opowiem teraz historię zupełnie inną, aniżeli ta, którą
opowiedzieć zamierzałam. Albowiem tego dnia wydarzyło się w Juleczkowie coś
niezmiernie doniosłego, a zarazem – uszczęśliwiającego wszystkich wokoło.
Ale – po kolei.
W pogodny
majowy poniedziałek Tatuś obudził
swoje córeczki tuż przed świtem, i - głosem
nieco drżącym od tajonych emocji – nakazał im ubrać się i jak najszybciej
zjechać na śniadanie.
Dziwne… Na
ogół to Mamusia towarzyszyła im przy porannym wstawaniu (ale nigdy tak
wcześnie!) i to ona szykowała im śniadanie. A Tatuś albo wychodził właśnie do
pracy, albo dawno już do niej poszedł. Albo, w dni wolne, pisał od brzasku
swoją
książkę w czerwonym pokoju.
Niecodzienność
sytuacji sprawiła, że pojawiły się w jadalni – odświeżone, uczesane i ubrane –
po niespełna dziesięciu minutach. Na talerzykach czekały już kanapki z
twarogiem, trochę nierówno pokrojone, ale za to smaczne. Pod ścianą obok komody
stała duża torba, wypełniona zabawkami; na podjeździe zaś parskał niecierpliwie
Cyryl, tłuściutki biały kucyk,
zaprzężony do różowej bryczki. Dziewczynki, coraz bardziej zdumione, zażądały
od Tatusia wyjaśnień.
- Gdzie jest
Mamusia? – chciały wiedzieć przede wszystkim.
I
oczywiście:
- Co to
wszystko znaczy???
Ale, jak się
okazało, na wyjaśnienia zupełnie nie było teraz czasu.
- Mamusia – powiedział tylko Tatuś, ciągle tym samym, dziwnie stłumionym głosem – Mamusia jest w salonie i musi mieć dzisiaj absolutny spokój. Dlatego – dodał – zawiozę was teraz do Cioci Ani. Zostaniecie u niej aż do wieczora.
- Mamusia – powiedział tylko Tatuś, ciągle tym samym, dziwnie stłumionym głosem – Mamusia jest w salonie i musi mieć dzisiaj absolutny spokój. Dlatego – dodał – zawiozę was teraz do Cioci Ani. Zostaniecie u niej aż do wieczora.
- Ależ nie
płaczcie! – zakrzyknął nieco raźniej, widząc cztery wyginające
A potem
poprosił, by pośpieszyły się z tym wsiadaniem do bryczki; sam w międzyczasie
umocował z tyłu torbę z zabawkami i – pojechali!
Ulice Kowala
były o tej dziwnej porze (ni to już dzień, ni to noc jeszcze) zupełnie puste,
nawet bezpańskie psy gdzieś poznikały. Gdzieniegdzie tylko, wśród gałęzi,
budziły się pierwsze ptaki i zaczynały – z cicha jeszcze – swoje majowe trele.
Tatuś napominał po drodze dziewczynki, żeby słuchały we wszystkim Cioci, i uważały jedna na drugą. No i – żeby nie drażniły zanadto Feli. I oto, po chwili, miłe ramiona Cioci Ani otulały je już z całą mocą, a Cyryl z Tatusiem – z turkotem zawrócili w stronę ulicy Kopernika.
Tatuś napominał po drodze dziewczynki, żeby słuchały we wszystkim Cioci, i uważały jedna na drugą. No i – żeby nie drażniły zanadto Feli. I oto, po chwili, miłe ramiona Cioci Ani otulały je już z całą mocą, a Cyryl z Tatusiem – z turkotem zawrócili w stronę ulicy Kopernika.
Jak się
okazało, laleczki spędziły ten dziwnie rozpoczęty dzień tak
frapująco, że ani
się spostrzegły jak nastał wieczór i – wracały do
A kiedy
zajechali na miejsce, osobiście dopilnował, by cała czwórka bardzo
starannie
wyszorowała ręce i buzie. I dopiero wtedy pozwolił im wjechać na poddasze.
Podekscytowane
do granic możliwości, wyszły z windy z zapartym tchem. Pierwsze co zobaczyły,
to rozłożona kanapa Rodziców, a na niej Mamusia – bledsza niż zwykle, ale z radośnie
błyszczącymi oczami. Obok Mamusi zaś leżał tajemniczy biały tłumoczek,
ozdobiony połyskliwymi falbankami. Podeszły bliżej. Tłumoczek okazał się owym
becikiem, który Mamusia od wielu
tygodni tak ślicznie haftowała wieczorami. W
beciku zaś… Ach!... Och! … Ojej!!! … W beciku znajdowała się … dzidzia.
Najprawdziwsza maleńka dzidziulka z noskiem jak różowy guziczek i z mikroskopijnymi
rączuszkami.
- Podejdźcie
– szepnęła Mamusia. Głos miała dziwnie słaby, ale spojrzenie szczęśliwe i
ciepłe. – Podejdźcie, dziewczyneczki.
Onieśmielone
(co im się nieczęsto zdarzało) podeszły na paluszkach do kanapy.
- To wasza
siostrzyczka – uśmiechnęła się do nich Mamusia. – Wiktoria. Dzisiaj przyszła na
świat.
Zosia – zadziwiająco ostrożnie – wdrapała się na kanapę i uklękła tuż obok
nóżek
maleństwa. Julka, Izusia i Nataszka , ciągle bardzo nieśmiało, podeszły do
becika i zajrzały do niego ciekawie.
Zosia – zadziwiająco ostrożnie – wdrapała się na kanapę i uklękła tuż obok
- Jaka
śliczna – szepnęła z zachwytem Julka.
- Można ją
pocałować? – zapytała Izusia.
- Ona jest
mniejsza od Kicusia – pisnęła jednocześnie Zosia. – Ale on ma więcej włosów na
głowie.
Uwaga Zosi
sprawiła, że Mamusia, pomimo wymizerowania, roześmiała się swoim cichym,
zaraźliwym, najpiękniejszym na świecie śmiechem, który jej córeczki tak bardzo
lubiły.
Potem
kolejno ucałowały rączki swojej nowej siostrzyczki, i Julka nie mogła się
wprost nadziwić, że ktokolwiek może mieć aż tak cieniutkie paluszki z takimi maleńkimi
paznokietkami. Sama miała krągłe śniade ramiona przyszłej pływaczki, zakończone
mocnymi, sprawnymi dłońmi.
Nataszka
tymczasem, poprawiwszy – jak to ona – kokardkę na beciku Wiktorii, rozejrzała
się uważnie po sypialni.
Ojej! Jak tu
się zmieniło!
którą wszystkie dobrze znały, albowiem Mamusia własnoręcznie dziergała ją i ozdabiała przez ostatnie dwa tygodnie.
Między
kołyską, a łóżkiem Julki stanął wysoki biały zegar ścienny, z głęboką szufladą,
wypełnioną akcesoriami do kąpieli maleństwa.
Ale – i o
kąpieli, i o tym, co wydarzyło się później, dowiecie się następnym razem.
Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz