JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

wtorek, 5 sierpnia 2014

17. DLACZEGO LUDZIE NIE WIDZĄ JUŻ SKRZATÓW.







N A T A S Z K A






Kiedy Nataszka wróciła z kuchni, Skrzat Franciszek ochoczo zwilżył
mlekiem swoje wysuszone długim mówieniem gardło. Po czym -  zerkając z ukontentowaniem na dwie piękne, malinowe babeczki skąpane w różowym lukrze, które dziewczynka też przyniosła (na wszelki wypadek) – wrócił do przerwanej opowieści:
- … Kiedy, znacznie później, po środku sioła stanęła wysoka, okrągła kontyna (przypominam: kontyna to prastara świątynia słowiańska), a w niej ustawili kowalanie posąg Świętowita, my, skrzaci ludek raz-dwa zamieniliśmy wiklinowy kosz, który trzymał w prawicy na piękny rzeźbiony róg z najczystszego jantaru. I dbaliśmy przez całe wieki, aby ów róg obfitości zawsze już – i po same brzegi! – napełniony był miodem.
Zżyliśmy się z ludźmi i we wszystkim im pomagaliśmy, wszystko robiliśmy pospołu. Było nam z tym rodzinnie i swojsko, choć niełatwo, bo pracy było wiele. Jednak - z biegiem wieków – życie naszego skrzaciego narodu stawało się coraz mniej swojskie, a coraz bardziej niełatwe. Trudne wręcz. Niewolniczo ciężkie. I – gorzkie nie do uwierzenia. A po jakiejkolwiek rodzinności naszych stosunków z ludźmi wszelki ślad zaginął. Echchch… Najdotkliwiej odczuła to wychowana przez Kujawki Skrzacinka Janinka – istotka łagodna i bezbrzeżnie uczynna, a przez to najokrutniej przez ludzi potraktowana… Do dziś pamiętam ją, siedzącą na obałku na
ślubnej polanie i czekającą – daremnie – na ukochanego… Biedny on, biedna ona… Nieszczęśni oboje… Aaaach…
Tu Skrzat Franciszek opuścił głowę i ukradkiem otarł z policzków łzy, które wypłynęły mu z oczu. Nataszka, przejęta współczuciem, nie wiedziała jak go pocieszyć. W końcu jednak objęła go tkliwie ramieniem i ze wszystkich sił przytuliła do siebie, jak zwykła to czynić Mamusia w chwilach jej smutku.
Po jakimś czasie biedny, przygnębiony Skrzat otrząsnął się ze swoich niewesołych wspomnień i – wrócił do opowieści:
- … O niej… o maleńkiej Skrzacince Janince… opowiem ci innym razem… Dzisiaj nie mogę… Nie chcę się zanadto rozkleić… I tak będzie smutno. Bo ludzie, nie bacząc na podstawowe prawo życia, jakim jest   b e z w z g l ę d n y    s z a c  u n e k    dla drugiej istoty – kimkolwiek by nie była – otóż ludzie okrutnie nas zdominowali i przejęli nad nami władzę. Wykorzystali, najperfidniej jak to tylko możliwe, swą fizyczną nad nami przewagę. Wynikającą wszak wyłącznie z różnicy
rozmiarów, nie rozumów… Dość, że uczynili z naszego skrzaciego istnienia pasmo nieustających udręk. Już nie mieliśmy czasu dla siebie, cały był dla nich. Potrafili nas nawet... więzić! Zapomnieli, że to dzięki przychylności i dobroci naszego Kujawskiego Króla umieją siać, orać, leczyć dolegliwości i nabywać wiedzę o świecie. Poczuli się panami tego świata, a nas zepchnęli na najcieńszy i najbardziej gorzki margines. Musieliśmy wykonywać wszelkie ich rozkazy, zaspokajać najbardziej niedorzeczne i wymyślne kaprysy,  w zamian nie otrzymując nic
poza zmęczeniem, poniewierką i głodem. Zaczęliśmy chorować, a nie zdarzało się to    n i g d y    podczas poprzednich tysiącleci; niektórzy z nas nawet umarli… Och… Smutne to były wieki… Straszliwie smutne i gorzkie… Wszak byliśmy pożytecznym ludkiem, nigdy nikomu nie wyrządziliśmy najmniejszej nawet krzywdy, a nam…
Aż wreszcie, którejś głębokiej nocy sierpniowej, kiedy miara naszych
nieszczęść dopełniła się, a ludzie, znużeni upałem zlegli na swych posłaniach, Król zwołał nas, wycieńczonych pracą ponad siły (i głodem!) na Nadzwyczajne Zebranie Pokoleń. Było to trzecie takie Zebranie od początków naszego istnienia, ale – najważniejsze, bo mające istnienie owo uratować. Odbyło się w najbardziej tajemnym miejscu Krainy Prastarych Legend, czyli – u podnóża Trzech Borowików na Magicznej Polanie pod Zaklętym Świerkiem, gdzie stała chatynka nieszczęsnej Skrzacinki Janinki, a w wysokiej trawie leżało mnóstwo zebranych przez nią jantarowych odłamków.
Król przemawiał do nas aż po pierwszy brzask, przekonując, że ludzie nie odmienią już swoich serc, i tłumacząc    j a k    odtąd mamy żyć – w ukryciu – jak radzić sobie w tej nowej rzeczywistości, i jak kontaktować się z nim i między sobą. A potem ja, jego odwieczna prawa ręka, przejąłem odeń jantarowy puchar wypełniony Magią Tajemną i – cierpliwie oraz skrupulatnie – wcierałem po kropli owej Magii w każde skrzacie ramię i w każdą brew, a także w każde skrzydło Kujawek; aż staliśmy się wszyscy niewidzialni dla rodzaju ludzkiego. Odtąd nie wolno nam z ludźmi rozmawiać, ani bratać się. A nieliczne wyjątki, jakie zdarzały się przez ostatnie tysiąclecia, zawsze najpierw były długo i rozważnie obserwowane i
omawiane przed zatwierdzeniem ujawnienia się. ..
- Ty też – tu Skrzat Franciszek wstał i pokłonił się Nataszce z ogromną serdecznością i atencją.
Laleczka również wstała i odkłoniła się, czując że bardzo, ale to bardzo lubi być takim skrzacim wyjątkiem. A jeszcze bardziej lubi Skrzata Franciszka i jego Prastarą Krainę…
- … Od tamtej pory – Skrzat Franciszek zbliżał się do końca swojej opowieści – od tamtej pory ludzie nas nie widzą… Ale – nie jesteśmy przecież maszkarami bez serca; jeśli ktoś z nich potrzebuje pomocy, pomagamy. Nocami nadal kolebiemy niemowlęta, albo  ocieramy łzy strachu przerażonym snami dzieciom. Przynosimy samotnym staruszkom drwa na rozpałkę i sprzątamy ukradkiem ich kuchnie i pokoje. Podsuwamy niepostrzeżenie właściwe zioła znachorkom i właściwe słowa bajkopisarzom i poetom. Latem po wsiach opiekujemy się bezbronnymi berbeciami, których rodziny poszły do żniw; zimą zaś posypujemy popiołem miejskie chodniki, żeby wiecznie śpieszący dokądś ludzie nie łamali sobie tak bez przerwy kości. Żywimy się tym co i dawniej, ale
polubiliśmy też (bez opamiętania!) wszelkie ciasta, wypiekane przez ludzkie gospodynie. Mmmm…           A kiedy czasem ktoś nas    z o b a c z y    - bo i tak się zdarza, gdy jesteśmy za bardzo zaabsorbowani niesieniem pomocy – to, na szczęście, na ogół dochodzi do wniosku, że mu się    p r z y w i d z i a ł o .  Ufff…
Tylko dzieci, które są bystrzejsze od dorosłych, a już na pewno znacznie lepiej od nich obserwują świat, tylko one wiedzą, że istniejemy. Tu i teraz. Od zawsze. I – na zawsze. W tym samym miejscu i czasie co ludzie, tyle że w nieco innej rzeczywistości. Czy lepszej? Kto to wie… Na pewno – odmiennej...
Tym razem Skrzat Franciszek zamyślił się tak głęboko, że Nataszka nie miała odwagi mu tej zadumy przerywać. Wstała zatem, ukłoniła się grzecznie i pocałowała czubeczek wysokiej czapki. Nawet tego – pogrążony w myślach – nie zauważył. Dziewczynka przemknęła więc na
paluszkach do windy, po czym - nadal cichutko, żeby nikogo nie obudzić – dotarła do swego posłania. Otulając się kołdrą, zastanawiała się nad dwiema sprawami: po pierwsze – jakiego koloru będzie miała rano włosy, i co powie Mamusia, jeśli… pozostaną takie jasne… A po drugie, znacznie ważniejsze: czy Skrzat Franciszek jeszcze kiedyś ją odwiedzi… Bardzo… bardzo… by... chcia…
Tu – zasnęła.
A o tym, czy kiedykolwiek spotka jeszcze kogoś ze skrzaciej rzeczywistości       - opowiem Wam innym razem. 
Obiecuję.

1 komentarz: