![]() |
N A T A S Z K A |
Jak zapewne pamiętacie: wszyscy obecni w salonie czekali
w napięciu j a k ą decyzję w kwestii szczeniaczków podejmie Tatuś.
On więc – w pełni
świadom wagi sytuacji – przełknął ostatni kęs czekoladowej rolady i wstał.
I tu, niestety, potrącił pękaty porcelanowy dzban pełen kawy (na szczęście nie była już gorąca!), wylewając całą jego zawartość na siebie i na Ciocię Anię. Wywołało to sporo zamieszania: Ciocia Jola pośpieszyła do kuchni po ściereczki, Mamusia udała się z Ciocią Anią na górę, żeby wyszukać dla niej coś suchego, a sprawca tego ambarasu zamknął się w łazience. W końcu jednak wszyscy wrócili na miejsca i Tatuś - ponownie ubrany w garnitur, który po obiedzie zamienił już na coś swobodniejszego - postanowił zabrać wreszcie głos. Odchrząknął. Poprawił krawat. Strzepnął z klap marynarki nie istniejące
okruszki.
- No tak –
powiedział wreszcie, przeciągając w zamyśleniu wyrazy – widzę, że, chcąc-nie-chcąc,
będziemy musieli udzielić azylu tym psom…
Wszyscy jej
zawtórowali.
Faktycznie –
określenie „psy” (aczkolwiek zgodne z prawdą) zupełnie nie pasowało do tych
dwóch skulonych ze strachu stworzonek, mniejszych nawet od Kicusia, który był
przecież królikiem-miniaturką.
Ów zbiorowy
wybuch śmiechu rozładował pełną napięcia atmosferę.
Zwłaszcza, iż stało się jasne,
że szczeniaczki z o s t a n ą w Juleczkowie.
- A co
będzie, kiedy ta twoja sąsiadka wróci? – zapytał jeszcze Tatuś, marszcząc brwi.
– Dzieci się przyzwyczają, a ona zabierze zwierzaki?
Dziewczynki
zesztywniały i wszystkie naraz spojrzały na Ciocię Anię, zupełnie jakby były
zdalnie sterowane.
- Ależ nie! –
pośpieszyła z zapewnieniem Ciocia. – Dzwoniłam do niej dziś
- Hurrraa!!!
– rozgłośny poczwórny pisk aż zawibrował w powietrzu.
- A jak one
mają na imię? – Nataszka, która lubiła ścisłe informacje, zadała wreszcie
pytanie, które kołatało jej w głowie, od początku wizyty Cioci Ani.
- Nie mają
jeszcze imion – usłyszała. – Sąsiadka przywiozła je od swojej
siostry na dwa
dni przed wyjazdem do Holandii. Dopiero co odstawione od matki…
- Malutkie psie dzidziusie – roztkliwiła się
wrażliwa Julka.
- Psie
sierotki bez mamy – przywtórzyła jej Zosia.
A potem
dorośli rozmawiali o swoich ważnych sprawach, popijając przy tym kawę i
delektując się mamusinymi wypiekami. Dzieci zaś zajęły się wymyślaniem imion
dla piesków.
I nikt
(nawet Nataszka) nie zauważył Skrzata Franciszka, który pojawił się nagle w
drzwiach salonu, rozejrzał uważnie, a następnie wdrapał się na ławę i podszedł
zupełnie bliziutko do patery, wyładowanej kusząco apetycznymi krążkami ciasta.
(Wszak już w nocy miał ogromną ochotę spróbować tych cukierniczych cudeniek!)
Uszczknął końcem palca kremu malinowego, posmakował, i – jego twarz, ozdobiona
gęstym, srebrnym zarostem, przybrała wyraz niewysłowionej błogości. Natychmiast
też poczęstował się całym plasterkiem różowej rolady.
Nikt nie
zwrócił uwagi na nagłe zniknięcie ciastka; może dlatego, że
przecież nikt n i e
w i d z i a ł Skrzata
Franciszka. To znaczy – nikt poza
Kicusiem . Króliczek bowiem przyuważył go już od pierwszej chwili, gdy ten pojawił się tak niespodziewanie (w bały dzień!!!) w progu salonu. Ale zareagował na tę skrzacią obecność dopiero teraz, widząc jak Franciszek podjada słodkości z patery. Kicuś wskoczył na okrągłą pufę, oparł przednie łapki o brzeg ławy i zaczął przyglądać się małemu łasuchowi z zupełnie bliska. Zwierzęta wszak nigdy Skrzatów nie skrzywdziły, nie utraciły zatem odwiecznego przywileju widywania ich. Mogłyby go też zobaczyć ze swego fotela na biegunach
Kicusiem . Króliczek bowiem przyuważył go już od pierwszej chwili, gdy ten pojawił się tak niespodziewanie (w bały dzień!!!) w progu salonu. Ale zareagował na tę skrzacią obecność dopiero teraz, widząc jak Franciszek podjada słodkości z patery. Kicuś wskoczył na okrągłą pufę, oparł przednie łapki o brzeg ławy i zaczął przyglądać się małemu łasuchowi z zupełnie bliska. Zwierzęta wszak nigdy Skrzatów nie skrzywdziły, nie utraciły zatem odwiecznego przywileju widywania ich. Mogłyby go też zobaczyć ze swego fotela na biegunach
obydwa szczeniaczki, ale – oszołomione i przestraszone nowym
miejscem i mnóstwem kręcących się tu osób – wtuliły się tylko ciasno w siebie,
i w ogóle nie rozglądały na boki.
Skrzat
Franciszek tymczasem sięgnął po drugi kawałek rolady, tym razem czekoladowej.
Kicuś może by i coś mu powiedział, ale – zanim zdążył się odezwać – Tatuś,
zerknąwszy przypadkiem w bok, zauważył
dwie białe łapki na ławie. Najpierw więc podrapał króliczka pieszczotliwie za
uchem, śmiejąc się przy tym, że nawet on ma apetyt na wypieki Mamusi, a potem
nakazał mu zejść z pufy i pobiec do dzieci. No tak: Tatuś nie miał pojęcia o
tym, że na jego stole stoi najprawdziwszy Skrzat i podkrada łakocie z patery.
A potem,
kiedy dorośli wreszcie najedli się i narozmawiali do syta, a dzieci nadały
imiona pieskom, postanowiono wybrać się całą gromadką na popołudniowy niedzielny
spacer do nowo założonego parku.
Dziewczynki bardzo się ucieszyły: nigdy jeszcze
nie były w tym parku. W starym owszem, nie jeden raz, ale w nowym – nigdy!
Wyruszono zatem. Pogoda była tak cudowna (nastroje również!), że nie warto było
dłużej zwlekać.
Pięknie
razem wyglądali. Na przedzie szedł Antoś, niosąc beżowego szczeniaczka, którego
Nataszka uparła się nazwać Jantarem (tak też zostało); obok dreptała Zosia, co
i rusz głaszcząc to łapki, to ogonek pieska. Za nimi Izusia troskliwie
tuliła w
ramionach drugiego szczeniaczka, któremu zgodnie nadano imię: Szaruś. Po jednej
jej stronie podskakiwała beztrosko Julka , po drugiej poważnie kroczyła
Nataszka; i obie starały się jak najczęściej dotykać mięciutkiej sierści
zwierzątka. Za dziewczynkami szły Ciocie i Mamusia (wszystkie trzy zajęte jakąś
arcyciekawą rozmową, przerywaną wybuchami śmiechu). Wesoły ten korowód zamykał
Tatuś, pod jedną pachą niosący Kicusia, a pod drugą – rolki, które Zosia
wręczyła mu „na wszelki wypadek”. W parku dorośli rozsiedli się na malowniczej
białej ławeczce i rozkoszowali słońcem oraz niewątpliwą urodą króla Kazimierza
Wielkiego, wykutego w białym granicie. (Monumentalny ów pomnik stał naprzeciwko
zabytkowego, tysiącletniego prawie kościoła, i witał wszystkich wjeżdżających
do Kowala). Dzieci w tym czasie biegały wokół fontanny,
śmiejąc się przy tym i
chlapiąc, i hałasu czyniąc co niemiara. Kicuś
skakał po kolei wokół wszystkich nóg; i nawet Jantar z Szarusiem przestali się wreszcie tak panicznie bać i - włączyli się do zabawy. Widać było, że czują się coraz pewniej, i zaczynają darzyć zaufaniem rozbrykaną juleczkowską czeredkę. Wreszcie wszyscy, zdrowo zdyszani, przysiedli obok fontanny. Jedna Zosia, założywszy rolki na nogi, szalała na samym brzeżku okalającej ją, wysokiej podmurówki. Aż Mamusia zaczęła się denerwować, że spadnie i coś sobie zrobi. Nakazano więc panience zdjąć rolki.
skakał po kolei wokół wszystkich nóg; i nawet Jantar z Szarusiem przestali się wreszcie tak panicznie bać i - włączyli się do zabawy. Widać było, że czują się coraz pewniej, i zaczynają darzyć zaufaniem rozbrykaną juleczkowską czeredkę. Wreszcie wszyscy, zdrowo zdyszani, przysiedli obok fontanny. Jedna Zosia, założywszy rolki na nogi, szalała na samym brzeżku okalającej ją, wysokiej podmurówki. Aż Mamusia zaczęła się denerwować, że spadnie i coś sobie zrobi. Nakazano więc panience zdjąć rolki.
Potem, dla
upamiętnienia wspaniałego dnia, zrobiono sobie jeszcze wspólną fotografię z
widokiem na pomnik, i – zaczęto się żegnać. Po kilku nawracających seriach uścisków
i ucałowań, a także zapewnień o kolejnym spotkaniu wkrótce, obie Ciocie - z
których każda mieszkała w innej części miasteczka - udały się do swoich domów. Antoś
oczywiście poszedł z Ciocią Jolą.
A
dziewczynki - wraz z Rodzicami, pieskami i Kicusiem – wróciły do posiadłości.
Po kolacji
zabrały jeszcze całą trojkę swych czworonożnych przyjaciół na poddasze i długo się
z nimi bawiły.
A gdy
nadeszła pora rozkładania łóżek, Szaruś i Jantar (którym udało się nawiązać nić
porozumienia z wszędobylskim króliczkiem) czuli się już w
Juleczkowie jak we
własnym, dobrze znanym domu. I to do tego stopnia, że zamiast spać w swoim
różowym koszyku, przemknęli niepostrzeżenie do sypialni i – wtulili się w
posłania dziewczynek.
Rankiem zaś…
Ale o
tym, c o wydarzyło się rankiem – dowiecie się
następnym razem.
Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz