JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

piątek, 8 sierpnia 2014

19. RÓŻOWY KOSZYK CIOCI ANI





N A T A S Z K A





Na dzisiejszy niedzielny obiad były same smakowitości. Bo to i dwa

upieczone w całości kurczaki, i cały stos dodatkowych pałeczek, i ulubione kotleciki Izusi; a z jarzyn: ziemniaczki z koperkiem i marchewka z groszkiem. A na koniec Ciocia Jola ustawiła jeszcze na samym środku stołu piękną wazę, pełną aromatycznej zupy grzybowej (z suszonych grzybów od Prababci Klary). I wtedy wyszło na jaw, że Tatuś, który nakrywał dziś do obiadu, zapomniał o głębokich
talerzach. Śmiechu było co niemiara! A i krzątaniny też trochę, albowiem okazało się, że Antoś nie lubi mięsa, więc Mamusia wróciła do kuchni, by usmażyć mu jajka. Wbiła ich na patelnię od razu kilka, na wypadek gdyby ktoś jeszcze miał ochotę. W rewanżu Antoś postanowił
przynieść na stół butelki z sokiem (wszystkim bardzo chciało się pić) i też pobiegł do kuchni. Julka odchyliła się na swoim krześle i zaczęła zasypywać siedzącą obok Ciocię opowieściami o wspaniałościach Juleczkowa; Tatuś, wpatrując się w stół, zastanawiał się czy jeszcze o czymś nie zapomniał. Nataszka z Zosią też odsunęły się od swoich nakryć i dyskutowały szeptem o tym dokąd zaprowadzą Antosia po obiedzie. Izusia zaś, na którą nikt nie zwracał uwagi, zakradła się w kąt jadalni,
gdzie na rzeźbionej białej komodzie stała piękna piętrowa patera, kusząco wypełniona plasterkami rolad. Wyciągnęła rączkę i już-już miała skubnąć odrobinę kremu truskawkowego, kiedy naraz natknęła się wzrokiem na uczciwe (i nieco zgorszone) spojrzenie Nataszki. Izusia zawstydziła się i opuściła rękę. W tym momencie
do jadalni wrócił Antoś  sokiem malinowym, a tuż za nim Mamusia z patelnią sadzonych jajek. Za Mamusią przykicał króliczek i – już można było zacząć jeść. Bo wszystko stygło! Ale… Zanim ktokolwiek podniósł do ust choćby jedną łyżkę wspaniałej zupy grzybowej, u drzwi zadźwięczał dzwonek i… w progu stanęła –

Ciocia Ania, trzymająca oburącz obszerny różowy koszyk. Kiedy, nieco zdyszana, postawiła go na podeście windy, okazało się, że w środku siedzą… dwa maleńkie, mocno wystraszone… szczeniaczki! Jeden cały beżowy, z przemiłym, ślicznym pysiaczkiem, a drugi , odrobinę mniejszy – szary z wielkimi czarnymi
ślepkami i białą smugą, sięgającą  od czubka głowy do połowy
brzuszka.
Ojej!  Ojej!!!
Julka, Zosia i Nataszka natychmiast rzuciły się oglądać i całować pieski; Antoś z miejsca uczynił to samo. Jedna Izusia – jakby chcąc nadrobić ową chwilę słabości przy paterze – jedna Izusia stanęła
na wysokości zadania i najpierw grzecznie przywitała się z Ciocią Anią, a dopiero potem pochyliła się nad różowym koszykiem. Ale Ciocia zdawała się rozumieć owo niekwestionowane pierwszeństwo  mieszkańców koszyka i – w ogóle się nie gniewała. Zresztą Ciocia Jola już trzymała ją w objęciach, od stołu nadciągał Tatuś,  a z kuchni, dokąd odnosiła patelnię, przybiegła właśnie Mamusia. I wszyscy bardzo się cieszyli widokiem nowego gościa. A Ciocia Ania przyniosła nie
tylko kosz z pieskami, ale i po czekoladzie dla dziewczynek.
Niestety, nie wiedziała, że zastanie tu Antosia, i czekolad było tylko cztery. Na szczęście Tatuś znalazł jeszcze jedną w przepastnych szufladach swego biurka w czerwonym pokoju i – wszystkie buzie były znowu uśmiechnięte. A potem w mgnieniu oka dostawiono krzesło i nakrycie dla Cioci Ani i zjedzono nareszcie ów
smakowity niedzielny obiad. Dzieciom wprawdzie cisnęło się na usta mnóstwo pytań dotyczących różowego koszyka i jego frapującej zawartości, ale Tatuś surowo zabronił im się odzywać, dopóki ostatnie kęsy nie znikną z talerzy. I miał w tym całkowitą rację, albowiem potrawy były już mocno wystudzone.
Wreszcie jednak posiłek został zakończony, naczynia uprzątnięte, a patera z ciastem wwieziona na górę. Na prośbę Mamusi starsze dziewczynki nakryły
w salonie ławę do kawy, którą Tatuś parzył w kuchni. I kiedy

wszystko było gotowe - dorośli zajęli miejsca na sofach, a dzieci obstąpiły ciasno bujany fotel, na którym posadzono pieski. I oto Ciocia Ania mogła wreszcie powiedzieć, dlaczego przyniosła je do Juleczkowa. Nawet Kicuś przybiegł posłuchać jej opowieści. Kręcąc się – jak zwykle – w pobliżu Julki, pilnie nadstawił swoje długie, mięciutkie uszy.
- Otóż – zaczęła Ciocia, nakładając sobie plasterek rolady malinowej – moja sąsiadka, bardzo miła starsza osoba, wyjechała przedwczoraj do syna do Holandii. Żona tego syna zaniemogła, on pracuje w jakimś innym mieście, tylko w weekendy wraca do domu, a tam jest troje maluchów, którymi trzeba się zająć. Więc, wiadomo: zadzwonili po babcię. Czyli – po tę moją sąsiadkę. I pojechała. Zostawiła mi klucze, żebym miała oko na mieszkanie, i żebym dbała o kwiaty. I pieski też mi zostawiła. Któryś z tych jej holenderskich wnuków jest uczulony na sierść, więc – wzięłam, cóż było robić. Ona też mi nieraz pomagała, jest bardzo
uczynna, i w ogóle. Tylko… jak wiecie – ja mam Felę. A Fela, jak
się okazało, bardzo, ale to   b a r d z o   nie lubi psów. Goni te biedactwa po całym domu, prycha na nie, straszy, drapie nawet. I odpędza od miseczek z jedzeniem. Przez te dwa dni tak je zahukała, że dziś w ogóle nie chciały wyjść z kąta za lodówką. Bały się.
Zdjęta współczuciem Izusia ucałowała obydwa psie łebki, a Antoś pogłaskał ostrożnie malutkie grzbiety.
- Przecież Fela jest od nich tysiąc razy większa! – pisnęła Zosia.
- Tysiąc może nie, ale ze trzy razy na pewno – zgodziła się Ciocia Ania.
- Zazdrosna jest – orzekł Tatuś, dokładając sobie trzeci kawałek rolady. – Zawsze była najważniejsza, a tu nagle - takie dwa mikrusy. To je musztruje, żeby nie stracić pozycji.
- A wiesz, że to możliwe – podchwyciła Ciocia Jola. – Zwierzęta nie tolerują intruzów na swoim terytorium.
Izusia ponownie cmoknęła psie główki. Pomyślała przy tym, że tak słodkich pieseczków nie powinno się nazywać „intruzami”.
- To co z nimi teraz będzie? – zatroskała się głośno, patrząc na Ciocię Anię z ledwie ukrytą nadzieją.
Ale Ciocia, zamiast odpowiedzieć, identycznym spojrzeniem wpatrzyła się w Mamusię. Mamusia z kolei zerknęła na Ciocię Jolę.
- Nie, nie, kochani – z najprawdziwszym żalem w głosie powiedziała Ciocia Jola. – My przecież mamy Miłą.
Faktycznie. „Miła” to było imię papugi Antosia. Bardzo mylące imię. Ponieważ Miła wcale nie była miła. Wręcz przeciwnie. Piękna, owszem, i w dodatku spora, bo wielkości dorodnego kurczęcia; ale poza tym – była postrachem nie tylko wszystkich okolicznych psów i kotów, ale i niektórych kolegów Antosia. Jeśli ktoś nie przypadł jej do gustu, Miła siadała na
głowie delikwenta (obojętnie: człowieka czy czworonoga) i tłukła w nią twardym dziobem bez opamiętania. Trzeba było siłą odrywać ją od nieszczęśnika i zamykać w wysokiej klatce, w której bardzo nie lubiła siedzieć.
No tak – pieski   n a    p e w n o   nie mogły zamieszkać u Cioci Joli. W takim razie…
W takim razie… Teraz już nie tylko obie Ciocie i Mamusia, ale i wszystkie dzieci wpatrzyły się w Tatusia pełnymi nadziei oczami. Kicuś też.
Ale o tym, jaką decyzję podjął Tatuś, a także o tym, kto jeszcze zjawił się w salonie, by skosztować mamusinych rolad, dowiecie się następnym razem.
Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz