JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

środa, 6 maja 2015

37. PIANKI Z MUSEM POZIOMKOWYM.







37.  RADOSNE  WIEŚCI.




Dzień wstał dzisiaj bardzo wcześnie –  słoneczny, rozćwierkany i ciepły – i
napełnił Juleczkowo pracowitą radością. Ciocie krzątały się po całym domu, starając się czynić przy tym jak najmniej hałasu,
by nie pobudzić śpiących w salonie dzieci. Tatuś zaś najpierw podlał ogród, a potem został oddelegowany do piwnicy, z której miał przytaszczyć olbrzymi kosz pełen produktów, potrzebnych do przyrządzenia śniadania. Ciocia Ania czekała już w kuchni, gotując jajka oraz
krojąc i smarując masłem niezliczone ilości chleba. Ciocia Jola (która przybiegła tu o świcie, powierzywszy Dziadka doświadczonym dłoniom Pani Pielęgniarki) nakrywała wielki stół w jadalni,  a jednocześnie parzyła  herbatę i doglądała kakao.  Ciocia Wiesia natomiast roztoczyła  pieczę nad Mamusią, wykonując przy niej swymi szybkimi, precyzyjnymi ruchami
mnóstwo niezbędnych czynności higieniczno-pielęgnacyjnych. Akurat  skończyła, kiedy Wiktoria otworzyła oczka, i Ciocia mogła przenieść na nią całą troskliwą  uwagę. W tym czasie Ciocia Zosia wyprała i rozwiesiła olbrzymi
stos bielizny, a teraz jeszcze szybciutko zabrała się za prasowanie.

Tak… To był naprawdę niezmiernie pracowity poranek. I ogromnie radosny! Zanim bowiem dzieci zdążyły obudzić się na dobre, w salonie
Babci Marzenki rozdźwięczał się telefon i - postawił wszystkich na nogi. Niestety, mała Wiktoria rozkrzyczała się wniebogłosy i niczego nie było słychać. Na szczęście Babcia, kiedy tylko odłożyła słuchawkę, zajrzała do Juleczkowa i
oznajmiła radośnie:
- Dzwoniła Pani Pielęgniarka. Dziadek Antosia czuje się lepiej i właśnie wstał z łóżka. Po raz pierwszy od wielu tygodni!

Ojej!!!  OJEJ!!! Jaka wrzawa zapanowała po tych słowach! Jaka ogromna radość! Dorośli klaskali, a dzieci skakały niczym piłeczki i co i rusz
gratulowały uszczęśliwionemu Antosiowi. Aż Babcia Marzenka wpatrzyła się w niego swymi mądrymi, uważnymi oczami.
- Czyżbyś miał z tym coś wspólnego, smyku? – zapytała unosząc brwi, a potem powiodła spojrzeniem po reszcie dzieci i szepnęła (bardziej do siebie niż do nich):

- Zdaje się, że wszyscy macie – i pokiwała głową. Ale, wracając do swojej
kuchni, w której przebierała truskawki na przetwory,  uśmiechała się z rozczuleniem.
Ach! Jakiż to był piękny czerwcowy poranek! Pełen śmiechu i gwaru, a także wzajemnych przysług i uprzejmości. Zaledwie dzieci ubrały się i pomyły rączki, ząbki i buzie, a już pomknęły wszystkie na poddasze, by przywitać Mamusię i
Wiktorię. Na widok takiej gromadki rozczochrańców Ciocia Wiesia załamała ręce. Natychmiast więc ustawiono się w pociąg fryzjerskiej pomocy. I oto w ekspresowym tempie uczesanych zostało osiem dziewczynek - w taki sposób, że każda panienka oddała się w ręce tej,
która stała za nią. (Ostatnią zajęła się Ciocia.) Chłopcy, którzy z reguły w ogóle nie brali grzebienia do ręki, patrzyli na te wyczyny z powątpiewaniem. A pisków! A chichotów! Aż w uszach świdrowało! Wiktoria akurat szczęśliwie nie spała – Mamusia właśnie ją karmiła – i nie trzeba było zanadto dbać o ciszę. Toteż
rozbrykana Zosia wyrwała się w którymś momencie czeszącej ją Majce i stanowczo (oraz bardzo głośno) zażądała, by zamienić  jej odwieczny kucyk, sterczący z czubka głowy, na dwie kitki po bokach. Wszak Izusia też zawsze nosiła   d w a   warkocze, a Zosia  we wszystkim starała się ją naśladować.  Mamusia wyraziła zgodę; małą strojnisię przeczesano, a wtedy okazało się, że nowa,
podwójnie zawadiacka fryzurka pasuje do niej znacznie bardziej niż poprzednia. Zmianę przypieczętowano serią aprobujących popiskiwań, po czym cała czeredka zjechała do jadalni na śniadanie. Dorośli zaś, którzy mieli zasiąść przy wygodnej, rzeźbionej ławie w uprzątniętym naprędce salonie, woleli spożyć posiłek w sypialni, przy odrobinę za małym stoliku dziewczynek, ale za to w miłym towarzystwie Mamusi.
Śniadanie było smaczne i bardzo pożywne.

A kiedy Julka z Nataszką i Izusią posprzątały ze stołu i wyniosły do kuchni ostatnie talerzyki i kubki, w drzwiach jadalni stanęła Ciocia Ania, dźwigająca przed sobą ogromną tacę. Na tacy zaś… O! Na tacy pyszniły się zapachem i kolorami najpiękniejsze desery, jakie w życiu widziano. Ach! Czegóż tam nie było! Rubinowe galaretki, okryte zielonymi kożuszkami kremów, w których zatopiono całe bogactwo różnoowocowych
plasterków; bladozielone sorbety z kiwi, przystrojone zabawnymi spiralkami bitej śmietany; czekoladowe budynie, otulone kołderkami z pianek i konfitur, a nawet kisiel jagodowy (jagody z owych piwnicznych zapasów), przyozdobiony poziomkowym puchem i soczystymi cząsteczkami owoców. To dlatego Ciocia wstała dziś najwcześniej ze wszystkich i  zamknęła się w mrocznej jeszcze kuchni. Kochana Ciocia! Tyle pyszności! Życie jest doprawdy wspaniałe!!!
W rzeczy samej.  

Albowiem – niemal natychmiast, jak tylko dziesięcioro łasuchów zaczęło rozkoszować się ciocinymi smakowitościami…

Ale o tym co wydarzyło się w trakcie deseru, kto zawitał do Juleczkowa i jak zakończył się ten piękny poranek – opowiem następnym razem.

Obiecuję.








wtorek, 5 maja 2015

36. MAGIA OGRODU CIOCI ANI.




NATASZKA


                                             



Ach!!!  Ileż radości odmalowało się na wszystkich twarzach, kiedy Antoś,
ostrożnie niosąc różę,  wrócił do rozpromienionej gromadki. Ile serdeczności popłynęło ku niemu, ile ciepła ze ściskających go zewsząd dłoni. Na usta dzieci cisnęło się mnóstwo pytań, ale – zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, Skrzat Franciszek klasnął w ręce i zawołał:
- Nie ma czasu! Nie ma czasu na czczą gadaninę, musicie natychmiast wracać! Inaczej nie zmieścicie się w Magicznej Godzinie i cała wyprawa na nic!

Rzeczywiście. Z podarowanej przez Tatusia Godziny
Dobrego Serca zostały  ostatnie chwile.
- No! – ponaglił Skrzat. – Biegiem do furtki!!!

Popędzili więc. A trzeba pamiętać, że pośpieszne przedzieranie się przez splątane pędy dzikiego wina, gęsto poprzetykane różanymi, chaszczami, nie jest wcale łatwym zadaniem. A potem jeszcze rozległe podwórko i wąska ścieżka wzdłuż domu. Uff… Kiedy wreszcie dotarli do furtki, byli spoceni, zasapani i okropnie potargani, a we włosach i ubraniach mieli mnóstwo kolorowych źdźbeł. Popatrzyli na siebie i parsknęli śmiechem; a potem po raz ostatni odwrócili się i zerknęli na
ogród. Ach… Jakiż migotliwy i barwny, jaki… Ale nie było czasu na rozmarzanie się i zachwyty; Skrzat Franciszek, energiczny i rzeczowy jak zawsze, nakazał im zmykać. Natychmiast!
Wybiegli. Tylko Antoś i Królik ociągali się jeszcze, a miny mieli obaj zagubione.

- Ale… - zaczęli niepewnie;  Skrzat jednak przerwał im niecierpliwym ruchem ręki.

- Będziecie wiedzieli co robić – odpowiedział na nie zadane pytanie. I dodał krzepiąco – Nie bójcie się. Wyzdrowieją.

To mówiąc wypchnął ich niemal poza furtkę, a potem zatrzasnął ją z nadspodziewaną siłą.

Kiedy tylko laleczki znalazły się na ulicy, z miejsca otoczyła je ciemność, a mokre od potu
twarze owionął nagły chłód nocy. Ogród za ich plecami był znowu zwykłym, miłym, dobrze znanym ogrodem Cioci Ani, a cała Magia Tajemna zniknęła z tego świata jak ręką odjął. A nie, nie cała. Albowiem, zanim się spostrzegły, w mgnieniu oka znalazły się na juleczkowskim trawniku. Tam błyskawicznie pożegnały śpieszącego się Królika i po chwili­­­ – bez wjeżdżania windą! – leżały na
swoich posłaniach w salonie. I w tym właśnie momencie z czerwonego pokoju nadciągnął Tatuś, by sprawdzić czy wszystko w porządku i czy dzieci – zgodnie z jego życzeniem - leżą już grzecznie pod swoimi kołderkami. Leżały. Tatuś
pochwalił je za punktualność i dyscyplinę, i wręczył każdemu po szklaneczce soku truskawkowego. Oczywiście w ramach nowego, ściśle tajnego układu. Tajemnicy obiecano dochować,  sok chętnie wypito. Po czym Tatuś zebrał puste naczynia, zgasił światło i życzył
wszystkim dobrej nocy. Przez chwilę słychać jeszcze było jak myje  w kuchni szklanki i ustawia je na suszarce; potem wszystko umilkło i Juleczkowo pogrążyło się w bezszelestnym, czerwcowym mroku. Dzieci, syte wrażeń, zapadały kolejno w sen, salon wypełniał się z
wolna równomiernymi oddechami. I tylko Antoś, zbyt przejęty by zasnąć, wpatrywał się w swoją różę; i Julka, pogrążona w rozpamiętywaniu, podniosła się i usiadła na łóżku.
- O czym myślisz? – dobiegł ją antosiowy szept.

- O tych Czarach w Ogrodzie – odszepnęła. – I o waszych różach. I o Skrzacie Franciszku…

- Ooo… To już doprawdy zbyteczne – usłyszeli oboje znajomy, stanowczy głos, i po chwili, na tle kryształowego szybu windy zamajaczyła w ciemnościach wysoka, szpiczasta czapeczka. Skrzat
Franciszek wdrapał się na posłanie Julki, ostrożnie wyminął śpiącą obok Olusię, po czym rozsiadł się  wygodnie wśród poduszek.
- O tej porze – zamruczał gderliwie – powinnaś
już dawno spać, a nie rozmyślać, i to w dodatku o mnie.
Ale gderanina Skrzata brzmiała przyjaźnie, a jego oczy z bliska patrzyły dobrotliwie i ciepło.

- Jakoś nie mogę zasnąć… - poskarżyła się żałośnie Julka, a Antoś natychmiast jej zawtórował.

- Wiem, wiem – Skrzat poklepał ją życzliwie po rączce. – Wiem doskonale,
co wam spać nie dozwala. Ale naprawdę nie ma potrzeby się martwić. Wierzcie mi. Nie ma takiej  potrzeby. Twoja róża – spojrzał przez mrok na Antosia – twoja róża zaczęła działać od razu, jak tylko wynurzyłeś ją z dziupli. I róża Królika tak samo – uprzedził pytanie Julki. – Tajemnica
Magii Ogrodu polega na tym, że Lek uaktywnia się natychmiast, jak tylko Ktoś Kochający powoła go do istnienia. Czasem  na długo przedtem zanim przyłoży się go Choremu do serca…
- To znaczy, że mój Dziadek… - zaczął Antoś z
nadzieją  w głosie.
- … czuje się już o wiele lepiej – wpadł mu w słowo Skrzat Franciszek. – Oczywiście! No, ale o tym dowiesz się jutro. A teraz spać! – zakomenderował energicznie i zeskoczył na podłogę. – Dość już tej nocnej gadaniny! Ja wracam do swoich zajęć, a wy - łebki na poduszki i ziuziu!

I po chwili – już go nie było.

A Antoś i Julka, uspokojeni i podniesieni na duchu, przyłożyli głowy do swoich poduszek i zasnęli mocnym,  krzepiącym snem. Rankiem zaś…

Ale o owym poranku – gwarnym, szczęśliwym i uśmiechniętym – opowiem Wam następnym razem.

Obiecuję.

sobota, 8 listopada 2014

35. MAGICZNA GODZINA DOBREGO SERCA.






N A T A S Z K A




Mimo iż księżyc ponownie ukrył się za chmurami i świat pogrążył  się w mroku, laleczki  błyskawicznie wspięły się na ławkę.
- A ty? – zawołały do Królika, który pozostał na dole.

- Nie widzę was! – odkrzyknął niespokojnie, usiłując przebić wzrokiem
ciemność. – Jesteście tam? Musicie stanąć w kręgu i złapać  się za ręce!

- No! – Antoś przechylił się przez poręcz ławki i ponaglił go niecierpliwie. – Zostawże ten rower i właź tu do nas!

- Nie mogę! Muszę pilnować co się stanie, kiedy zrobicie krąg! Róbcie!

Zrobili więc. Ale – nic się nie stało.

- Stoicie w kółko? Trzymacie się za ręce? – dopytywał się niedowierzająco ze swego liliowego siodełka.

Stali i trzymali się. Bardzo mocno.

- Wiem! – wpadła na pomysł Julka, która była najbardziej z całej gromadki wrażliwa i wyczulona na potrzeby innych. – Spróbujmy wszyscy jednocześnie pomyśleć że bardzo lubimy Królika! I że chcemy, żeby jego siostra była zdrowa!

Z całej siły zatem zacisnęli powieki i każde z nich starało się jak najprzyjaźniej pomyśleć o Króliku i o tym, że bardzo, ale to   b a r d z o  chce, by jego mała królicza siostrzyczka wyzdrowiała. Trzymali się przy tym za ręce tak mocno, że aż poczuli ból w zaplecionych kurczowo palcach.

I wtedy…

Coś zaszumiało, zadrgało; przez  ciemność przepłynęła gwałtownie gęsta fala słodkiego zapachu; aksamitny mrok zamigotał i… rozstąpił się, ukazując ich zdumionym oczom sam środek słonecznego dnia. Przepięknego dnia! Pełnego ptasich świergotów, trzepotu motylich skrzydeł i brzęku miododajnych pszczół.

Ojej!  O j e j !  O J E J ! ! !

Laleczki rozglądały się, oszołomione i zachwycone, a Królik – z szeroko rozdziawioną buzią - nie był w stanie wykrztusić nawet słowa. Nic dziwnego! We wszystkich zakątkach ogrodu płonęły żywą czerwienią tysiące rozkwitłych róż; rozłożyste gałęzie drzew uginały się (mimo, iż był dopiero czerwiec!!!) pod ciężarem dorodnych jabłek, których mnóstwo leżało też na trawie pośród kwiatów; a wszystko to osnute było – niczym magiczną pajęczyną – karminowymi pędami dzikiego wina.  

-  Jak w bajce Babci Marzenki – odzyskał wreszcie głos Królik. – Zupełnie jak w tej bajce…

Ale – zachwyty zachwytami, a czas naglił. Podarowana przez Tatusia godzina topniała zatrważająco, należało zacząć działać.                 Pierwsza
ocknęła się Izusia. Powiodła bystrym spojrzeniem po zapatrzonych twarzach i zapytała rzeczowo, czy mogą wreszcie puścić swoje dłonie i zejść z ławki. Królik nie wiedział. Rozerwali więc na próbę krąg, a ponieważ Magia Ogrodu trwała nadal, zsunęli się kolejno na trawę i otoczyli rower.

- Co teraz? Mamy jeszcze coś zrobić? Co było dalej w tej bajce?

- Gdzie może być to lekarstwo? I   c o   nim jest??? – zagórował nad innymi  głoś Antosia. – Wysil się! Może jednak coś wtedy słyszałeś?!

Królik przymknął oczy, zsunął brwi i zagłębił się w sobie. Na jego czole
ukazała się pionowa zmarszczka, a na całej miłej twarzy – wyraz ogromnego skupienia. Izusia i Julka, kierowane życzliwością i empatią, podeszły i położyły rączki na jego profesjonalnych, motokrosowych rękawicach. Ale – wszystko  na nic! Tosia miauczała wtedy naprawdę głośno i zagłuszyła najważniejsze słowa Babci Marzenki. Dzieci, zawiedzione, posmutniały i rozglądały się bezradnie dokoła.

- No chyba się nie poddamy? – zawołała nagle Izusia. – Skoro już tu jesteśmy, i ogród zdradził nam swoją tajemnicę! Pamiętajcie, że to Godzina Dobrego Serca! Zaczarowana Godzina!!!

Faktycznie! To była Godzina Dobrego Serca. Najpierw tatusiowego, a teraz
i ich własnych, przyjaznych serduszek, przepełnionych głębokim współczuciem dla małej króliczej dziewczynki. Nie! Absolutnie nie można było się poddawać!  M u s i  im się udać!!!

Rozpierzchli się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby być owym lekiem. Przepatrywali każde źdźbło i listek, zaglądali pod każde jabłko i do wnętrz wszystkich kwiatów. Ptaki przechylały główki, zaciekawione motyle przyglądały im się łagodnie, a pszczoły przynosiły w maleńkich koszyczkach złote krople miodu dla posilenia. Niczego jednak nie znaleźli,
choć szukali naprawdę gorliwie. A najwytrwalszy był Antoś, żywiący cichutką nadzieję, że tajemnicze lekarstwo pomoże także jego ukochanemu Dziadkowi. Ale i on na nic nie natrafił. I wtedy Julce przemknęła przez głowę zbawienna myśl:

- Słuchajcie! A może znowu powinniśmy stanąć w kręgu i pomyśleć wspólnie?!

- Oj tak! Tak! Zróbmy tak! – ucieszyli się wszyscy. – Za pierwszym razem zadziałało!

Zadziałało i teraz. Albowiem, kiedy tylko uczynili ów jednomyślny krąg (Królik tym razem stanął w nim ze wszystkimi), przez powietrze  przepłynęła znana im już fala słodkiego zapachu - ni to fiołków,
ni bzów, ni jaśminu; a w prawym, północnozachodnim rogu ogrodu rozległ się ptasi trel:  piękniejszy i głośniejszy od pozostałych. Wytężyli wzrok. W nieprzebytych, pełnych kwiecia zaroślach ujrzeli ogromne, stare drzewo, którego kora połyskiwała w słońcu najróżniejszymi odcieniami szafiru. Na wysokim konarze niepozorna ptaszyna wyśpiewywała światu swoje arie. Nagły powiew zatargał barwnymi chaszczami; uformowały się w tunel, na którego końcu stała nieduża postać w czerwonej, szpiczastej czapeczce. Ależ to … Nataszka omal się nie zachłysnęła:

- Przecież to Skrzat Franciszek!!!

Istotnie. On to był. Stał sobie niefrasobliwie, wsparty o pień drzewa, i kiwał na nich ręką, a minę miał przy tym niebywale zadowoloną. W mig pokonali ów osobliwy, żywy tunel, utworzony z kwiatów, pędów i liści,  i otoczyli przybysza ze wszystkich stron. Uszczęśliwiona Nataszka zasypała go mnóstwem pytań, ale on najpierw przypomniał jej o braku czasu, a następnie nakazał wszystkim spojrzeć do góry. Zadarli głowy. Wysoko nad nimi dziwna, migotliwa kora zatrzeszczała nagle, chrupnęła i zapadła się w głąb pnia, odsłaniając głęboką dziuplę.

Skrzat przyjrzał się uważnie wszystkim twarzom.

- W tej dziupli – zwrócił się tajemniczo do Królika – jest To, czego potrzebujesz. Musisz stanąć na jej brzegu i zanurzyć w Tym… - tu rozejrzał się i zerwał młodziutką, krwistoczerwoną różę – musisz zanurzyć w Tym ten kwiat,  dziękując Odwiecznej Naturze za jej szczodrość i mądrość. Pamiętaj – powtórzył z naciskiem – m u s i s z  podziękować.

A kiedy Królik zaczął wspinać się na drzewo, Franciszek zapytał resztę dzieci, czy wiedzą co powinny teraz zrobić. Oczywiście, że wiedziały! Natychmiast ustawiły się w krąg przyjaźni, chwyciły mocno za ręce, i, zaciskając powieki, myślały
tylko o tym, jak bardzo, ale to   b a r d z o   chcą, żeby Królikowi udało się wreszcie zdobyć upragnione lekarstwo. I – zdobył je!!! A kiedy wrócił, niosąc ostrożnie swoją różę, wilgotną teraz i lśniącą, jego twarz pod króciutkim futerkiem była biała jak papier, ale – po raz pierwszy odkąd go poznali – absolutnie i bez reszty szczęśliwa. Julka, zarumieniona z emocji, uśmiechnęła się do niego ponad głowami bliźniaczek. Odpowiedział jej szczerym, szerokim
uśmiechem, po czym z ogromną troską ułożył różę w turkusowym koszyku.

Skrzat tymczasem, zerknąwszy ukradkiem na Antosia, pokiwał ze zrozumieniem głową i podał mu taką samą różę.

- No? – szepnął serdecznie. – Na co czekasz?

- Naprawdę mogę??? – chłopcu ze wzruszenia zadrżał głos.

- Naprawdę. Tylko pamiętaj podziękować Odwiecznej Naturze. To bardzo ważne! – napomniał go Skrzat, a potem klasnął w dłonie. Wszyscy raz jeszcze stanęli w kręgu i z całej mocy myśleli o lekarstwie dla antosiowego Dziadka.

 Antoś tymczasem, przejęty i spocony, dotarł właśnie do dziupli. Przechylił się przez jej brzeg i ostrożnie zajrzał do środka. I zobaczył coś tak dziwnego, że z wrażenia omal nie zleciał na głowy przyjaznego kręgu. Hen, nisko, na samym dnie mrocznej głębi leżało czerwone, żywe serce i… biło rytmicznie, wtłaczając w tkanki drzewa migotliwą poświatę. Nieziemsko piękna, rozjaśniała ciemne wnętrze dziupli magicznym blaskiem, podpływała lśniącą, giętką smugą do góry, aż pod stopy zapatrzonego chłopca. A on stał tak i patrzył przez długą, pełną zachwytu chwilę. Wreszcie ocknął się i - pomny słów Skrzata - zanurzył w
owej roziskrzonej smudze  płatki swojej róży. A potem  pokłonił się sercu i zawołał:

- Dziękuję! Za wyleczenie mojego Dziadka dziękuję! Bardzo! Najbardziej na świecie!  

Ach, ileż żarliwości było w jego głosie; ile szczerej, kochającej wdzięczności.

A potem… Ale o tym jak zakończyła się Godzina Dobrego Serca, a także o tym w jaki sposób miały leczyć róże – opowiem następnym razem. 
Obiecuję.