wypiekom na policzkach jej pomocnic - towarzyszyły wesołe przekomarzanki i wybuchy śmiechu, które jednak co i rusz wzajemnie uciszano. Tatuś tymczasem najpierw poprasował - pod czujnym okiem Mamusi - śpioszki i kaftaniki Wiktorii,
pobiegli tam za nim i zdrowo dokazywali na obrzeżonych muszelkami ścieżkach. Kicuś natomiast, który jak zwykle nie odstępował swojej ukochanej Julki, kręcił się pod nogami Cioci i dziewczynek, ale ponieważ wszyscy zdążyli się już do tego przyzwyczaić, nikomu to nie przeszkadzało.
Aż tu nagle –
właśnie w chwili, kiedy ostatni krzaczek rdestu został
usunięty z grządki z marchewkami, a w kuchni Nataszka polukrowała ulubionym różowym lukrem ostatnią babeczkę – u drzwi wejściowych rozległy się jakieś głosy i chichociki, a wreszcie – głośne pukanie. Izusia pobiegła otworzyć. Ojej!!! To Ciocia Zosia, siostra Mamusi, z Majką, Karolcią i Jasiem! Ciocia była niezwykle podobna
usunięty z grządki z marchewkami, a w kuchni Nataszka polukrowała ulubionym różowym lukrem ostatnią babeczkę – u drzwi wejściowych rozległy się jakieś głosy i chichociki, a wreszcie – głośne pukanie. Izusia pobiegła otworzyć. Ojej!!! To Ciocia Zosia, siostra Mamusi, z Majką, Karolcią i Jasiem! Ciocia była niezwykle podobna
do
Mamusi, tylko włosy w nieco innym odcieniu nosiła rozpuszczone. Jej synek i
obie córeczki były mniej więcej w wieku juleczkowskich dziewczynek; a ponieważ
dzieci od dość dawna się nie
widziały, to piskom, uściskom i okrzykom nie było końca. Ciocia przywiozła upominki dla Wiktorii i Mamusi, a także cztery czekolady dla siostrzenic. Ogromne czekolady! Z kuchni nadbiegła Ciocia Ania, która właśnie skończyła
sprzątać
po pieczeniu, zatem uściski oraz popiskiwania
zaczęły się od nowa.widziały, to piskom, uściskom i okrzykom nie było końca. Ciocia przywiozła upominki dla Wiktorii i Mamusi, a także cztery czekolady dla siostrzenic. Ogromne czekolady! Z kuchni nadbiegła Ciocia Ania, która właśnie skończyła
W tym
momencie raz jeszcze zapukano do drzwi i – w progu stanęła Ciocia Wiesia ze swoimi bliźniaczkami:
Olusią i Serafinką. Dziewczynki były właściwie identyczne, tyle że Olusia miała
długie, ciemne włosy swojej Mamy, a Serafinka – jasny, kędzierzawy kucyk na
czubku głowy. I znowu nastąpiła seria radosnych powitań, na co z
ogrodu wyłonił
się Tatuś z bukietem kwiatów i umazanymi ziemią rękami. I w asyście
rozbrykanych szczeniaczków, oczywiście. Ach! Jakiż radosny rozgardiasz
zapanował w obszernym holu Juleczkowa! Ileż wzajemnego przyglądania się sobie,
zaciekawionych pytań, serdecznych przytulań, całusków, roześmianych odpowiedzi.
Oczywiście – w chwili tak szczęśliwej nie mogło zabraknąć Cioci Joli i Antosia,
toteż nikogo w zasadzie nie zdziwiło jeszcze jedno
Ufff… Jak
dobrze, że Ciocia Ania wymyśliła – i upiekła! – te babeczki. W przeciwnym razie
nie byłoby bowiem czym poczęstować tylu przemiłych gości. A tak można było bez
obawy
zaprosić wszystkich do stołu. Ale najpierw… Najpierw uczyniono coś, co
czyniło się – i nadal czyni – od zarania dziejów, za każdym razem, kiedy na
świat przychodzi nowe życie. W pierwszym rzędzie zatem wszyscy kolejno
udali się do łazienki by umyć ręce; a potem cichutko, na paluszkach, zaprosić wszystkich do stołu. Ale najpierw… Najpierw uczyniono coś, co
wjechali na poddasze oglądać i podziwiać niemowlę.
Ach, jakie
maleńkie ma raczki. I jakie usteczka słodkie! Wykapana Mamusia. I te policzki
śliczniuchne! Ale brwi ma tatusiowe! I włoski; włoski też ma po Tatusiu, bo
– jak się spojrzy pod światło – to widać już ciemnawy meszek. Ach! Jak to sobie śpi
rozkosznie! O, i uśmiecha się przez sen, kruszyneczka bezbronna.
I tak dalej,
i tym podobne – przez długi, kochający kwadrans. A każdy
szepnął coś miłego;
każdy coś wyjątkowego zauważył. Rodzina i Przyjaciele, skupieni wokół kołyski,
wyglądali jak gdyby zaklinali bezpieczną przyszłość maleństwa, i przywoływali doń dobry, szczęśliwy Los.
Tatuś,
stojący z boku, spoglądał na wszystkich radosnymi, pełnymi dumy oczami; a
Mamusia, bledziutka jeszcze, ale bardzo wdzięczna, z trudem powstrzymywała łzy
wzruszenia.

Podwieczorek
był prawdziwie królewski! Babeczki Cioci Ani okazały się rewelacyjne; a kiedy
jeszcze dziewczynki pochwaliły się, że piekły je razem
z Ciocią – zniknęły w ciągu kilku chwil i nie
pozostał po nich nawet okruszek.
Tylko Nataszka, kiedy nikt nie patrzył, wsunęła jedną do kieszonki, a potem niepostrzeżenie
przełożyła ją do stojącego na kominku alabastrowego koszyczka. Była bowiem
pewna, że w drzwiach tarasu – na którym dzieci zajadały owe waniliowe smakołyki
– mignęła szpiczasta czerwona czapeczka i fioletowy kubraczek Skrzata
Franciszka.
Podczas gdy
dzieci biesiadowały pod zabawnym, koronkowym parasolem, dorośli – rozkoszując się
babeczkami i czekoladą, którą dziewczynki uczciwie się ze wszystkimi podzieliły
– towarzyszyli Mamusi na poddaszu.
Musieli, co prawda, mieć się na baczności i pod żadnym pozorem n i e h a ł a s o w a ć , nie przeszkadzało im to jednak śmiać się i rozmawiać ściszonymi głosami; i w ogóle – bawić się przednio.
Musieli, co prawda, mieć się na baczności i pod żadnym pozorem n i e h a ł a s o w a ć , nie przeszkadzało im to jednak śmiać się i rozmawiać ściszonymi głosami; i w ogóle – bawić się przednio.
A potem
Tatuś oprowadził po posiadłości Ciocię Zosię i Ciocię Wiesię,
które były tu po
raz pierwszy. Ciocia Ania zaś z Ciocią Jolą postanowiły sprzątnąć i pomyć naczynia po słodkiej uczcie. A także
podszykować coś pożywnego na kolację, która zapowiadała się równie gwarnie i
wesoło.
Dziewczynki
tymczasem poznosiły na dół swoje kaski, deski, rowerki, piłki i rakietki, a także śliczny wózeczek z misiem; i
cała dziesięcioosobowa czeredka bawiła się na trawniku przed domem. A wraz z
nimi bawił się Kicuś i obydwa pieski, rozochocone co niemiara taką niespotykaną
ilością nóg do obskakiwania.
Później zaś…
Ale o tym,
co wydarzyło się później i kto jeszcze zjawił się tego dnia w Juleczkowie; a
także kto w nim został na noc i co z tego wszystkiego wynikło – opowiem następnym
razem.
Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz