JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

piątek, 15 sierpnia 2014

23. ELFINKA JUSTYNKA




J U L K A




Zosia, która, jak każdej nocy, wstała, by zjechać do łazienki, tym razem nie
czuła ani odrobiny niepokoju. Może dlatego, że była bardzo, ale  to   b a r d z o   zaspana (bądź co bądź, dzieci położyły się później niż zwykle); a może dlatego – i to było bardziej prawdopodobne – że spała tej nocy w najbezpieczniejszym miejscu na ziemi: na kanapie, w ciepłych objęciach Mamusi. Toteż, gdy dreptała w ciemnościach do windy, czuła, że niczego się nie boi. Nawet owej tajemniczej postaci, która unosiła się wysoko w powietrzu, tuż pod sufitem
sypialni. Laleczka zerknęła ku górze kątem oka. Na rozmigotanym tle nieba, zaglądającego przez prostokątne okienko, zauważyła skrzydła, wyrastające z ramion postaci i dwa podłużne rogi, odstające z dwóch stron jej głowy. Mimo to – jak najszybciej zjechała do łazienki.  Ale - zaledwie zdążyła usiąść na ślicznym porcelanowym sedesie – coś z furkotem przeleciało tuż nad nią i wylądowało w rogu
pomieszczenia, na kryształowej kabinie prysznica. To „coś” to był… była… dziewczynka – mniej więcej w wieku Nataszki, z równie ciemnymi jak ona włosami, uczesanymi w dwa długie warkocze, które (zamiast leżeć potulnie na plecach, jak na przykład warkocze Izusi) sterczały imponująco tuż ponad uszami, po obu stronach głowy dziewczynki.  To te warkocze właśnie zaspana Zosia – zmylona dodatkowo ciemnością panującą na poddaszu – wzięła za rogi.
Dziewczynka miała ogromne, błękitne oczy o lekko skośnym wejrzeniu, śliczną sukienkę uszytą z wonnych kwiatów i dwie pary skrzydeł: zewnętrzną, przeźroczystą, o złotawym połysku, i wewnętrzną, odrobinę mniejszą,  bardzo błyszczącą i błękitną jak jej oczy i falbanki u sukienki. Siedziała sobie na szczycie wysokiej kabiny, przyglądała się Zosi z figlarnym uśmiechem na miłej buzi i niefrasobliwie machała bosymi nóżkami. Jej mieniące się skrzydła z całą mocą odbijały światło jaskrawej, stuwatowej żarówki, i sprawiały, że dziewczynka wyglądała w dwójnasób nieziemsko i osobliwie.
- Jesteś aniołkiem? – zapytała Zosia, przechylając główkę. – Ja dużo wiem
o aniołkach. Mamusia mi o nich często opowiada.
Nie. Dziewczynka nie była aniołkiem.

- Więc kim jesteś? - Zosia była coraz bardziej zaintrygowana.

- Jestem Elfinką – wyjaśniła dziewczynka głosem melodyjnym i słodkim jak muzyka skrzypcowa.

- Ojej! – Zosia, która akurat myła rączki, z wrażenia zachlapała podłogę. - Ojej!!! A Tatuś czytał nam wczoraj o Elfie, który złamał skrzydło!

- Tak, wiem. Znam go – zaszemrała skrzypcowo Elfinka. – Tego Elfa, o którym czytał wam Tatuś – dodała, widząc zaskoczone spojrzenie laleczki.

  - Jak to??? – Zosia zamarła z liliowym ręcznikiem w dłoniach. 
- Myślałam, że… myślałam, że to   b a j k a .
- Niemal wszystkie bajki były kiedyś   p r a w d ą .  Albo będą nią za jakiś czas – odpowiedziała tajemniczo Elfinka.

- Jak to? - powtórnie zapytała Zosia.

- A tak: coś się kiedyś wydarzyło, bardzo-bardzo-bardzo dawno temu, gdy ludzi nie było jeszcze na świecie. Albo może już byli, ale nie umieli jeszcze zapisać tego, co się wydarzyło. No to opowiadali sobie o tym: starzy młodym, starzy młodym, przez dziesiątki i setki wieków, aż do dziś. A dziś myślą, że to bajki. A to
prawda, tylko że bardzo prastara…
- No a ta prawda, co dopiero ma być? Za jakiś czas? – Zosia, której senność minęła jak ręką odjął, wpatrywała się w Elfinkę wielkimi, błyszczącymi z przejęcia oczami, i z zapartym tchem łowiła każde jej słowo.

- Też się tak zdarza – szepnęła Elfinka, a jej miła twarz przybrała wyraz skupionej powagi. – Ludzie coś sobie wymyślą i mówią o tym, albo piszą, albo kręcą filmy… A przecież każda myśl , a
zwłaszcza każde wypowiedziane słowo ma ogromne znaczenie.  I rzeczywistość robi   w s z y s t k o , ażeby takie słowo stało się prawdą. Dlatego trzeba bardzo uważać, co się mówi. Bo to, co dzisiaj jest bajką tylko, albo życzeniem, jutro może się spełnić. Słowa mają   o g r o m n ą   moc. Ale …  większość ludzi dawno już o tym zapomniała…
- Jak to: zapomniała? To znaczy, że kiedyś wiedzieli?

- Oczywiście. – Elfinka zaśmiała się nagle, a jej wesoły, czysty śmiech
zabrzmiał tak, jakby ktoś wysypał na landrynkową posadzkę garść kryształowych kuleczek. – W Krainie Prastarych Legend ludzie wiedzieli tyle samo co i my, a w niektórych sprawach byli nawet mądrzejsi od nas. Ale potem… Och!
Tu Elfinka przerwała i uniosła w górę palec wskazujący:

- Mam pomysł!!! Zabiorę cię tam, chcesz?

 - Dokąd – nie nadążyła za nią Zosia.

Ale ona, zamiast odpowiedzieć, sfrunęła z kryształowej kabiny i stanęła obok laleczki. Była wyższa od Zosi o jakieś pół głowy i odrobinę mocniej zbudowana, ale z bliska jej miła twarz wyglądała jeszcze sympatyczniej, a skrzydła – jeszcze piękniej i bardziej niesamowicie niż z daleka.

- Jesteś śliczna, Elfinko! – wyrwało się Zosi szczerze, z samej głębi zachwyconego serduszka.

Na te słowa skrzydlata istotka zarumieniła się i zatrzepotała długimi rzęsami. Po czym roześmiała się – kryształowo i szczęśliwie, pocałowała Zosię w policzek i powiedziała:

- Ale nie nazywaj mnie Elfinką.

- Dlaczego? – zdumiała się Zosia. – Przecież…

- Mam na imię Justynka. A Elfinką jestem tak samo jak ty laleczką, a Kicuś
króliczkiem.
- Albo Szaruś i Jantar pieskami. A Fela Cioci Ani kotkiem!  - zrozumiała nareszcie Zosia.

Justynka kiwnęła ciemną główką, zdobną w sterczące warkocze.

- Właśnie tak.
I wyszła z łazienki.

Zosia podążyła za nią.

A wtedy natychmiast obok umywalki pojawiły się dwa Skrzaty i zaczęły wycierać zachlapane landrynkowe kafelki. Zza pralki wychynął trzeci
Skrzat, znacznie od tamtych młodszy, i wszystko skrzętnie notował na kawałku dębowej kory.
Ale ani Zosia, ani Justynka, niczego nie zauważyły, ponieważ zdążyły już wejść do salonu. Tam Elfinka zapytała Zosię, czy chciałaby pofrunąć z nią teraz do Krainy Prastarych Legend.  Zosia bardzo chciała. Zwłaszcza, iż Justynka obiecała jej, że wrócą zanim Mamusia, lub ktokolwiek z Juleczkowa się obudzi.

A potem przemknęły cichutko na taras, tam Justynka chwyciła mocno Zosię za rączkę i … uniosły się w powietrze. W tej samej chwili (choć laleczka już tego nie widziała) mrok wokół tarasu poróżowiał, i mnóstwo Elfów pofrunęło za nimi.

Zosia początkowo odrobinę się bała, ale – czując silny i pewny uchwyt
Justynki – szybko nabrała otuchy.  
Najpierw minęły uśpioną ulicę Kopernika, potem Plac Rejtana, kościół i nowy park. I wtedy wzbiły się – bardzo bardzo wysoko. A mimo to ich uszu zaczęły dobiegać dalekie odgłosy krzyków i szczęku mosiężnego oręża; albowiem wniknęły w spiralę czasu i właśnie mijały miejsce, gdzie przetaczała się Historia. Chwilę później zatrzymały się przed potężnym pniem Omszałego Drzewa.

- Wiesz – szepnęła nieśmiało Elfinka Justynka – robisz się coraz cięższa – tu opuściła wzrok, i widać było, że czuje się odrobinę zawstydzona. – Gdybyś zgodziła się, bym przemieniła cię w Kolorową Księżniczkę, byłoby mi znacznie lżej cię prowadzić…

Zosia z zapałem pokiwała głową na znak, że się zgadza.

- Wyśmienicie! – ucieszyła się Justynka. – A jaki kolor lubisz najbardziej?

- Różowy – pisnęła bez namysłu laleczka, która na ogół mówiła, robiła i lubiła to samo co jej ukochana siostra Izusia.

- Będziesz więc Różową Księżniczką!

Justynka mocniej jeszcze uchwyciła rękę Zosi, po czym – gładko i bez
przeszkód – wniknęły obie w prastary pień Omszałego Drzewa. A kiedy się z niego po chwili wynurzyły, Zosia była różowiutka, od stóp po koniuszek swojego końskiego ogona, a świat wokoło…
Ale o tym   j a k   wyglądał świat po drugiej stronie Omszałego Drzewa, i co się tam przydarzyło małej, różowej laleczce – dowiecie się następnym razem.

Obiecuję.  

1 komentarz:

  1. Kiedy jakaś laleczka spotka w swojej łazience elfa ( a to czasem się zdarza), musi z tego wyniknąć jakaś niezwykła przygoda. Ale kiedy tym elfem jest Eflinka Justynka, możecie być pewni, że to będzie najprzedziwniejsza przygoda w Krainie Prastarych Legend. Możecie skończyć na czubku pradawnego dębu gonieni przez szalonego druida albo w smoczej jaskini gonieni przez bandę podejrzanych krasnoludów. Jedno jest pewne - jeśli wrócicie cało do domu, długo będziecie wspominać tę postrzeloną Elfinkę.

    OdpowiedzUsuń