JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

16. DALSZY CIĄG OPOWIEŚCI O POWSTAWANIU KOWALA.






N A T A S Z K A





Kiedy zaspana Zosia zniknęła w sypialni, Skrzat Franciszek mógł powrócić
do swojej fascynującej opowieści. Zanim to jednak uczynił, poprosił Nataszkę o kropelkę mleka i okruszek owej przepysznej, malinowej babeczki, oblanej różowym lukrem. Od nieustannego, wielominutowego mówienia, strrraszszsznie – jak oznajmił – zaschło mu już w gardle. W brzuszku również zaczął odczuwać dotkliwą, ssącą pustkę, i to było bardzo nieprzyjemne.
Nataszka udała się zatem do kuchni. Tam przyszło jej do głowy, że pewnie i
pozostałe Skrzaty chętnie by coś zjadły, toteż nałożyła na półmisek mnóstwo lukrowanych babeczek i napełniła mlekiem aż sześć szklaneczek – żeby dla wszystkich starczyło. Po czym wróciła do salonu z poczęstunkiem dla Skrzata Franciszka. Ten, posiliwszy się (jak poprzednio: łakomie i bez troski o jakiekolwiek maniery), otarł ze srebrnej brody ostatnie różowe okruszki i – wrócił do przerwanego opowiadania:
- … Żyło nam się w onych zamierzchłych praczasach , pod opieką naszego
Kujawskiego Króla, dostatnio, bezpiecznie i szczęśliwie. Żywiliśmy się malinami i miodem, którym troskliwe siostry-pszczoły  darzyły nas szczodrze i chętnie. My w zamian nie spijaliśmy im nektaru z kwiatów, a z biegiem wieków nauczyliśmy się uprawiać grykę – albowiem nie masz zimą nic smakowitszego i bardziej pożywnego nad gęsty i pachnący, ciemny miód gryczany. Postawi cię na nogi, choćbyś nie wiem jak osłabła lub przemarzła na siarczystym mrozie. Bo zimy w on czas młody bywały surowe i srogie, a trwały często dłużej niźli kwartał. Oj, nieraz nam dojadły, nie raz dokuczyły. Śniegiem zasypały, lodem skuły wokół, że i czubka nosa na świat wychylić się nie
dawało. To i ziołami suszonymi żyliśmy tygodnie całe, i tymi malinami, w brunatnym topionymi miodzie. A zdrowi byliśmy dzięki temu, i nikt z nas, niebożąt, nigdy ani nie chromał, ani nie utyskiwał. Taaak… Pogodny z nas był narodek, do zabaw i psikusów skory, ale i do pracy chętny. Nasz Król troszczył się o nas, i w smutkach nielicznych hołubił. Mądrości wszelakiej nauczał i sposobów na wszystko, nikomu innemu nie znanych.  To i wdzięczni mu byliśmy i dbaliśmy o niego dniem i nocą, bo i on nam służył całym swoim jestestwem. Albowiem prawdziwe wtedy
świat miał oblicze i prawa na nim były świeże i niezafałszowane. I ten, kto miał moc i przywilej władania –  t r o s z c z y ł    s i ę    o tych, którymi mu władać przyszło, i dbał nieustająco, by niczego im nigdy nie zbrakło. Bo  s i ł a    wszak, taka prawdziwa i rzetelna, to pochylanie się nad słabością, wspieranie i usługiwanie jej, a nie – wykorzystywanie i dręczenie.
 - Zupełnie jak nasza Mamusia! – ucieszyła się Nataszka. – Bez przerwy o nas dba.
- O, właśnie. Dzisiaj taka prawdziwa, odwieczna siła już tylko w matkach została, w nikim innym… - zgodził się Skrzat Franciszek.
Zadumał się, zafrasował, po czym nagle otrząsnął, zajrzał do pustego kubeczka i wrócił do opowieści:
- … Nasz Skrzaci Król Kujawski był starcem pełnym mocy, wiedzy i rozwagi. Rówieśnik świata – znał wszystkie jego tajemnice, i nam niektóre przekazywał. Staraliśmy się zasłużyć na jego szacunek i byliśmy mu posłuszni na skinienie… Wiedział, kiedy należy gryki dla pszczół więcej nasiać i zapasy obfitsze poczynić, bo śniegi nadejdą wyższe i mrozy surowsze niż innymi laty. I które ziele do której rany zwierzętom najrozmaitszym przykładać; albo jakim wywarem obmywać skrzydła nowo narodzonych Kujawek, ażeby w przestrzeń je niosły. Nauczył nas czym karmić Elfy w chorobie i jak utulać rozpacz Słowiańskich Smukłych Syren po wyschnięciu odwiecznej Krzewiaty. A mieszkał ten nasz Władca Najmędrszy i Dobry w wysokiej jantarowej wieży, wykutej z jednej bryły o barwie gryczanego miodu, większej od Magicznego Borowika, obok którego ją w ziemię
wmocowano. My natomiast drążyliśmy swoje chaty w mniejszych nieco i nie tak przeźroczystych jantarach, ale również stawialiśmy je pod Borowikami.  Wygodne były te nasze mieszkanka, przestronne i zawsze czyściutko wysprzątane.  Wiodły do nich tajemne ścieżynki, obrzeżone lśniącymi w słońcu kamykami, zebranymi wśród jesiennych brzasków z zasobnych plaż Strugi. A kiedy wracaliśmy z pracy, czekały już tam na nas źrebięta Kujawek (mądrale! – przybiegały po łakocie, które zawsze przynosiliśmy dla nich)…
Taaak… To były piękne tysiąclecia… Minęły – jak z bicza strzelił!
A kiedy w Krainie Prastarych Legend zaczęli pojawiać się ludzie, nasz Król nakazał nam miłować ich i uznać za swoją Rodzinę. Uznaliśmy. Kolebaliśmy ich niemowlęta, kiedy matki zajęte były wyplataniem koszy i dachów; pomagaliśmy ojcom planować karcz pod sioła. Przekazaliśmy im całą naszą wiedzę o ziołach i nauczyliśmy uprawiać kujawską rodną ziemię. A – jako że rodziną naszą się stali – przywykliśmy czcić wszystko, co oni czcili. Każdego roku, kiedy śniegi puszczały, topiliśmy z ludzkimi dziećmi Marzannę  w uwolnionej od lodu Strudze (trzeba było bardzo uważać, aby w drodze powrotnej nie obejrzeć się za siebie, bo to wróżyło chorobę!). Następnego ranka – wiwatami i śpiewem – witaliśmy z dorosłymi
wiosennego Jaryłę, przybywającego na pięknym białym koniu. Bosy ów młodzian, odziany w białą szatę, z wieńcem kwiecia we włosach, zawrócił w głowie niejednej niewieście, oj, nie jednej, nie dwóm i nie trzem…
Ale najbardziej polubiliśmy Dażboga, który dawał ludziom szczęście, wolę i bogactwo. Z szacunku zaś dla niego, każdego świtu stawaliśmy twarzami w stronę  wstającego słońca i kłanialiśmy się ojcu jego, Swarogowi, który – poza wszystkim – kowalem był najprzedniejszym. Z biegiem wieków przekazał arkana onego fachu przybyłym do Krainy Prastarych Legend ludziom, a oni – z wdzięczności za bezcenną wiedzę – swoje pierwsze wydarte puszczy sioło nazwali KOWALEM. I w tym Kowalu ich prapraprawnuki mieszkają do dziś. I ty też w nim teraz mieszkasz, i całe Juleczkowo, i Babcia Marzenka z Dziadkiem Jureczkiem i – my.
Tu Skrzat Franciszek przerwał, omiótł wzrokiem salonik i zajrzał do pustego kubeczka.
Nataszka zjechała więc do kuchni – tym razem po mleko. Przy okazji zauważyła, że półmisek po
babeczkach był wyczyszczony do ostatniego okruszka; szklaneczki też były puste i czyste, a pracowite Skrzaty gdzieś zniknęły.
Na szczęście Skrzat Franciszek czekał na nią w salonie i, napiwszy się, kontynuował swą frapującą opowieść.
Ale o tym    c o    j e s z c z e    opowiedział zasłuchanej laleczce opowiem następnym razem.
Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz