![]() |
J U L K A |
Zosia, która, jak każdej nocy, wstała, by zjechać do łazienki, tym razem nie
czuła ani odrobiny niepokoju. Może dlatego, że była bardzo, ale to b a r d z o zaspana (bądź co bądź, dzieci położyły się później niż zwykle); a może dlatego – i to było bardziej prawdopodobne – że spała tej nocy w najbezpieczniejszym miejscu na ziemi: na kanapie, w ciepłych objęciach Mamusi. Toteż, gdy dreptała w ciemnościach do windy, czuła, że niczego się nie boi. Nawet owej tajemniczej postaci, która unosiła się wysoko w powietrzu, tuż pod sufitem
sypialni. Laleczka zerknęła ku górze kątem oka. Na rozmigotanym tle nieba, zaglądającego przez prostokątne okienko, zauważyła skrzydła, wyrastające z ramion postaci i dwa podłużne rogi, odstające z dwóch stron jej głowy. Mimo to – jak najszybciej zjechała do łazienki. Ale - zaledwie zdążyła usiąść na ślicznym porcelanowym sedesie – coś z furkotem przeleciało tuż nad nią i wylądowało w rogu
pomieszczenia, na kryształowej kabinie prysznica. To „coś” to był… była… dziewczynka – mniej więcej w wieku Nataszki, z równie ciemnymi jak ona włosami, uczesanymi w dwa długie warkocze, które (zamiast leżeć potulnie na plecach, jak na przykład warkocze Izusi) sterczały imponująco tuż ponad uszami, po obu stronach głowy dziewczynki. To te warkocze właśnie zaspana Zosia – zmylona dodatkowo ciemnością panującą na poddaszu – wzięła za rogi.
Dziewczynka miała ogromne, błękitne oczy o lekko skośnym wejrzeniu, śliczną sukienkę uszytą z wonnych kwiatów i dwie pary skrzydeł: zewnętrzną, przeźroczystą, o złotawym połysku, i wewnętrzną, odrobinę mniejszą, bardzo błyszczącą i błękitną jak jej oczy i falbanki u sukienki. Siedziała sobie na szczycie wysokiej kabiny, przyglądała się Zosi z figlarnym uśmiechem na miłej buzi i niefrasobliwie machała bosymi nóżkami. Jej mieniące się skrzydła z całą mocą odbijały światło jaskrawej, stuwatowej żarówki, i sprawiały, że dziewczynka wyglądała w dwójnasób nieziemsko i osobliwie.
- Jesteś
aniołkiem? – zapytała Zosia, przechylając główkę. – Ja dużo wiem
o aniołkach.
Mamusia mi o nich często opowiada.
Nie.
Dziewczynka nie była aniołkiem.
- Więc kim
jesteś? - Zosia była coraz bardziej zaintrygowana.
- Jestem
Elfinką – wyjaśniła dziewczynka głosem melodyjnym i słodkim jak muzyka
skrzypcowa.
- Ojej! –
Zosia, która akurat myła rączki, z wrażenia zachlapała podłogę. - Ojej!!! A
Tatuś czytał nam wczoraj o Elfie, który złamał skrzydło!
- Tak, wiem.
Znam go – zaszemrała skrzypcowo Elfinka. – Tego Elfa, o którym czytał wam Tatuś
– dodała, widząc zaskoczone spojrzenie laleczki.
- Jak
to??? – Zosia zamarła z liliowym ręcznikiem w dłoniach.
- Myślałam, że…
myślałam, że to b a j k a .
- Niemal
wszystkie bajki były kiedyś p r a w d ą .
Albo będą nią za jakiś czas – odpowiedziała tajemniczo Elfinka.
- Jak to? -
powtórnie zapytała Zosia.
- A tak: coś
się kiedyś wydarzyło, bardzo-bardzo-bardzo dawno temu, gdy ludzi nie było
jeszcze na świecie. Albo może już byli, ale nie umieli jeszcze zapisać tego, co
się wydarzyło. No to opowiadali sobie o tym: starzy młodym, starzy młodym, przez
dziesiątki i setki wieków, aż do dziś. A dziś myślą, że to bajki. A to
prawda,
tylko że bardzo prastara…
- No a ta
prawda, co dopiero ma być? Za jakiś czas? – Zosia, której senność minęła jak ręką
odjął, wpatrywała się w Elfinkę wielkimi, błyszczącymi z przejęcia oczami, i z
zapartym tchem łowiła każde jej słowo.
- Też się
tak zdarza – szepnęła Elfinka, a jej miła twarz przybrała wyraz skupionej
powagi. – Ludzie coś sobie wymyślą i mówią o tym, albo piszą, albo kręcą filmy…
A przecież każda myśl , a
zwłaszcza każde wypowiedziane słowo ma ogromne
znaczenie. I rzeczywistość robi w s z y s t k o , ażeby takie słowo stało
się prawdą. Dlatego trzeba bardzo uważać, co się mówi. Bo to, co dzisiaj jest
bajką tylko, albo życzeniem, jutro może się spełnić. Słowa mają o g r o m n ą
moc. Ale … większość ludzi dawno już o tym zapomniała…
- Jak to:
zapomniała? To znaczy, że kiedyś wiedzieli?
-
Oczywiście. – Elfinka zaśmiała się nagle, a jej wesoły, czysty śmiech
zabrzmiał
tak, jakby ktoś wysypał na landrynkową posadzkę garść kryształowych kuleczek. –
W Krainie Prastarych Legend ludzie wiedzieli tyle samo co i my, a w niektórych
sprawach byli nawet mądrzejsi od nas. Ale potem… Och!
Tu Elfinka
przerwała i uniosła w górę palec wskazujący:
- Mam pomysł!!!
Zabiorę cię tam, chcesz?
- Dokąd – nie nadążyła za nią Zosia.
Ale ona,
zamiast odpowiedzieć, sfrunęła z kryształowej kabiny i stanęła obok laleczki.
Była wyższa od Zosi o jakieś pół głowy i odrobinę mocniej zbudowana, ale z
bliska jej miła twarz wyglądała jeszcze sympatyczniej, a skrzydła – jeszcze piękniej
i bardziej niesamowicie niż z daleka.
- Jesteś
śliczna, Elfinko! – wyrwało się Zosi szczerze, z samej głębi zachwyconego
serduszka.
Na te słowa skrzydlata istotka zarumieniła się i zatrzepotała długimi rzęsami. Po
czym roześmiała się – kryształowo i szczęśliwie, pocałowała Zosię w policzek i
powiedziała:
- Ale nie
nazywaj mnie Elfinką.
- Dlaczego? –
zdumiała się Zosia. – Przecież…
- Mam na
imię Justynka. A Elfinką jestem tak samo jak ty laleczką, a Kicuś
króliczkiem.
- Albo
Szaruś i Jantar pieskami. A Fela Cioci Ani kotkiem! - zrozumiała nareszcie Zosia.
Justynka kiwnęła
ciemną główką, zdobną w sterczące warkocze.
- Właśnie
tak.
I wyszła z łazienki.
I wyszła z łazienki.
Zosia
podążyła za nią.
A wtedy
natychmiast obok umywalki pojawiły się dwa Skrzaty i zaczęły wycierać
zachlapane landrynkowe kafelki. Zza pralki wychynął trzeci
Skrzat, znacznie od
tamtych młodszy, i wszystko skrzętnie notował na kawałku dębowej kory.
Ale ani
Zosia, ani Justynka, niczego nie zauważyły, ponieważ zdążyły już wejść do
salonu. Tam Elfinka zapytała Zosię, czy chciałaby pofrunąć z nią teraz do
Krainy Prastarych Legend. Zosia bardzo
chciała. Zwłaszcza, iż Justynka obiecała jej, że wrócą zanim Mamusia, lub
ktokolwiek z Juleczkowa się obudzi.
A potem
przemknęły cichutko na taras, tam Justynka chwyciła mocno Zosię za rączkę i …
uniosły się w powietrze. W tej samej chwili (choć laleczka już tego nie
widziała) mrok wokół tarasu poróżowiał, i mnóstwo Elfów pofrunęło za nimi.
Zosia
początkowo odrobinę się bała, ale – czując silny i pewny uchwyt
Justynki –
szybko nabrała otuchy.
Najpierw minęły
uśpioną ulicę Kopernika, potem Plac Rejtana, kościół i nowy park. I wtedy wzbiły się –
bardzo bardzo wysoko. A mimo to ich uszu zaczęły dobiegać dalekie odgłosy
krzyków i szczęku mosiężnego oręża; albowiem wniknęły w spiralę czasu i właśnie
mijały miejsce, gdzie przetaczała się Historia. Chwilę później zatrzymały się
przed potężnym pniem Omszałego Drzewa.
- Wiesz –
szepnęła nieśmiało Elfinka Justynka – robisz się coraz cięższa – tu opuściła wzrok,
i widać było, że czuje się odrobinę zawstydzona. – Gdybyś zgodziła się, bym
przemieniła cię w Kolorową Księżniczkę, byłoby mi znacznie lżej cię prowadzić…
Zosia z zapałem
pokiwała głową na znak, że się zgadza.
-
Wyśmienicie! – ucieszyła się Justynka. – A jaki kolor lubisz najbardziej?
- Różowy –
pisnęła bez namysłu laleczka, która na ogół mówiła, robiła i lubiła to samo co
jej ukochana siostra Izusia.
- Będziesz
więc Różową Księżniczką!
Justynka
mocniej jeszcze uchwyciła rękę Zosi, po czym – gładko i bez
przeszkód –
wniknęły obie w prastary pień Omszałego Drzewa. A kiedy się z niego po chwili wynurzyły,
Zosia była różowiutka, od stóp po koniuszek swojego końskiego ogona, a świat
wokoło…
Ale o
tym j a k wyglądał świat po drugiej stronie Omszałego
Drzewa, i co się tam przydarzyło małej, różowej laleczce – dowiecie się
następnym razem.
Obiecuję.
Kiedy jakaś laleczka spotka w swojej łazience elfa ( a to czasem się zdarza), musi z tego wyniknąć jakaś niezwykła przygoda. Ale kiedy tym elfem jest Eflinka Justynka, możecie być pewni, że to będzie najprzedziwniejsza przygoda w Krainie Prastarych Legend. Możecie skończyć na czubku pradawnego dębu gonieni przez szalonego druida albo w smoczej jaskini gonieni przez bandę podejrzanych krasnoludów. Jedno jest pewne - jeśli wrócicie cało do domu, długo będziecie wspominać tę postrzeloną Elfinkę.
OdpowiedzUsuń