JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

wtorek, 9 września 2014

30. PAN DOMU.









Wczesnym rankiem całe Juleczkowo postawione zostało na nogi

przenikliwym wrzaskiem niemowlęcym.  Dziewczynki, oszołomione i nie bardzo jeszcze przytomne, powyskakiwały spod swoich ciepłych kołder i wpatrzyły się w Tatusia, który biegał po całym poddaszu z rozkrzyczaną Wiktorią w ramionach. Mamusia, w najwyższym stopniu zaniepokojona, zachodziła w głowę  c o  też może dolegać jej maleństwu, które – dopiero co przewinięte i nakarmione –
zanosiło się teraz od płaczu i co chwilę podkurczało nóżki.
Oj! Ojojoj!!! Aż świdrowało w uszach !!! Kto by pomyślał, że w takiej małej kruszynie kryje się tyle decybeli!
Nic dziwnego, że hałas przywabił zza ściany Babcię Marzenkę, która – zaspana jeszcze i z potarganymi włosami – zajrzała ostrożnie do swego salonu, a, widząc co się dzieje, natychmiast pośpieszyła z pomocą:
- Ależ ona ma kolkę! – zawołała, zaglądając do juleczkowskiej sypialni. –Trzeba szybciutko rozmasować jej brzuszek! I podać herbatkę koperkową – i Babcia pobiegła do swojej kuchni nastawić wodę w czajniku.
Ufff… To nie był łatwy poranek. I – jak się okazało – stanowił on zaledwie wstęp do pełnego wrażeń dnia. Przedziwnego dnia, najzupełniej odmiennego od wszystkich, jakie dotąd laleczki spędziły w Juleczkowie.
Po pierwsze: Tatuś ani na chwilę nie usiadł do pisania swojej książki w czerwonym pokoju. Nie poszedł też, jak zwykł to robić, do pracy. Zamiast tego zjechał do kuchni i długo mozolił się tam  nad przygotowaniem wczesnego śniadania. A potem – zaledwie przy pomocy dziewczynek uporał się ze sprzątnięciem po owym śniadaniu – a już znowu trzeba było przewijać i karmić Wiktorię, nastawiać pranie, prasować maleńkie kaftaniki, gotować bawarkę dla Mamusi, i – zacząć myśleć o obiedzie. Ufff… Mina Tatusia wyraźnie świadczyła o tym, że mężczyźni – obojętnie : lalki, ludzie, Elfy czy Syreny – że mężczyźni znacznie lepiej
radzą sobie  z   b u d o w a n i e m   domów, niż z codziennym w nich gospodarowaniem.
Dziewczynki tymczasem przyglądały się z upodobaniem  jak Mamusia karmi ich maleńką siostrzyczkę. Naraz -  gdzieś na parterze rozległ się przeraźliwy huk i brzęk tłuczonego szkła. W pierwszej chwili zamarły, po czym natychmiast – zaciekawione i odrobinę przestraszone – popędziły wszystkie cztery do kuchni. Tutaj ich oczom ukazał się opłakany widok. Na lśniącej, białej posadzce leżał stos szklanek, a raczej to, co z nich teraz zostało. Obok, przewrócony dnem do góry i też nadpęknięty spoczywał piękny czerwony kosz, w którym Mamusia przechowywała owe szklanki. A pośród całego tego kataklizmu stał skamieniały Tatuś z
osłupiałą twarzą i bezradnie opuszczonymi rękami.
- Dobrze, że Mamusia tego nie widzi – szepnęła zatrwożona Izusia.
- Ale dowie się przecież – jęknął rozpaczliwie Tatuś. – Taki pech, taki okropny pech. Sam nie wiem jak mi się to wyślizgnęło z ręki. Szukałem tylko majeranku…
- W koszu ze szklankami??? – Julka jeszcze szerzej otworzyła oczy.
Na dźwięk niebotycznego zdumienia w jej głosie Tatuś otrząsnął się
wreszcie z bezruchu.
- Nie wchodźcie tu! – krzyknął do córeczek. – Jeszcze mi się która skaleczy
!
- No przecież trzeba to posprzątać – Nataszka, która nie znosiła bałaganu, zdecydowała się przestąpić próg kuchni.
- Ani mi się waż! – zdenerwował się jeszcze bardziej Tatuś. – Sam to zrobię!. Uciekajcie!
- Tylko… – dorzucił prosząco, kiedy wycofały się już do holu – tylko nie mówcie na razie nic Mamusi. Może uda mi się jakoś odkupić te szklanki…
Obiecały, że nie powiedzą.
Ale Mamusia też przecież słyszała ów huk i rumor, i na pewno zapyta co się stało. Postanowiły zatem nie wracać na razie na poddasze. Zresztą pralka skończyła akurat pranie i należało porozwieszać przed domem śpioszki i kaftaniki Wikuszki. Znakomicie! Można było chwilowo uniknąć niewygodnych pytań i zabronionych odpowiedzi.  Zaledwie Julka wypakowała z pralki stos niemowlęcych ubranek, a na dole rozległo się głośne pukanie i w drzwiach Juleczkowa pojawiła się… Ciocia Ania w pięknym,  czerwonym kapeluszu, spod którego wyzierało błyszczące  spojrzenie i nowa, twarzowa fryzurka.
- Ojej! - zawołała na widok Tatusia, uprzątającego stos szklanych
okruchów. – Widzę, że przybywam w samą porę.
Istotnie. Czas na tę zbawienną odsiecz był już doprawdy najwyższy.   Zwłaszcza, że  Ciocia przyniosła ze sobą nie tylko uśmiech, krzepiącą  pomoc i radosny optymizm, ale i całkiem wymierny gościniec w postaci ogromnego kosza, wypełnionego 



                                               
obiadowymi smakowitościami. A także śliczną papierową torebeczkę w aniołki, z drobiazgami dla Mamusi i Wiktorii.
I oto – w ciągu niespełna godzinki – powrócił do Juleczkowa zwykły ład i porządek. Oraz spokój i poczucie miłego bezpieczeństwa. Pępuszek Wiktorii został opatrzony, kuchnia uprzątnięta, Kicuś i pieski nakarmione do syta. Mamusia dobrzała sobie w pogodnym zaciszu poddasza, jej najmłodsza pociecha spała słodko w kołysce, a starsze – odprężone już i znowu radosne – krzątały się wraz z Ciocią wokół obiadu.  Tatuś tymczasem wymknął się ukradkiem z domu, z niezłomnym zamiarem odkupienia szklanek – identycznych jak te, które tak nieopatrznie potłukł.
- Ciekawe, czy mu się uda – niepokoiła się Zosia.
- I czy zdąży wrócić na obiad – zamartwiała  się pedantyczna Nataszka.
Ale Ciocia Ania uspokoiła je, że sklep z artykułami gospodarstwa
domowego znajduje się tuż za rogiem, i że szklanek w nim nie brakuje.
I rzeczywiście - zanim jeszcze Wiktoria obudziła się na następne karmienie, Tatuś wrócił do domu. W jednej ręce trzymał karton ze szklankami, a w drugiej... och!... wytworną kremową doniczkę, w której rozkwitał właśnie bukiet najpiękniejszych tulipanów. Szklanki zostały umyte i ustawione na suszarce, a z kwiatami Tatuś wjechał na poddasze i z ogromną czułością wręczył je Mamusi. Jakże się uradowała! Wtuliła twarz w chłodne liliowe płatki i spoglądała na Tatusia uśmiechniętymi, szczęśliwymi oczami. I wszystkim zrobiło się bardzo bardzo przyjemnie.  A potem dzieci nakryły dla siebie w jadalni; a dorośli zasiedli do obiadu na poddaszu, przy białym stoliku dziewczynek, żeby Mamusi, która nie mogła jeszcze poruszać się po domu, nie było smutno jeść samej. I wszyscy byli w doskonałych
humorach; najbardziej zaś promieniał radością Tatuś, któremu udało się sprawić, że nastrój w domu zapanował prawdziwie świąteczny.
Obiad był wyśmienity, a sprzątanie  po nim, pod czujnym i wprawnym okiem Cioci, przebiegało prężnie i bez usterek.
Po obiedzie zaś…
Ale o tym co wydarzyło się po obiedzie i skąd wziął się w Juleczkowie gwarny i wesoły tłum Gości – opowiem następnym razem.
Obiecuję.

1 komentarz: