![]() |
N A T A S Z K A |
Wieczorem,
kiedy łóżka na poddaszu były już rozścielone, a Wiktoria
wykąpana i ułożona do
snu w kołysce, starsze dzieci, ubrane w nocne stroje, zwiozły do salonu swoje
ulubione książki i rozlokowały się wokół Tatusia. Tylko Królik nie miał na
sobie piżamy, ale po niego za jakieś dwa kwadranse miał przyjechać jego Tata. I choć Mamusia i Babcia proponowały mu nocowanie w Juleczkowie, to jednak odmówił – z widocznym żalem i mimo
usilnych nalegań Antosia i dziewczynek. Wyjaśnił, że często wieczorami potrzebny jest Mamie do pomocy, i że Trusia nie zaśnie, dopóki on jej czegoś nie opowie. Szkoda.
- Ale –
dodał raźniej – zdążę chyba jeszcze wysłuchać jakiejś fajnej bajki…
Tatuś zatem,
nie zwlekając, zaczął czytać o dzielnym szewczyku Dratewce. Dzieci słuchały z
otwartymi buziami i z zapartym tchem; a i Dziadek, rozgrywający sam ze sobą
skomplikowaną partię szachów, też zasłuchał się i zadumał. Taaak… Przyjaźń jest w życiu bardzo ważna… a dobroć naprawdę procentuje…
A potem
Nataszka podsunęła do czytania swoją ukochaną opowieść o krasnoludkach i
sierotce Marysi. Zaledwie przebrzmiało pierwsze jej zdanie, a za kominkiem, od
strony tarasu, coś
poruszyło się, zaszurało, zamigotało kolorami. Królik
spojrzał. O rety! Ze szczeliny między marmurowym bokiem kominka a wysokim
regałem wychynęła najpierw jedna maleńka główka, potem druga, i kolejna… O rety!!!
Oczy Królika zaokrągliły się ze zdumienia i może by coś powiedział, ale siedząca obok Nataszka trąciła go w ramię i znacząco położyła palec na ustach. A potem sięgnęła za wysoką złotą poduszkę w rogu
kanapy (dzieło pracowitych rąk Babci) i wyjęła zza niej niedużą szklaną salaterkę z ciasteczkami i kuleczkami winogron. Podała ją Królikowi, który siedział z brzegu i wskazała wzrokiem skrzaty.
Królik rzucił niepewne spojrzenie najpierw na Dziadka, a potem na Tatusia.
- Nie bój
się, oni niczego nie widzą – uspokoiła go Nataszka. – Ich czas się zatrzymał.
- Jak to: zatrzymał?
No przecież twój Tatuś czyta,
a Dziadek wciąż przestawia pionki…
- No dobrze,
nie „zatrzymał”, ale … oddzielił.
Tak, oddzielił. I oni mają teraz dalej tamten
zwyczajny czas, codzienny, taki
jak zawsze, a my – ten boczny. Ale za to
dokładniejszy, bo wszystko w nim
widać.
- Acha! –
odszepnął. – Ale… – przyjrzał się
zgromadzonym przed kominkiem maciupeńkim osóbkom,
w większości brodatym i siwym – ale… nie
widzę Skrzata Franciszka.
- Widocznie
jest zajęty. Przekaż miseczkę temu najstarszemu – Nataszka wskazała szczupłego,
długowłosego starca, przyodzianego w białą sukmanę, przewiązaną zielonym
sznurem. Plecy
okrywała mu ciężka czerwona peleryna, a wielkie stopy obute miał
w błękitne ciżmy. Wsłuchiwał się z uwagą w tatusiowe czytanie, gładząc przy tym białą jak mleko, długachną brodę i równie imponujące wąsy. Wyglądał tak nobliwie i dostojnie, że Królik aż wstrzymał oddech podając mu salaterkę z łakociami. Następnie skłonił się
skrzaciemu starcowi z największym uszanowaniem i wrócił, zaintrygowany, na sofę. Ale zanim zdążył zapytać Nataszkę kim jest ów
majestatyczny osobnik, z dołu doleciał – poprzez szum ulewy – warkot motoru, i okazało się, że Królik musi już wracać do domu. Nastąpiła zatem chwila pożegnań, przy czym zrobiło się lekkie
zamieszanie, albowiem Babcia i Mamusia – które do tej pory dziergały coś pracowicie na drutach w sypialni – zjechały do holu i jak najserdeczniej
zapraszały Tatę Królika na filiżankę herbaty z miodem. On jednak grzecznie podziękował, całując rączki pań i ściskając dłonie panów, i tłumacząc że bardzo, ale to naprawdę bardzo się
śpieszy. I że może następnym razem…
Tymczasem
skrzaty, które akurat skończyły posilać się zawartością miseczki (nie obyło się
przy tym bez mlaskania i klepania po
grubiutkich brzuszkach) czmychnęły do swojej szczeliny. Ponieważ jednak na
lśniącej czystością podłodze zostało po ich uczcie mnóstwo okruszków, to dwa z
nich wróciły, uzbrojone w ściereczki i miotły, i zabrały się za sprzątanie.
A chwilę później, wracający do domu Królik,
zamiast mroku i burzy wciąż miał przed oczami juleczkowski salonik, a
właściwie
– dwa jego najważniejsze punkty:
prześliczną Julkę w nowej, rozczulająco postrzępionej fryzurce i małe,
krąglutkie figurki w czerwonych czapeczkach, żółtych bluzeczkach i zielonych
spodenkach, z których jedna miała brązowy, a druga niebieski fartuszek, i obie
zajęte były pucowaniem podłogi przed kominkiem.
Tak.
Juleczkowo to wspaniałe miejsce! Pełne ciepła, radości i… najprawdziwszych czarów. Dobrze jest znać i
odwiedzać jego mieszkańców – wszystkich! także i tych, o których dorośli nie
mają pojęcia! Królik był ogromnie
zadowolony z tego, że zaprzyjaźnił się z
Antosiem i dziewczynkami. To
fantastyczne uczucie: mieć kogoś, z kim bez przerwy chciałoby się być. No i –
można teraz zaglądać do posiadłości zawsze, kiedy tylko nie jest się potrzebnym Mamie. I wcale nie
dlatego tak się to lubi, że Julka tam mieszka. Chociaż… No dobra, to może być
główny powód. Ale i tak Juleczkowo jest super! SUPER!!!
A o tym
kiedy znowu Królik odwiedzi swoich Przyjaciół i co się wtedy wydarzy – opowiem
następnym razem.
Obiecuję!
Przyglądam się tym zdjęciom i nie mogę wyjść z podziwu, jak bardzo rozbudowany jest ten domek, ile w nim drobiazgów i detali, które fantastycznie go dekorują. Ile to musiało kosztować wysiłku. Ktoś tu ma niesamowicie zdolne rączki :) Podziwiam bardzo i gratuluję efektu. Taki domek to moje marzenie, ot chociażby pokoik :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Witaj, Anaesko! Dziękuję za miłe słowa i za odwiedziny w Juleczkowie. Bardzo lubię Twój blog i stąd wiem, że Twoje rączki są równie - jeśli nie bardziej! - zdolne. Potrafią tworzyć prawdziwe cacuszka. Pozdrawiam Cię najserdeczniej.
Usuń