Kiedy Zosia, mocno trzymana za rękę przez Elfinkę Justynkę, wynurzyła
się z drugiej strony
Omszałego Drzewa, nie była już tą samą co zwykle
laleczką. O, nie! Zamiast codziennej, odrobinę rozbrykanej, małej mieszkanki
Juleczkowa, ukazała się światu równie niewielka, ale za to niezmiernie wytworna
młoda dama, odziana w baśniowe szaty. Po skromnej koszulce nocnej, uszytej
przez Babcię Marzenkę, nie pozostał nawet ślad. Drobne ciało laleczki spowijała
przepiękna suknia z różowego szyfonu, zdobna w błyszczący gorset i tiulowe
falbanki wokół ramion. Połyskliwe, jedwabne trzewiki i złota wstążka, którą
związany był różowy koński ogon, dopełniały całości stroju. Owa odmieniona
Zosia sprawiała wrażenie prawdziwie książęce, należało zatem mieć nadzieję, że
jej maniery będą odtąd równie nieskazitelne jak wygląd.
Justynka przyjrzała się jej z ukontentowaniem:
- Ojej! Jesteś teraz zupełnie podobna do nas! Tylko skrzydeł
ci brak. Ale nie przejmuj się, moje wystarczą dla nas obu.
To mówiąc jeszcze mocniej objęła palcami rączkę Zosi i –
pofrunęły.
Ojej! OJEJ!!! Jakże tu
było … inaczej.
Niby mroczno, ale w jakiś przedziwny,
niewytłumaczalny sposób, widoczność poprawiała się błyskawicznie, mimo iż zza
rozłożystych koron drzew nie prześwitywało ani słońce, ani najmniejszy nawet skrawek nieba. Było tu też niezmiernie
tajemniczo i dość ciasno, albowiem - znalazły
się naraz w samym sercu prastarej puszczy słowiańskiej, ciągnącej się wzdłuż (
i wszerz) dzisiejszych Kujaw. Z mchu – miękkiego i wilgotnego niczym gruba,
zielona gąbka – wystawały zewsząd kapelusze najrozmaitszych grzybów, a także
mnóstwo jagodowych krzaczków. Bo to i granatowa
czernica, która doskonale
wyostrza wzrok; i czerwona, cierpka brusznica o skórzastych liściach; a
nawet – ale to już z rzadka i tam tylko, gdzie mech najbardziej ponasiąkał wodą – nawet słodka łochynia. Poziomek zaś było tu nieprawdopodobne wręcz mnóstwo. Oblegały gęste skupiska tarniny, której granatowe tarki wyglądały, jak pociągnięte woskiem; czerwieniły się całymi polankami w zaciszu czarnych bzów, jarzębin i jałowców. Zosia przełknęła łakomie ślinkę i zapytała, czy nie mogłyby zerwać sobie choć po jednej poziomkowej garsteczce. Ale Justynka, zerknąwszy pobieżnie w dół, odrzekła, że nie wolno im teraz obniżać lotu. Po czym – zaabsorbowana nieustannym omijaniem ogromnych, gęsto skupionych drzew – jeszcze szybciej zatrzepotała skrzydłami. Błyskawicznie przefrunęły nad brzozowym gajem, porośniętym na obrzeżach leszczyną (oblepioną wprost orzechami); przemknęły nad wysepką ciernistego
nawet – ale to już z rzadka i tam tylko, gdzie mech najbardziej ponasiąkał wodą – nawet słodka łochynia. Poziomek zaś było tu nieprawdopodobne wręcz mnóstwo. Oblegały gęste skupiska tarniny, której granatowe tarki wyglądały, jak pociągnięte woskiem; czerwieniły się całymi polankami w zaciszu czarnych bzów, jarzębin i jałowców. Zosia przełknęła łakomie ślinkę i zapytała, czy nie mogłyby zerwać sobie choć po jednej poziomkowej garsteczce. Ale Justynka, zerknąwszy pobieżnie w dół, odrzekła, że nie wolno im teraz obniżać lotu. Po czym – zaabsorbowana nieustannym omijaniem ogromnych, gęsto skupionych drzew – jeszcze szybciej zatrzepotała skrzydłami. Błyskawicznie przefrunęły nad brzozowym gajem, porośniętym na obrzeżach leszczyną (oblepioną wprost orzechami); przemknęły nad wysepką ciernistego
głogu, i zwolniły dopiero
nad pachnącą kolonią dzikiej róży. Tu Justynka opowiedziała Zosi o zniewalającym
smaku różanych płatków, w całości zamarynowanych w miodzie, którym to specjałem
od setek tysięcy lat leczy się małe Elfiątka z kaszlu i bólu gardła. Po czym
oświadczyła, że właśnie dotarły do Właściwego Czasu.
- Co to znaczy? –
zapytała laleczka, zaintrygowana sposobem, w jaki Elfinka wypowiedziała te dwa
słowa.
- To znaczy, że przefrunęłyśmy
wstecz dokładnie dwa tysiące lat –
wyjaśniła Justynka, ciągle tym samym, pełnym namaszczenia tonem.
– I dałam radę, i nie
spotkało nas nic złego! – dodała po chwili. Tym razem w głosie jej (który znowu
przypominał wesołe dźwięki skrzypiec) brzmiała radosna satysfakcja.
- To mogło nas spotkać
coś złego?
Ale Elfinka zignorowała to pełne niepokoju pytanie;
w zamian zaś zaczęła snuć opowieść:
w zamian zaś zaczęła snuć opowieść:
- Krzewiata dawno już
wyschła i pozostała po niej
tylko Struga… Nie, nie – dodała szybko, widząc
tylko Struga… Nie, nie – dodała szybko, widząc
nagłe ożywienie Zosi – to nie jest ta Struga, nad którą
mieszkaliście w zajęczej norce. To znaczy ta, ale zupełnie
inna…
mieszkaliście w zajęczej norce. To znaczy ta, ale zupełnie
inna…
- Nie rozumiem –
pisnęła zdezorientowana Zosia.
- Ojej –
zniecierpliwiła się Elfinka – w twojej rzeczywistości
Struga to tylko wąska leśna rzeczułka, miejscami strumyk;
a tutaj, w Świecie Pierwszych Prawd jest olbrzymią, potężną
rzeką, często bardzo niebezpieczną.
Struga to tylko wąska leśna rzeczułka, miejscami strumyk;
a tutaj, w Świecie Pierwszych Prawd jest olbrzymią, potężną
rzeką, często bardzo niebezpieczną.
- Niebezpieczną? –
powtórzyła oszołomiona Zosia.
- Przerażającą –
potwierdziła Justynka. – Co i rusz występuje z brzegów i porywa ludziom ich
domostwa i całe sioła. Święta
Niszczycielka. Ale w zamian daje ziemi żyzność, jakiej nie ma nigdzie indziej; rośliny
obdarza bujnością, a Elfy i
pszczoły – najpiękniejszymi kwiatami. Dlatego czczona jest i szanowana na obu brzegach.
- A co jest na tych
brzegach? – zaciekawiła się laleczka. pszczoły – najpiękniejszymi kwiatami. Dlatego czczona jest i szanowana na obu brzegach.
- Na południowym, w
miejscu które niegdyś było wyspą, ukrywa się Kraina Prastarych Legend. A na
północnym zaczęli budować twój Kowal.
Tutaj właśnie jesteśmy, tylko drzewa zasłaniają widok…
- Jak to??? –
przerwała jej zaskoczona Zosia – To my ciągle jesteśmy w Kowalu??? Przecież
bardzo długo już fruniemy.
- Ale przemierzamy Czas, nie
Przestrzeń… Ach! – krzyknęła nagle, ponieważ omal nie wpadły na pień potężnego
dębu. Elfinka gwałtownie (i dosłownie w ostatniej chwili) odchyliła tor lotu w
lewo, i tylko dzięki temu błyskawicznemu
manewrowi uniknęły kolizji i poturbowania.
- Ufff… - odetchnęła.
I po chwili:
– Ma się ten refleks, co? – zapytała chełpliwie,
ale skrzydełka jej zadygotały.
- Odpoczniemy chwilę – zdecydowała wobec
tego, po czym, rozejrzawszy się uważnie, osiadła lekko i z niesłychanym
wdziękiem na iglastej gałązce najpiękniejszego drzewa, pociągając za sobą swoją towarzyszkę.
- Zanim wfruniemy do Elfinatu –
uśmiechnęła się z bliziutka do Zosi – muszę wyjaśnić ci kilka
rzeczy.
- Do: Elfinatu? – powtórzyła laleczka,
przeciągając sylaby – co to jest Elfinat?
- Mój kraj. Miejsce w którym wszystkie
żyjemy. – A widząc jak Zosia bezradnie
mruga rzęsami, dodała – My, czyli wszystkie Słowiańskie Elfy.
- Słowiańskie? To znaczy, że są też
jakieś inne?
- Oczywiście! Elfów jest całe
mnóstwo.
- Na przykład jakie?
- Na przykład Północne. One najczęściej
kręcą się wokół nas. Ale łatwo je od nas odróżnisz: mają zupełnie przeźroczyste
skrzydła i szpiczaste uszy.
- Dlaczego szpiczaste? – po dziecinnemu
zapytała laleczka.
- Bo uszy to najwrażliwsza i najbardziej
potrzebująca słońca część ciała Elfa – wyjaśniła Justynka. - U nas słońca jest w bród, więc mamy je normalne: małe i okrągłe. Ale na dalekiej Północy
słońca nie ma prawie w ogóle, więc uszy Północnych Elfów wydłużyły się i uformowały w szpic, żeby być jak najbliżej słonecznych promieni.
- Są waszymi przyjaciółmi? –
zaintrygowana Zosia czuła, że tajemniczy świat Elfów obchodzi ją coraz bardziej
i wciąga coraz głębiej.
- Nie zawsze. I nie wszystkie. I o
tym właśnie musisz się dowiedzieć, zanim
znajdziemy się w Elfinacie… Posłuchaj…
Ale o tym c o opowiedziała laleczce rezolutna
Elfinka, i o tym co wydarzyło się w Elfinacie, kiedy do niego dotarły –
dowiecie się następnym razem .
Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz