opowiem następnym razem .

Obiecuję.

sobota, 23 sierpnia 2014

26. NIEPOSŁUSZEŃSTWO JUSTYNKI.





N A T A S Z K A





Elfinka Justynka podniosła się z wygodnych igiełek, przeciągnęła i
rozprostowała skrzydła. Troszeczkę już ścierpły od długiego bezruchu.

- Północne Elfy przeraziły się na myśl, że Malwinka opuści Elfinat i zamieszka w Krainie Prastarych Legend – podjęła swoją opowieść. – Wszystkim nam było trochę żal, ale przecież nie mieliśmy utracić jej    n a    z a w s z e .  Nadal byłaby z nami… Pewnie nie witałybyśmy już  razem wschodu słońca o
każdym brzasku, i nie zlewały tuż przed zachodem nektaru do wspólnej kadzi, ale… ale fruwałybyśmy do siebie w odwiedziny… A już na pewno o każdej pełni księżyca tańczyłybyśmy jak zawsze wokół Magicznej Lilii i…

Zamilkła.

Oczy jej pociemniały, a głos zmienił barwę z rozmarzonej na pełną goryczy.

- … ale one zniszczyły wszystko – powiedziała  – Północne Elfy…

- A nikt z nas, nikt zupełnie, nie spodziewał się po nich aż takiej niegodziwości -  poskarżyła się po chwili:  bezradnie i żałośnie.

Zosia, wiedziona nagłym odruchem, przytuliła policzek do jej skrzydła, ale nie śmiała o nic pytać.

Justynka sama, rozsiadłszy się ponownie wśród gałązek, wróciła do opowiadania:

- …one  znały odwieczną prawdę o dziecku powitym w kwiatach i zlękły
się, że jeśli Malwinka się wyprowadzi, to razem z nią z Elfinatu odejdzie szczęście. A bardzo im na tym szczęściu zależało. W ich Północnej Krainie nie zaznały go wiele. To dlatego nasza Władczyni pozwoliła im osiedlić się w Elfincie. I jak nam za to odpłaciły? No jak???

- Jak? – zapytała Zosia bez tchu.

- Porwały Jaromira!!! – wybuchła Elfinka – Porwały i  ukryły tak, że chociaż wszyscy szukali:  cały Elfinat, Kraina Prastarych Legend i wszystkie poboczne rody, to nikt nie trafił na najmniejszą choćby wzmiankę o  nim. Nigdy! Na najmniejszy ślad! Nigdzie!!! Przez pełne dwa tysiąlecia!  Wyobrażasz sobie?! Od tamtej pory życie w Elfinacie… Zresztą chodź! – przerwała gwałtownie. – Sama zobacz!

Ciągle ogromnie wzburzona, pochwyciła rękę Zosi i – wzbiły się
błyskawicznie między korony drzew.

Po kilkunastu chwilach mrok i gęstwina puszczy rozstąpiły się nagle, i oczom zachwyconej laleczki ukazała się rzeczywistość piękniejsza niż najpiękniejszy sen. Ogromna, przestronna łąka, idealnie kwadratowa, pełna kwiatów, ziół i furkotu skrzydeł.

Zatrzymały się tuż nad rzędem kwitnących krzewów magnolii, które (poprzetykane tu i ówdzie czerwoną od korali kaliną)  stanowiły wschodnią granicę łąki. Od południa otaczał ją szpaler rozłożystych jabłoni, oblepionych pachnącymi kwiatami.

- Uważaj! – szepnęła Justynka do zapatrzonej Zosi. – Teraz będą kłopoty!

Laleczka szeroko otworzyła oczy.

- Ojej! – zniecierpliwiła się Justynka – wybrałam się do twojego świata bez
pozwolenia. I ciebie też sprowadziłam    b e z   pytania o zgodę. Oj, będą kłopoty – powtórzyła, robiąc stropioną minę. Nie wyglądała jednak na kogoś, kto bałby się tych tajemniczych kłopotów.

- No to: frrr… - potrząsnęła sterczącymi warkoczami, jakby szykowała się do boju. – Wkraczamy na zakazany teren!

Po czym, trzymając rękę Zosi mocniej niż kiedykolwiek, wfrunęła na łąkę.

Zosia zdążyła jeszcze dostrzec po prawej stronie (od północy) olbrzymią, rwącą toń rzeki, tak szerokiej, że nie było widać drugiego brzegu; a już otoczył je wianuszek Elfiątek -  zaciekawiony i trzepotliwy jak rój
kolorowych kolibrów.

- Gdzie byłaś? Kto to? Dlaczego nikomu nie powiedziałaś, że opuszczasz Elfinat?  - zasypał Justynkę istny grad pytań, zadawanych cieniutkimi głosikami.

Zosi zaś przyglądano się bez skrępowania  i z nieposkromioną ciekawością, a ten i ów ze skrzydlatych mieszkańców łąki dotknął jej nawet  ostrożnie czubkiem paluszka.

Naraz Elfiątka rozpierzchły się, tak samo błyskawicznie jak się pojawiły, a  ich miejsce zajął  smukły dorosły Elf z zafrasowaną twarzą i zielonymi skrzydłami. Powiedział, że Władczyni Wszelkiej Mądrości oczekuje Justynki i jej gościa (to o Zosi!) w Granicznym Ogrodzie. Natychmiast! I odfrunął bezszelestnie w stronę ukwieconych jabłoni. Laleczka przejęła się doniosłością chwili. Przygładziła włosy,
otrzepała sukienkę, sprawdziła czy trzewiczki są porządnie zasznurowane. Elfinka tymczasem pobladła, zadrżała, nerwowo przełknęła ślinę, po czym w jednej chwili ponownie nastroszyła ciemne różki warkoczy i  odpędziła od siebie wszelkie rozterki.

- Lećmy! – zarządziła, a minę miała przy tym niemal zadzierzystą.

I przefrunęły całą szerokość łąki. Po drodze minęły mnóstwo Elfów w różnym wieku, a wszystkie one (poza zupełnymi maluchami) miały zgaszone oczy i żałośnie osowiałe skrzydła. Ogród Graniczny przylegał do
Elfinatu od zachodniej strony, prostopadle do rzeki, i był
najcudowniejszym, najbardziej magicznym ogrodem, jaki tylko można sobie wyobrazić.  To  tutaj odbywały się wszystkie postrzyżyny, próbne loty, zaślubiny; tutaj uroczyście przyjmowano do społeczności nowo narodzone maleństwa. Tutaj też – jako że z przeciwnej strony Ogród graniczył z Krainą Prastarych Legend – tutaj miały miejsce wszystkie najważniejsze Spotkania i Narady. A i tutaj  – niestety! – wzywane były Elfy, Skrzaty i Kujawki, kiedy zdarzyło im się postąpić wbrew obowiązującemu prawu.

A Justynka, jak się okazało, tak właśnie postąpiła.

Władczyni Wszelkiej Mądrości,  przed którą pochylały się teraz z
pokornie opuszczonymi oczami, wypominała Elfince, że - nie dość iż samowolnie opuściła Elfinat -   to jeszcze udała się do Świata Zza Drzewa. A przecież dla niedorosłego Elfiątka taka wyprawa to pewne unicestwienie! Nie zna ono wszak jeszcze wszystkich sposobów unikania niebezpieczeństw.

- A na domiar złego – surowy głos Władczyni  zawibrował gniewem – ośmieliłaś się sprowadzić do Elfinatu to ludzkie dziecko. Bez niczyjej wiedzy i zgody!

Justynka podniosła oczy i otworzyła buzię, ale nie odważyła się przeciwstawić rozsrożonej Władczyni, która coraz bardziej podnosiła głos:

- Ludzie! Ludzie! - jej ton był pełen sarkazmu - Niczego dobrego nie przynieśli Krainie Prastarych

Legend.  I dlatego   n i e   w o l n o   im przekroczyć granic Elfinatu! Już dość, że zezwoliliśmy na to tym Północnym złoczyńcom! … Ludzie! Cóż po ludziach?! Zjawiają się i znikają; na ich miejsce przychodzą nowi, i też nikną po chwili…   Za krótko żyją, żeby ich kochać; ledwie się przywiążesz, a już ich nie ma! I tęsknisz potem przez całe tysiąclecia; i boli, jakby wyrywano ci serce…

Piękna, choć zagniewana twarz Władczyni zszarzała nagle i pomarkotniała, zupełnie jakby mignęło jej przed oczami jakieś odległe wspomnienie.

Ten ułamek chwili wystarczył Justynce:

- Ale ona nie jest ludzkim dzieckiem! – zawołała. – to laleczka!

Władczyni, zaskoczona zuchwałością swojej Elfinki zmarszczyła brwi, zanim jednak zdążyła się odezwać, Justynka dorzuciła z brawurą;

- Ja wiem wszystko o ludziach! Skrzat Franciszek mnie nauczył. Oni niszczeją. Ludzie. Chylą się, słabną, popadają w ruinę.  N i s z c z e j ą . A laleczki co najwyżej mogą zostać zniszczone. A to zupełnie coś innego! Zupełnie!

Twarz Władczyni , po raz pierwszy odkąd ją Zosia ujrzała, odtajała odrobinę, a nawet przemknęło przez nią coś na kształt cienia bladego uśmiechu.

- Laleczki są podobne do nas – kontynuowała wobec tego, jeszcze śmielej, 

Justynka. – Kiedy raz przyjdą na świat, to trwają i trwają, do samego kresu rzeczywistości. Tak jak my. Chyba, że ktoś je zniszczy. Jak… jak… - tu nagle, bez żadnego ostrzeżenia i wstępu, buchnęła płaczem. I to jakim! Buzia wygięła się w żałosną podkówkę; z oczu trysnęły dwa  potoki  łez, a ramiona i skrzydła podrygiwały rytmicznie, wstrząsane niepowstrzymanym szlochem.

- Bo ja chciałam… Ja wymyśliłam… Myślałam…

Ale o tym, czego chciała ta czupurna Elfinka, co takiego wymyśliła i czy pomogło jej to uzyskać przebaczenie słusznie zagniewanej Władczyni - dowiecie się następnym razem.

Obiecuję.  

środa, 20 sierpnia 2014

25. MIŁOŚĆ W OGRODZIE GRANICZNYM
















- To zdarzyło się jakiś czas temu – Justynka rozsiadła się wygodnie pośród
zielonych igiełek i z westchnieniem ulgi ułożyła na nich swoje zmęczone skrzydła (ostrożnie, żeby ich nie pokłuć). – Wiosna zaczęła się wtedy wcześniej niż zwykle – ciągnęła w zamyśleniu – gorąca i pełna pszczół i ptaków... I wtedy, wraz z kwiatami, w Elfinacie zakwitła miłość. Najszczęśliwsza i najpiękniejsza jaką w życiu widziano…
Tu Elfinka umilkła, przymknęła oczy i – z rozmarzonym uśmiechem na miłej buzi – zatonęła w błogich wspomnieniach.
- A… kto się zakochał? – nieśmiało przerwała jej milczenie Zosia.
- Co?   A.    Tak.   Zakochali się w sobie bez pamięci. Za to z absolutną wzajemnością…
- Ale   k t o ?  - powtórzyła z naciskiem laleczka, widząc, że Justynka znowu popada w swe rozanielone odrętwienie.
- Oni:  Elf Jaromir i Elfinka Malwinka.
- Śliczne imię – zachwyciła się Zosia. – Takie kwiatowe.

- Owszem – przytaknęła Justynka. – Malwinka otrzymała je na pamiątkę
miejsca swoich narodzin. My, Elfy – dodała tonem objaśnienia, widząc pytanie malujące się w spojrzeniu  Zosi – przychodzimy na świat w Zaklętej Perłowej Muszli. Ta Muszla milion lat temu spoczywała na dnie Krzywni. Teraz jest ukryta w najbardziej tajemnym zakątku Elfinatu. Strzeże jej Zaczarowana Łabędzica. Nasze mamy wfruwają do niej, kiedy nadchodzi właściwa pora, i tam przychodzimy na świat.

- Wszystkie?

- Właściwie tak. Ale czasem zdarza się, że któraś mama nie zdąży dotrzeć do Muszli;  wtedy wybiera najbliższy kwiat i tam rodzi swoje Elfiątko. Tak było z mamą Malwinki.  Powiła swoją córeczkę w Ogrodzie, znajdującym się dokładnie na granicy Elfinatu i Krainy Prastarych Legend, z której właśnie wracała. Wybrała najpiękniejszą malwę, jaka kiedykolwiek kwitła na ziemi: wysoką, smukłą, o barwie świeżo rozkwitłych fiołków…

- I dlatego miała to imię! – ucieszyła się laleczka.

- M a – poprawiła z naciskiem Elfinka. -   Ma  to imię. Ona przecie wciąż
istnieje. Wkrótce ją poznasz.
- A jak wygląda?

- Jest śliczna! Ma słodkie fiołkowe oczy, ogromną burzę loków, też fiołkowych , i cudowne  fiołkowo-mleczne skrzydła , delikatne w ruchu i finezyjne w kształcie. Najpiękniejsze ze wszystkich elfich skrzydeł…

Widać było, że Justynka bardzo lubi Elfinkę Malwinkę.

- Jesteście przyjaciółkami? A może to twoja siostra?

- Nie;  my, mieszkańcy Elfinatu,  jesteśmy zawsze jedynakami. Ale bardzo
ją kocham. Najbardziej na świecie. I zrobiłabym wszystko, żeby znowu się uśmiechała…
- A… nie uśmiecha?

- Nie  - twarz Justynki spochmurniała nagle, zupełnie jakby ktoś jednym dmuchnięciem zgasił  lampki w jej niebieskich oczach.

Cisza, która zapadła, wydawała się gęstnieć od smutku.

- A on? Elf Jaromir? – Zosia próbowała wyrwać Justynkę z tej posępnej zadumy.

Ale, wbrew jej oczekiwaniom, Elfinka posmutniała jeszcze bardziej. Zgarbiła się, skuliła w sobie i markotnie zwiesiła główkę.
Nawet jej sterczące warkocze wydawały się mniej buńczuczne.
W sercu Zosi wezbrała fala gorącego współczucia. Dotknęła ramienia Elfinki; najpierw nieśmiało i trochę niezręcznie, potem odrobinę mocniej, aż wreszcie z całej siły przytuliła ją do siebie.  I trwały tak przez jakiś czas w owym kojącym uścisku. I w milczeniu, które pozwoliło Justynce zebrać i uspokoić znękane wspomnieniem myśli.

I żadna z nich nie miała pojęcia, że – odkąd opuściły Juleczkowo – nieustannie obserwuje je gromadka przejrzystoskrzydłych Elfów  i z napiętą uwagą nasłuchuje każdego ich słowa.  Teraz też.

 - Jaromir zakochał się – wróciła do swej opowieści Justynka – zakochał się w Malwince od pierwszego wejrzenia. On nie był z Elfinatu. Mieszkał z rodzicami i bliźniaczą siostrą…

- Ale przecież mówiłaś, że wszyscy jesteście jedynakami! – wyrwało się niechcący zaskoczonej Zosi.

- My, Elfy z Elfinatu:  tak. Każda nasza dorosła Elfinka  może powić tylko jedno Elfiątko. Tak było odkąd  świat zaczął powstawać z pyłu wygasłych  gwiazd.  I zawsze tak pozostanie.  Ale Jaromir pochodził  z Krainy Prastarych Legend. On i jego rodzina należą do rodu Elfów Starokujawskich. To bardzo niewielki ród. Ale ogromnie znaczący. Stanowili najbardziej zaufaną przyboczną asystę Złotowłosej Kujawskiej Wróżki. Nigdy jej nie odstępowali.  Jeden Jaromir… Ale jego zadaniem było wyławianie najpiękniejszych okazów jantaru z przybrzeżnych wód Strugi. Najwięcej pracy miał po nocnych nawałnicach, albo po powodziach. Całymi tygodniami przeszukiwał wtedy zmącone dno i najcenniejsze  znaleziska składał u stóp Wróżki. A ona dzieliła się nimi ze wszystkimi wokół: ze Skrzatami, z nami, nawet z
ludźmi. Szczęśliwe to były czasy… - W oczach Justynki znowu błysnęły rozkoszne, niebieskie światełka.
- … Jaromir pierwszy raz zobaczył Malwinkę  w owym Granicznym Ogrodzie, w którym niegdyś przyszła na świat. Ona też… - rozmarzyła się Justynka – ona też od razu go zauważyła.  Brwi miał niczym jaskółcze skrzydła i włosy jak słoneczne promienie… Odtąd nieustannie już widywano ich razem. Wszystko i zawsze robili wspólnie. On był silny i lotny, ona delikatna, ale pracowita. Idealnie do siebie pasowali. Nawet jego skrzydła, giętkie i dalekosiężne, były tej samej barwy co jej włosy. Wszyscy polubili to ich bycie razem i wzajemny szacunek, jakim się darzyli. Tylko
nasza Władczyni Wszelkiej Mądrości…  Ale…  Jej  było najtrudniej. Kochała Malwinkę jak własną córkę. A do tego wiadomo od tysiącleci, że dziecię urodzone w kwiatach przynosi szczęście swojemu rodowi.  Tymczasem, po zaślubieniu  Jaromira,  Malwinka musiałaby zamieszkać z jego rodem w Krainie Prastarych Legend. I całe szczęście wywędrowałoby z Elfinatu do tej Krainy… Nie, niełatwe miała zadanie nasza mądra Władczyni… W końcu jednak, mając na uwadze wyłącznie
dobro Malwinki, wyraziła zgodę na te niezwykłe zaślubiny między
dwoma odrębnymi rodami. Taaak… Na jej decyzję miało pewnie wpływ i to, że Jaromira, pomimo młodego wieku, ogromnie już poważano i ceniono. I ta o nim opinia rozeszła się daleko poza granice naszych rodów...
- I co? – zapytała Zosia, wstrzymując oddech. – Co było dalej?

- W jakiś czas później, ale nie za długo,  zwołano prawdziwie królewską Naradę.  W samo południe, kiedy słońce stało najwyżej, a cienie istnień i uczynków  skracały się i przestawały szkodzić życiu, zjawiła się w Granicznym Ogrodzie Najważniejsza Trójka: Złotowłosa Kujawska Wróżka
z orszakiem nieodłącznych  Kujawek, nasza Władczyni Wszelkiej Mądrości ze świtą najstarszych Elfów i dostojny choć maleńki Król Skrzatów Kujawskich  w asyście Skrzata Franciszka.  Rozmawiano przyjaźnie, ale rzeczowo. Omówiono dokładnie każdy szczegół zaślubin i mających po nich nastąpić uroczystych przenosin Malwinki do Krainy Prastarych Legend… - Justynka zamilkła.
- I co??? – popędziła ją znowu laleczka.
Elfinka westchnęła – głęboko i ciężko.

- Nikt, ale to zupełnie nikt nie zauważył, że do Granicznego Ogrodu zakradło się całe mnóstwo Północnych Elfów. Może dlatego, że ich skrzydła były zupełnie przeźroczyste i w ogóle nie odbijały się od przestrzeni, a może
dlatego, że w samo południe nikczemność ukrywa się tak samo jak cienie… Kto to wie…  Dość, że Północne Elfy podsłuchały całą Naradę i postanowiły zapobiec  zaślubinom.
- Ale dlaczego??? – zawołała Zosia, zarazem oburzona i zaskoczona.

Ale o tym, dlaczego Północne Elfy postanowiły nie dopuścić zo zaślubin Elfinki Malwinki i Elfa Jaromira – opowiem następnym razem.

Obiecuję.