JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

sobota, 2 sierpnia 2014

15. OPOWIEŚĆ SKRZATA FRANCISZKA CZYLI HISTORIA POWSTANIA KOWALA. CZĘŚĆ I









N A T A S Z K A








Dawno dawno temu, a może i znacznie dawniej, kiedy Kowal nie był

jeszcze Kowalem, albowiem w ogóle nie istniał, w miejscu gdzie teraz znajduje się salon Babci Marzenki i Dziadka Jureczka, pewnego wiosennego świtu, z ogromnego podłużnego jeziora wynurzyła się wyspa: piękna jak uśmiech niewieści. Ziemia, nawodniona szczodrze wodami jeziora – które w tamtych zamierzchłych
praczasach zwano Krzywnią, jako że miało kształt ogromnego księżycowego rogala – otóż ziemia na owej młodziutkiej wyspie była żyzna i rodna jak żadna poza nią. Prędko też porosła puszczą nieprzebytą, pełną jagód ogromnych, grzybów i miodnych barci. Do puszczy ściągnęła zwierzyna najrozmaitsza, bogactwem owym zwabiona, a za nią – pierwsi ludzie. Ogromny, wielodziesięciomilowy rogal jeziora  nazwali Krzewnią, ponieważ jego brzegi zakrzewiły się od jeżyn i malin;
sami zaś osiedlali się na wyspie, którą rozległe krzewnieńskie głębie odgradzały od niebezpieczeństw wszelakich.
Z biegiem wieków nazwa „Krzewnia” poszła w zapomnienie, a nieprzebraną wodę wokół wyspy zaczęto mianować Krzewiatą. Może dlatego, że malinowo-jeżynowe chaszcze rozkrzewiały się
wzdłuż urodzajnych pobrzeży coraz bardziej i bardziej? Kto to wie… Dość, że w ciągu kolejnych tysiącleci wody jeziora opadły,  potem zaczęły
wysychać – zwłaszcza w południowej, najbardziej nasłonecznionej jego części – i wyspa wynurzała się wciąż niepowstrzymanie i rozrastała, aż wreszcie… połączyła się  z odwiecznym lądem. Skuła się z nim, jak tutaj mawiano; toteż najpierw miejsce tego skucia, a potem i oboczne tereny zaczęto nazywać KUJAWAMI. A przez środek owych Kujaw przepływała – czystą, krystaliczną, niezmierzenie szeroką rzeką – długa na wiele dziesiątków mil pozostałość Krzewiaty, którą

okoliczni mieszkańcy nazwali Strugą, jako że jej rwące wody były niczym strumyk w porównaniu z nieogarnionymi głębiami pradawnego jeziora. Zaś w miejscu, które niegdyś było wyspą, zadomowiła się Kraina Prastarych Legend, a w niej – my: plemię Skrzatów Kujawskich, uśmiechniętych, pracowitych i pomocnych.
Celem naszego istnienia było opiekowanie się puszczą i jej mieszkańcami: zarówno realnymi jak i magicznymi.
Opatrywaliśmy zwichnięte skrzydła, nastawialiśmy złamane nogi,
wyciągaliśmy kolce z kopyt, łap i racic, a często i z ludzkich kończyn.
Asystowaliśmy Złotowłosej Kujawskiej Wróżce w jej oficjalnych podróżach do najróżniejszych światów; a także w tych prywatnych, do jantarowych gajów. Albowiem na dnie Strugi mnóstwo już było w onym czasie złocistego jantaru, który nocne nawałnice wyrzucały na brzegi. Płowowłose
dziewczęta usypywały z niego migotliwe klepiska wokół  zdobnych w kwiecie dębów w Świętych Gajach. Złotowłosa Kujawska Wróżka bardzo lubiła swoje nieoficjalne wizyty w owych Gajach. I zawsze prosiła nas,
abyśmy jej towarzyszyli. Najczęściej opiekowaliśmy się wtedy źrebiętami Kujawek.
Ponieważ uwielbiały jagody ( wprost żyć bez nich nie mogły!), naszym zadaniem było znaleźć najdorodniejsze ich uroczyska i zaprowadzić tam rozbrykaną młódź, uważając przy tym, aby próbowanie świetlistych skrzydeł – bardzo jeszcze nieporadne – nie zakończyło się jakimś nieszczęściem.
Jeżyny i maliny rwaliśmy im sami, ażeby nie poraniły swych mięciutkich chrapów o ostre kolce. Jabłka natomiast wyczuwały na milę; musieliśmy się nieźle natrudzić, by dogonić je –  umykające ku każdej dziczce – i ponownie wziąć pod opiekę.
Taaak… Troszczenie się o te skrzydlate urwisy dawało nam się mocno we znaki, ale w gruncie rzeczy te ruchliwe młokosy były całkiem sympatyczne; a zaufanie jakim darzyła nas Złotowłosa Kujawska Wróżka stanowiło naszą największą dumę.
I tak żyliśmy sobie – całe skrzacie plemię – wokół naszego Kujawskiego
Króla, i – byliśmy bardzo szczęśliwi. A Kraina Prastarych Legend była dzięki nam, Skrzatom, znacznie piękniejsza, bezpieczniejsza i lepsza, niż byłaby - bez nas. Uprawialiśmy…
… w tym momencie w głos Skrzata Franciszka wplótł się melodyjny pomruk jadącej windy. Skrzat zamilkł i zamarł, i oboje z Nataszką wpatrzyli się w kryształowy szyb urządzenia.
Okazało się, że to mała Zosia zjechała na nocne siusiu. Nataszka wtuliła się w oparcie sofy i wstrzymała oddech. Na szczęście jej siostrzyczka – zaspana i rozziewana – niczego nie zauważyła. Weszła do łazienki, a potem z powrotem wjechała na poddasze. Ledwie odgłosy windy umilkły, Skrzat Franciszek wrócił do przerwanej opowieści.
Ale o tym    c o    jeszcze tej nocy usłyszała Nataszka – dowiecie się następnym razem.
Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz