do swojej
fascynującej opowieści. Zanim to jednak uczynił, poprosił Nataszkę o kropelkę
mleka i okruszek owej przepysznej, malinowej babeczki, oblanej różowym lukrem. Od
nieustannego, wielominutowego mówienia, strrraszszsznie – jak oznajmił –
zaschło mu już w gardle. W brzuszku również zaczął odczuwać dotkliwą, ssącą
pustkę, i to było bardzo nieprzyjemne.
Nataszka
udała się zatem do kuchni. Tam przyszło jej do głowy, że pewnie i
pozostałe Skrzaty
chętnie by coś zjadły, toteż nałożyła na półmisek mnóstwo lukrowanych
babeczek i napełniła mlekiem aż sześć szklaneczek – żeby dla wszystkich
starczyło. Po czym wróciła do salonu z poczęstunkiem dla Skrzata Franciszka. Ten,
posiliwszy się (jak poprzednio: łakomie i bez troski o jakiekolwiek maniery),
otarł ze srebrnej brody ostatnie różowe okruszki i – wrócił do przerwanego
opowiadania:
- … Żyło nam
się w onych zamierzchłych praczasach , pod opieką naszego
Kujawskiego Króla,
dostatnio, bezpiecznie i szczęśliwie. Żywiliśmy się malinami i miodem, którym
troskliwe siostry-pszczoły darzyły nas szczodrze
i chętnie. My w zamian nie spijaliśmy im nektaru z kwiatów, a z biegiem wieków
nauczyliśmy się uprawiać grykę – albowiem nie masz zimą nic smakowitszego i
bardziej pożywnego nad gęsty i pachnący, ciemny miód gryczany. Postawi cię na
nogi, choćbyś nie wiem jak osłabła lub przemarzła na siarczystym mrozie. Bo
zimy w on czas młody bywały surowe i srogie, a trwały często dłużej niźli
kwartał. Oj, nieraz nam dojadły, nie raz dokuczyły. Śniegiem zasypały, lodem
skuły wokół, że i czubka nosa na świat wychylić się nie
dawało. To i ziołami suszonymi żyliśmy tygodnie całe, i tymi malinami, w brunatnym topionymi miodzie. A zdrowi byliśmy dzięki temu, i nikt z nas, niebożąt, nigdy ani nie chromał, ani nie utyskiwał. Taaak… Pogodny z nas był narodek, do zabaw i psikusów skory, ale i do pracy chętny. Nasz Król troszczył się o nas, i w smutkach nielicznych hołubił. Mądrości wszelakiej nauczał i sposobów na wszystko, nikomu innemu nie znanych. To i wdzięczni mu byliśmy i dbaliśmy o niego dniem i nocą, bo i on nam służył całym swoim jestestwem. Albowiem prawdziwe wtedy
świat miał oblicze i prawa na nim były świeże i niezafałszowane. I ten, kto miał moc i przywilej władania – t r o s z c z y ł s i ę o tych, którymi mu władać przyszło, i dbał nieustająco, by niczego im nigdy nie zbrakło. Bo s i ł a wszak, taka prawdziwa i rzetelna, to pochylanie się nad słabością, wspieranie i usługiwanie jej, a nie – wykorzystywanie i dręczenie.
dawało. To i ziołami suszonymi żyliśmy tygodnie całe, i tymi malinami, w brunatnym topionymi miodzie. A zdrowi byliśmy dzięki temu, i nikt z nas, niebożąt, nigdy ani nie chromał, ani nie utyskiwał. Taaak… Pogodny z nas był narodek, do zabaw i psikusów skory, ale i do pracy chętny. Nasz Król troszczył się o nas, i w smutkach nielicznych hołubił. Mądrości wszelakiej nauczał i sposobów na wszystko, nikomu innemu nie znanych. To i wdzięczni mu byliśmy i dbaliśmy o niego dniem i nocą, bo i on nam służył całym swoim jestestwem. Albowiem prawdziwe wtedy
świat miał oblicze i prawa na nim były świeże i niezafałszowane. I ten, kto miał moc i przywilej władania – t r o s z c z y ł s i ę o tych, którymi mu władać przyszło, i dbał nieustająco, by niczego im nigdy nie zbrakło. Bo s i ł a wszak, taka prawdziwa i rzetelna, to pochylanie się nad słabością, wspieranie i usługiwanie jej, a nie – wykorzystywanie i dręczenie.
- Zupełnie jak nasza Mamusia! – ucieszyła się
Nataszka. – Bez przerwy o nas dba.
- O,
właśnie. Dzisiaj taka prawdziwa, odwieczna siła już tylko w matkach została, w
nikim innym… - zgodził się Skrzat Franciszek.
Zadumał się,
zafrasował, po czym nagle otrząsnął, zajrzał do pustego kubeczka i wrócił do
opowieści:
- … Nasz
Skrzaci Król Kujawski był starcem pełnym mocy, wiedzy i rozwagi. Rówieśnik
świata – znał wszystkie jego tajemnice, i nam niektóre przekazywał. Staraliśmy
się zasłużyć na jego szacunek i byliśmy mu posłuszni na skinienie… Wiedział,
kiedy należy gryki dla pszczół więcej nasiać i zapasy obfitsze poczynić, bo
śniegi nadejdą wyższe i mrozy surowsze niż innymi laty. I które ziele do której
rany zwierzętom najrozmaitszym przykładać; albo jakim wywarem obmywać skrzydła
nowo narodzonych Kujawek, ażeby w przestrzeń je niosły. Nauczył nas czym karmić
Elfy w chorobie i jak utulać rozpacz Słowiańskich Smukłych Syren po wyschnięciu
odwiecznej Krzewiaty. A mieszkał ten nasz Władca Najmędrszy i Dobry w wysokiej jantarowej wieży, wykutej z jednej bryły o barwie gryczanego miodu, większej od Magicznego
Borowika, obok którego ją w ziemię
wmocowano. My natomiast drążyliśmy swoje
chaty w mniejszych nieco i nie tak przeźroczystych jantarach, ale również stawialiśmy
je pod Borowikami. Wygodne były te nasze
mieszkanka, przestronne i zawsze czyściutko wysprzątane. Wiodły do nich tajemne ścieżynki, obrzeżone
lśniącymi w słońcu kamykami, zebranymi wśród jesiennych brzasków z zasobnych plaż Strugi. A kiedy wracaliśmy z pracy, czekały już tam na nas
źrebięta Kujawek (mądrale! – przybiegały po łakocie, które zawsze przynosiliśmy
dla nich)…
Taaak… To
były piękne tysiąclecia… Minęły – jak z bicza strzelił!
A kiedy w
Krainie Prastarych Legend zaczęli pojawiać się ludzie, nasz Król nakazał nam
miłować ich i uznać za swoją Rodzinę. Uznaliśmy. Kolebaliśmy ich niemowlęta,
kiedy matki zajęte były wyplataniem koszy i dachów; pomagaliśmy ojcom planować
karcz pod sioła. Przekazaliśmy im całą naszą wiedzę o ziołach i nauczyliśmy
uprawiać kujawską rodną ziemię. A – jako że rodziną naszą się stali –
przywykliśmy czcić wszystko, co oni czcili. Każdego roku, kiedy śniegi
puszczały, topiliśmy z ludzkimi dziećmi Marzannę w uwolnionej od lodu Strudze (trzeba było
bardzo uważać, aby w drodze powrotnej nie obejrzeć się za siebie, bo to wróżyło
chorobę!). Następnego ranka – wiwatami i śpiewem – witaliśmy z dorosłymi
wiosennego Jaryłę, przybywającego na pięknym białym koniu. Bosy ów młodzian,
odziany w białą szatę, z wieńcem kwiecia we włosach, zawrócił w głowie
niejednej niewieście, oj, nie jednej, nie dwóm i nie trzem…
Ale
najbardziej polubiliśmy Dażboga, który dawał ludziom szczęście, wolę i
bogactwo. Z szacunku zaś dla niego, każdego świtu stawaliśmy twarzami w stronę wstającego słońca i kłanialiśmy się ojcu jego,
Swarogowi, który – poza wszystkim – kowalem był najprzedniejszym. Z biegiem
wieków przekazał arkana onego fachu przybyłym do Krainy Prastarych Legend ludziom,
a oni – z wdzięczności za bezcenną wiedzę – swoje pierwsze wydarte puszczy
sioło nazwali KOWALEM. I w tym Kowalu ich prapraprawnuki mieszkają do dziś. I
ty też w nim teraz mieszkasz, i całe Juleczkowo, i Babcia Marzenka z Dziadkiem
Jureczkiem i – my.
Tu Skrzat
Franciszek przerwał, omiótł wzrokiem salonik i zajrzał do pustego kubeczka.
Nataszka
zjechała więc do kuchni – tym razem po mleko. Przy okazji zauważyła, że półmisek
po
babeczkach był wyczyszczony do ostatniego okruszka; szklaneczki też były
puste i czyste, a pracowite Skrzaty gdzieś zniknęły.
Na szczęście
Skrzat Franciszek czekał na nią w salonie i, napiwszy się, kontynuował swą
frapującą opowieść.
Ale o
tym c o j e s z c z e opowiedział zasłuchanej laleczce opowiem
następnym razem.
Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz