JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

sobota, 9 sierpnia 2014

20. W PARKU KRÓLA KAZIMIERZA.



N A T A S Z K A



Jak zapewne pamiętacie:  wszyscy obecni w salonie czekali
w napięciu    j a k ą   decyzję w kwestii szczeniaczków podejmie Tatuś. 
On więc – w pełni świadom wagi sytuacji – przełknął ostatni kęs czekoladowej rolady i wstał. I tu, niestety, potrącił pękaty porcelanowy dzban pełen kawy (na szczęście nie była już gorąca!), wylewając całą jego zawartość na siebie i na Ciocię Anię. Wywołało to sporo zamieszania:  Ciocia Jola pośpieszyła do kuchni po ściereczki, Mamusia udała się z Ciocią Anią na górę, żeby wyszukać dla niej coś suchego, a sprawca tego ambarasu  zamknął się w łazience. W końcu jednak wszyscy wrócili na miejsca i Tatuś - ponownie ubrany w garnitur, który po obiedzie zamienił już na coś swobodniejszego - postanowił zabrać wreszcie głos.  Odchrząknął. Poprawił krawat. Strzepnął z klap marynarki nie istniejące okruszki.

- No tak – powiedział wreszcie, przeciągając w zamyśleniu wyrazy – widzę, że, chcąc-nie-chcąc,  będziemy musieli udzielić azylu tym psom…

- Psom! – prychnęła Mamusia, wybuchając śmiechem. – PSOM!!!

Wszyscy jej zawtórowali.

Faktycznie – określenie „psy” (aczkolwiek zgodne z prawdą) zupełnie nie pasowało do tych dwóch skulonych ze strachu stworzonek, mniejszych nawet od Kicusia, który był przecież królikiem-miniaturką.

Ów zbiorowy wybuch śmiechu rozładował pełną napięcia atmosferę.
Zwłaszcza, iż stało się jasne, że szczeniaczki   z o s t a n ą   w Juleczkowie.
- A co będzie, kiedy ta twoja sąsiadka wróci? – zapytał jeszcze Tatuś, marszcząc brwi. – Dzieci się przyzwyczają, a ona zabierze zwierzaki?

Dziewczynki zesztywniały i wszystkie naraz spojrzały na Ciocię Anię, zupełnie jakby były zdalnie sterowane.

- Ależ nie! – pośpieszyła z zapewnieniem Ciocia. – Dzwoniłam do niej dziś
rano, i wszystko jest załatwione. Jeśli się zgodzicie, pieski mogą zostać tu na zawsze. Od was zależy… - ale nie pozwolono jej skończyć.
- Hurrraa!!! – rozgłośny poczwórny pisk aż zawibrował w powietrzu.

- A jak one mają na imię? – Nataszka, która lubiła ścisłe informacje, zadała wreszcie pytanie, które kołatało jej w głowie, od początku wizyty Cioci Ani.

- Nie mają jeszcze imion – usłyszała. – Sąsiadka przywiozła je od swojej
siostry na dwa dni przed wyjazdem do Holandii. Dopiero co odstawione od matki…
 - Malutkie psie dzidziusie – roztkliwiła się wrażliwa Julka.

- Psie sierotki bez mamy – przywtórzyła jej Zosia.

A potem dorośli rozmawiali o swoich ważnych sprawach, popijając przy tym kawę i delektując się mamusinymi wypiekami. Dzieci zaś zajęły się wymyślaniem imion dla piesków.

I nikt (nawet Nataszka) nie zauważył Skrzata Franciszka, który pojawił się nagle w drzwiach salonu, rozejrzał uważnie, a następnie wdrapał się na ławę i podszedł zupełnie bliziutko do patery, wyładowanej kusząco apetycznymi krążkami ciasta. (Wszak już w nocy miał ogromną ochotę spróbować tych cukierniczych cudeniek!) Uszczknął końcem palca kremu malinowego, posmakował, i – jego twarz, ozdobiona gęstym, srebrnym zarostem, przybrała wyraz niewysłowionej błogości. Natychmiast też poczęstował się całym plasterkiem różowej rolady.

Nikt nie zwrócił uwagi na nagłe zniknięcie ciastka; może dlatego, że
przecież nikt   n i e   w i d z i a ł   Skrzata Franciszka. To znaczy – nikt poza
Kicusiem . Króliczek bowiem przyuważył go już od pierwszej chwili, gdy ten pojawił się tak niespodziewanie (w bały dzień!!!) w progu salonu. Ale zareagował na tę skrzacią obecność dopiero teraz, widząc jak Franciszek podjada słodkości z patery. Kicuś wskoczył na okrągłą pufę, oparł przednie łapki o brzeg ławy i zaczął przyglądać się małemu łasuchowi z zupełnie bliska. Zwierzęta wszak nigdy Skrzatów nie skrzywdziły, nie utraciły zatem odwiecznego przywileju widywania ich. Mogłyby go też zobaczyć ze swego fotela na biegunach
obydwa szczeniaczki, ale – oszołomione i przestraszone nowym miejscem i mnóstwem kręcących się tu osób – wtuliły się tylko ciasno w siebie, i w ogóle nie rozglądały na boki.
Skrzat Franciszek tymczasem sięgnął po drugi kawałek rolady, tym razem czekoladowej. Kicuś może by i coś mu powiedział, ale – zanim zdążył się odezwać – Tatuś, zerknąwszy przypadkiem w bok,  zauważył dwie białe łapki na ławie. Najpierw więc podrapał króliczka pieszczotliwie za uchem, śmiejąc się przy tym, że nawet on ma apetyt na wypieki Mamusi, a potem
nakazał mu zejść z pufy i pobiec do dzieci. No tak: Tatuś nie miał pojęcia o tym, że na jego stole stoi najprawdziwszy Skrzat i podkrada łakocie z patery.
A potem, kiedy dorośli wreszcie najedli się i narozmawiali do syta, a dzieci nadały imiona pieskom, postanowiono wybrać się całą gromadką na popołudniowy niedzielny spacer do nowo założonego parku.
Dziewczynki bardzo się ucieszyły: nigdy jeszcze nie były w tym parku. W starym owszem, nie jeden raz, ale w nowym – nigdy! Wyruszono zatem. Pogoda była tak cudowna (nastroje również!), że nie warto było dłużej zwlekać.
Pięknie razem wyglądali. Na przedzie szedł Antoś, niosąc beżowego szczeniaczka, którego Nataszka uparła się nazwać Jantarem (tak też zostało); obok dreptała Zosia, co i rusz głaszcząc to łapki, to ogonek pieska. Za nimi Izusia troskliwie
tuliła w ramionach drugiego szczeniaczka, któremu zgodnie nadano imię: Szaruś. Po jednej jej stronie podskakiwała beztrosko Julka , po drugiej poważnie kroczyła Nataszka; i obie starały się jak najczęściej dotykać mięciutkiej sierści zwierzątka. Za dziewczynkami szły Ciocie i Mamusia (wszystkie trzy zajęte jakąś arcyciekawą rozmową, przerywaną wybuchami śmiechu). Wesoły ten korowód zamykał
Tatuś, pod jedną pachą niosący Kicusia, a pod drugą – rolki, które Zosia wręczyła mu „na wszelki wypadek”. W parku dorośli rozsiedli się na malowniczej białej ławeczce i rozkoszowali słońcem oraz niewątpliwą urodą króla Kazimierza Wielkiego, wykutego w białym granicie. (Monumentalny ów pomnik stał naprzeciwko zabytkowego, tysiącletniego prawie kościoła, i witał wszystkich wjeżdżających do Kowala). Dzieci w tym czasie biegały wokół fontanny,
śmiejąc się przy tym i chlapiąc, i hałasu czyniąc co niemiara. Kicuś
skakał po kolei wokół wszystkich nóg; i nawet Jantar z Szarusiem przestali się wreszcie tak panicznie bać i - włączyli się do zabawy. Widać było, że czują się coraz pewniej, i zaczynają darzyć zaufaniem rozbrykaną juleczkowską czeredkę. Wreszcie wszyscy, zdrowo zdyszani, przysiedli obok fontanny. Jedna Zosia, założywszy rolki na nogi, szalała na samym brzeżku okalającej ją, wysokiej podmurówki. Aż Mamusia zaczęła się denerwować, że spadnie i coś sobie zrobi. Nakazano więc panience zdjąć rolki. 
Potem, dla upamiętnienia wspaniałego dnia, zrobiono sobie jeszcze wspólną fotografię z widokiem na pomnik, i – zaczęto się żegnać. Po kilku nawracających seriach uścisków i ucałowań, a także zapewnień o kolejnym spotkaniu wkrótce, obie Ciocie - z których każda mieszkała w innej części miasteczka - udały się do swoich domów. Antoś oczywiście poszedł z Ciocią Jolą.

A dziewczynki - wraz z Rodzicami, pieskami i Kicusiem – wróciły do posiadłości.

Po kolacji zabrały jeszcze całą trojkę swych czworonożnych przyjaciół na poddasze i długo się z nimi bawiły.

A gdy nadeszła pora rozkładania łóżek, Szaruś i Jantar (którym udało się nawiązać nić porozumienia z wszędobylskim króliczkiem) czuli się już w
Juleczkowie jak we własnym, dobrze znanym domu. I to do tego stopnia, że zamiast spać w swoim różowym koszyku, przemknęli niepostrzeżenie do sypialni i – wtulili się w posłania dziewczynek.   
Rankiem zaś…

Ale o tym,   c o    wydarzyło się rankiem – dowiecie się następnym razem. 
Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz