JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

poniedziałek, 22 czerwca 2015

50. PRZYGODA NIESFORNEGO NORWIDKA.








Okazało się, że to przybiegł sąsiad Juleczkowa – pan Janowicz. Był bardzo
zaaferowany. Nie chciał wejść do środka, za to z ogromnym  przejęciem opowiadał coś Tatusiowi, który otworzył mu drzwi. Następnie pan Janowicz wrócił do swego domu za kępą olbrzymich paproci, Tatuś zaś zawołał do Zosi:
- Gdzie masz Norwidka, córeczko?!
- Ojej – rozejrzała się niespokojnie dziewczynka – nie ma go tutaj!
Ale zanim zaczęto szukać kotka po całym domu, Tatuś oznajmił, że  Norwidek wymknął się niepostrzeżenie z posiadłości (!), po czym dotarł do ukwieconego parapetu Babci Marzenki. Tam
wdrapał się na najwyższą i najbardziej chybotliwą  dracenę i – nie potrafi z niej zejść. I miauczy teraz podobno tak przeraźliwie, że aż nowo narodzone bliźnięta państwa Janowiczów obudziły się i płaczą ze strachu.
- A to przecież wcale nie jest tak blisko: od nich do parapetu z dracenami – zakończył swą krótką opowieść Tatuś. – Będzie pewnie jakieś trzy metry, i to z hakiem!
I po chwili zawołał:
- To ci smyk nieusłuchany, no!
Widać było, że Tatuś gniewa się na Norwidka, jednak, nie zwlekając już dłużej, pośpieszył mu na ratunek.
Nawałnica tymczasem przybierała na sile; deszcz
lał się potężnymi strumieniami  i wiatr wiał coraz gwałtowniej. Raz po raz zaczęło się też błyskać i gdzieś w oddali rozlegał się głuchy turkot gromów.
Dziewczynki, bardzo zaniepokojone, wjechały na poddasze i stanęły na kryształowym podeście
windy z noskami przyklejonymi do szyby, usiłując wypatrzyć coś poprzez gęstwinę kropel. Mamusia zaś, korzystając z tego, że Babcia i Dziadek zajęli się maleńką Wiktorią, wymknęła się na taras. Nie było to rozsądne, a nawet, prawdę powiedziawszy, było to bardzo, ale to
bardzo nierozsądne. Wszak Mamusia dopiero dzisiaj wstała z łóżka (po raz pierwszy od dziesięciu dni!) i takie wyjście na taras w czasie wichru i ulewy mogło jej mocno zaszkodzić. Ale strach o Tatusia był silniejszy od rozwagi, i oto Mamusia wychylała się teraz przez rzeźbioną
balustradę w stronę dracen Babci Marzenki i próbowała przebić wzrokiem szalejący żywioł. Ale – na nic się to zdało!  Strugi deszczu tworzyły nieprzeniknioną ścianę, a huragan szarpał wszystkim, co napotkał na swojej drodze.
Czas wlókł się niemiłosiernie.
Dziewczynki dawno już zjechały do holu. Skuliły się w biedne, zmartwione kłębuszki i co i rusz spoglądały na drzwi wejściowe. Wreszcie – doczekały się. Najpierw na trawniku przed domem rozległ się niewyraźny odgłos
rozchlapanych kroków, potem trzasnęły drzwi zewnętrzne i oto  w progu stanął przemoczony do suchej nitki Tatuś – bez okularów, ale za to z odzyskanym Norwidkiem w ramionach!  W tej samej chwili z piętra zjechała kryształowa winda i
natychmiast wybiegła z niej Mamusia – uradowana, ale okropnie zziębnięta i mokra. Ojej. Ojej! Nie było czasu na żadne wyjaśnienia. Mamusia musiała natychmiast osuszyć się i przebrać w coś ciepłego, Tatuś zresztą też!
Babcia, zostawiwszy Wiktorię pod czułą opieką Dziadka,  pośpieszyła do kuchni po dzban gorącej herbaty z miodem i cytryną; Zosia zaś, z pomocą sióstr, zajęła się przerażonym kotkiem. Najpierw więc wytarły go do sucha różowym, puszystym ręcznikiem, który wisiał w łazience;
potem otuliły starym kocykiem Zosi, znalezionym na dnie przepastnej  szafy w czerwonym pokoju, a na koniec wszystkie cztery zaczęły go pocieszać, głaskać i całować po malutkim, puszystym łebku. Norwidek był bardzo zadowolony z tych pieszczot, toteż szybko zapomniał o swej
niefortunnej przygodzie i – zasnął smacznie w troskliwych ramionkach Zosi. Reszta juleczkowskich zwierzaków odrobinę boczyła się  o te wszystkie względy, które dziewczynki okazywały nieposłusznemu, bądź co bądź,
maluchowi. Oddalił się wszak bez pozwolenia, a teraz – o! proszę! – wszyscy nad nim skaczą! Kiedy jednak Nataszka przyniosła pieskom garść ich ulubionych smakołyków, a Julka poczęstowała Kicusia kostką czekolady (której był wielkim entuzjastą!), do czworonożnego świata powróciła wzajemna sympatia oraz harmonia, i starsze zwierzątka postanowiły wspaniałomyślnie wybaczyć kociakowi jego wybryk.
 Tymczasem Rodzice – przebrani i z wysuszonymi włosami – zjawili się w salonie, i zasiedli do gorącej herbaty. I Tatuś mógł nareszcie opowiedzieć pokrótce jak to wspiął się na wysooooką (prawie  dwa metry!!!) dracenę, odczepił od jej ostrych liści miauczącego
wniebogłosy kociaka, po czym – nie bez pewnych trudności – wrócił z nim po wąziutkim pniu  na parapet. Podarł przy tym swoją odświętną koszulę, zniszczył wytworny skórzany krawat i – potłukł okulary! I kto mu teraz za to wszystko zwróci???
- Ja nie mam pieniążków!  – pisnęła obronnie
Zosia, która myślała, że pytanie skierowane jest do niej. Natychmiast też mocniej przytuliła do siebie kocyk z Norwidkiem, na wypadek gdyby to od niego zażądano owego odszkodowania.
- Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało – powiedziała ugodowo Babcia, która właśnie
nadjechała z kuchni i czekała aż umilknie zbiorowy wybuch śmiechu. – Zaraz jutro uszyję ci nową koszulę, jeszcze bardziej elegancką – obiecała Tatusiowi. – A teraz myć ręce, bo czas siadać do obiadu!
Rzeczywiście. I to – czas najwyższy, albowiem jeszcze chwila, a wszystko będzie przestałe i  niesmaczne. A pierogi akurat doszły i Babcia wróciła do kuchni, żeby je przelać zimną wodą. Smakowite  skwareczki też już skwierczały rozkosznie. A pachniały przy tym tak, że aż ślinka ciekła i wszyscy naraz poczuli ogromny głód. W
mgnieniu oka zatem umyto ręce, chichocąc przy tym i przepychając się wokół umywalki (dziewczynki) oraz nakryto do stołu w salonie (panowie). Nakarmiono też małą Wiktorie i ułożono ją  wygodnie w wózku, by mogła pobyć jeszcze ze wszystkimi (Mamusia). Następnie
wwieziono ogromne tace, wypełnione samymi pysznościami i – zajęto miejsca wokół rzeźbionej ławy. Ale zanim zaczęto nakładać sobie pierogi na talerze i wlewać do szklanek złocisty sok z mirabelek, u drzwi wejściowych ponownie rozległ się dzwonek.
- No nie – mruknął zabawnie Tatuś, wstając od
stołu. – Ciekawe, kto z czego nie może zejść tym razem. – I zjechał na dół.
Ale o tym kogo zastał w holu i co jeszcze wydarzyło się w ten burzliwy i pełen wrażeń Dzień Matki – opowiem następnym razem.
Obiecuję.

niedziela, 7 czerwca 2015

49. PIERWSZE ŚWIĘTO MAMUSI W JULECZKOWIE!







 Dzisiejszy poranek w Kowalu obudził się  tak pięknie, że aż trudno było
uwierzyć, iż to prawdziwy świat, a nie wnętrze magicznej baśni. Ogrody kwitły, ptaki śpiewały, w soczystych listkach tańczył młodziutki wiatr, a zachwycone miasteczkiem słońce opromieniało wszystko, co napotkało na swojej drodze.

W Juleczkowie też złote promyki zaglądały w
każdy kącik i napełniały go światłem i radością. I – obudziły Zosię. A ona, ledwie otworzyła oczy, a już przypomniała sobie jaki to dziś Dzień, i natychmiast wyciągnęła z łóżek zaspane siostry. Uciszając się wzajemnie i ziewając (wczoraj położyły się późno), zjechały do jadalni, gdzie w białej komodzie pod żaglowcem ukryły swoje
śliczne laurki dla Mamusi.
Po kuchni krzątała się już Babcia. Na odgłos windy wyjrzała zaciekawiona do holu i ze zdumieniem zobaczyła swoje cztery skradające się na palcach wnuczki , rozdzierająco rozziewane i –  rozczochrane jak nieboskie stworzenia.  

- Babciu! Babciu! Podobają ci się nasze laurki?

- Piękne – oceniła je Babcia okiem prawdziwego konesera. – Ale tak chyba nie zamierzacie ich wręczać?

- To znaczy jak? – Nataszka, jak to ona, lubiła ścisłe informacje.

- No, ubierzcie się najpierw. Umyjcie. I doprowadźcie do porządku te włosy! Mam wam pomóc?

Ale one odrzekły, że same sobie poradzą i wróciły do windy. Coś tam
poszeptały i trzy młodsze wjechały na piętro, a Julka, tak jak stała, w koszulce i bamboszkach z uszami, wymknęła się do ogrodu.
Nie minęło pół godzinki, i oto cztery wyświeżone, starannie uczesane i pięknie ubrane panienki stanęły obok łóżka Mamusi z bukietem kwiatów i artystycznie wykonanymi laurkami. Na ten widok
Tatuś skinął na nie tajemniczo ręką, położył palec na ustach i wyjął z szuflady ogromną bombonierę w złotym pudełku. Ach! Jakże się ucieszyły, że mają dla Mamusi jeszcze jeden prezent. I to taki wytworny! Kochany Tatuś!

A potem nastąpiła istna eksplozja życzeń, całusków, wzruszonych podziękowań i
serdecznych przytulanek; a wszystko cichutko, na paluszkach, byle tylko nie obudzić Wiktorii i Dziadka. Niech sobie pośpią, biedactwa, ranek wszak jeszcze wyjątkowo wczesny. I wtedy Mamusia poprosiła dziewczynki, by zjechały do
salonu i tam cierpliwie poczekały na niespodziankę, która spotka je za kilka minut. Zjechały. Usiadły rządkiem na sofie i wpatrzyły się w drzwi. Miejsce na drugiej sofie zajęła Babcia, ale nie chciała odpowiadać na żadne pytania.
 I oto – winda ponownie zatrzymała się na piętrze,
po czym rozległ się dawno nie słyszany w Juleczkowie stukot mamusinych obcasików i po chwili… Po chwili na progu stanęła właścicielka owych obcasików we własnej osobie – radośnie roześmiana i ubrana w nowy sweterek spięty ulubioną broszką dziewczynek.  Ojej! Ojej!!! Mamusia!!!

Albowiem właśnie minęło owych dziesięć koniecznych dni, które każda lalczyna mama musi bezapelacyjnie odleżeć w łóżku po wydaniu na świat dzidziusia.

- Mamusiu! Mamusiu!!! – uszczęśliwione dziewczynki obskoczyły ją natychmiast ze wszystkich stron, wyściskały i troskliwie zaprowadziły na sofę. Bo, choć Mamusia mogła już dzisiaj wstać i ubrać
się, to jednak  przez jakiś czas będzie musiała jeszcze na siebie uważać, nim wróci do codziennych zajęć.
A potem to już było bardzo wesoło!

Kuchnią zajęli się Tatuś z Dziadkiem, jako że obie
panie miały dzisiaj święto. Babcia, która była przecież mamą Mamusi też otrzymała teraz bukiet kwiatów i wspaniałą bombonierę w kształcie serca. Oraz życzenia – od wszystkich obecnych! Postanowiono, że w tym dniu uroczystym śniadanie spożyje się w salonie. Zaraz też Tatuś i Dziadek zjechali po jakiś prowiant. Na szczęście
Babcia wstała jeszcze przed świtem i przygotowała smakowite zapasy na cały dzisiejszy dzień. (Nawet słodki poczęstunek czekał sobie w lodówce na ewentualnych gości). Dziewczynki rozłożyły sztućce i talerze, panowie wwieźli tace z mlekiem, kakao i mnóstwem
kolorowych kanapek. Oraz półmisek ze świeżymi warzywami. Babcia przyniosła Wiktorię w beciku, żeby maleństwo nie leżało tam samo na poddaszu i – zajęto miejsca przy rzeźbionej ławie. A po śniadaniu Tatuś zaparzył dla dorosłych ogromny dzbanek herbaty, dzieciom (w drodze wyjątku) przyniósł po butelce coli.  Dziadek
przydźwigał ogromną paterę, pełną egzotycznych owoców i – rozpoczęło się świętowanie! Tym pełniejsze, że i Babcia i Mamusia otworzyły swoje bomboniery, i szczodrze wszystkich częstowały. Ach! Czekoladki były przepyszne!  Oraz – najrozmaitsze! Nadziewane wisienkami,
poziomkami i ananasem. Z masą kokosową, kajmakiem albo tiramisu. Białe, mleczne i deserowe. Niektóre mięciutkie, a niektóre przeciwnie: twarde i chrupiące Ale wszystkie niebiańsko smaczne. Fantastyczne!!!  A potem u drzwi wejściowych rozległ się dźwięk dzwonka i oto zjawiły obie siostry Mamusi. Przyszły złożyć
życzenia Babci (która była przecież ich mamą), a także – by wręczyć jej prezent: bajeczną koronkową chustę, którą Ciocia Wiesia wydziergała  szydełkiem z zakupionego przez Ciocię Zosię białego kordonku. Chusta była
przepiękna! Wzbudziła ogólny zachwyt, oraz głębokie wzruszenie obdarowanej nią Babci. Tylko dziewczynkom było smutno, że żadna z Cioć nie przyprowadziła swoich dzieci. Ale obie śpieszyły się do pracy, toteż nie miały czasu ani na pogawędkę, ani nawet na łyczek herbaty. Poczęstowały się tylko czekoladkami i – już ich nie było! Obiecały jednak zajrzeć jeszcze do Juleczkowa zanim Dziadkowie
wyjadą. Obowiązkowo z dziećmi!!!

A potem Mamusia zapragnęła wyjść z Wiktorią i dziewczynkami do ogrodu – przywitać się z kwiatami i krzewem magnolii –  ale właśnie znowu zerwał się wiatr i gęste krople deszczu zaczęły uderzać o szyby. Wyprawę należało więc odłożyć i zająć się chwilowo czymś innym.
Dzieci oprowadziły więc Mamusię po odnowionym domu, by mogła sobie wszystko nareszcie dokładnie obejrzeć. Z bliska i bez pośpiechu.  Zwłaszcza większą i wygodniejszą kabinę prysznicową oraz wannę (również z prysznicem) i dodatkowe półeczki w łazience. Albowiem to łazienka właśnie wzbudzała teraz
największy podziw i nieustający zachwyt dziewczynek. Tyle nowych sprzętów i cudownych, kolorowych drobiazgów. A wszystkie pachnące i bardzo-bardzo frapujące. Wysoki prysznic nad wanną był źródłem szczerej uciechy (oraz przemiłych cowieczornych chlapanek), a prześliczne puchate dywaniki zachęcały do ciągłego w nich baraszkowania. Laleczki mnóstwo czasu spędzały ostatnio
w łazience, a wciąż jeszcze nie mogły się dość nią nacieszyć. Mamusia szczerze podzieliła ich zachwyt i z przyjemnością zaczęła ustawiać kosmetyki na nowych półeczkach. A potem nadszedł czas nakrywania do obiadu, i wtedy u
drzwi wejściowych ponownie zadźwięczał dzwonek.
Ale o tym kto tym razem zawitał do Juleczkowwa i co z tego wynikło opowiem następnym razem. 
Obiecuję.

wtorek, 2 czerwca 2015

48. DLACZEGO JULKA MA NOWĄ FRYZURKĘ.




J U L K A



Ojej! OJEJ!!! Ale się porobiło!!!
Wieczorem, tego dnia kiedy do Juleczkowa po raz pierwszy zawitała mała
Trusia, wydarzyło się coś, o czym koniecznie muszę napisać! I to już, natychmiast, tu i teraz –  zanim jeszcze zacznę opowiadać  o radosnych niespodziankach następnego dnia.
Otóż:  wkrótce po kolacji, jak tylko za Tatusiem i gośćmi zamknęły się drzwi, dziewczynki – zamiast sprzątać ze stołu – postanowiły pomyszkować w garażu. Tatusia nie było, Dziadek drzemał w bujanym
fotelu, a Mamusia z Babcią zajęły się  kąpielą Wiktorii. Idealna okazja! Zwłaszcza, że tym razem nawet Nataszka nie protestowała przeciwko tej potajemnej eskapadzie na tyły domu. Albowiem wszystkie cztery miały nadzieję znaleźć tam coś, co będzie można jutro dołączyć do laurek dla Mamusi. Wszak to jej święto, i powinna otrzymać od swoich córeczek coś naprawdę wyjątkowego!
Na dworze ciągle okropnie padało i wicher wył nieustannie, a w garażu było zupełnie ciemno. Julka, która wiedziała na której półce Tatuś trzyma lampę, przysunęła więc sobie trzy skrzynki, ustawiła jedną na drugiej i wspięła się po tej chwiejnej konstrukcji, podtrzymywana przez resztę laleczek. I wtedy – najniespodziewaniej – wróciła burza! Nagła błyskawica rozdarła niebo,
gdzieś blisko huknął grom. Zosia wrzasnęła, skrzynki pod stopami Julki zachybotały gwałtownie. Dziewczynka wyciągnęła wiec odruchowo rękę i uchwyciła się pierwszego przedmiotu, na który  natrafiła. Niestety! – była to tylko puszka z farbą, w dodatku  źle zamknięta! Ojojoj!!!
Kolejny błysk za otwartymi jak szeroko drzwiami oświetlił istne
pobojowisko: sterta deseczek, które przed chwilą jeszcze były skrzynkami na warzywa, pośród tej sterty Julka, a wokół niej przerażone siostry.
- Wracajmy! – zawołała Nataszka, wyginając drżącą buzię w podkówkę.
- Ja się boję – rozpłakała się Zosia.
- Żyjesz, Juka?- jednocześnie zapytała Izusia.
Na szczęście – żyła. I nawet nic jej się nie stało, tylko kolano odrobinę miała zadrapane. Tak myślały.
Bo kiedy wróciły do domu (a wróciły natychmiast, nie zamykając nawet za sobą drzwi od garażu), wyszło na jaw, że coś się jednak stało. Zaledwie bowiem wpadły – zdyszane, przerażone i mokre – do jasno oświetlonego
holu, a natychmiast ich zdumionym oczom ukazał się warkocz Julki… cały niebieski!!! Ojej!
OJEJ!!!
W jednej chwili wszystko się wydało, całe ich nieposłuszeństwo i samowola. Bo to i Babcia akurat zjechała do kuchni, i Tatuś wrócił do domu. I do tego wszystkiego Dziadek, którego
burza wyrwała z drzemki, też właśnie wychodził z windy.
Ojojoj!!! Co to się działo! Najprawdziwsza burza! I to wcale nie słabsza od tej, która szalała na dworze!
Dziewczynki płakały wniebogłosy, Dziadek
utyskiwał, Babcia próbowała doszorować julczyną głowę w ogromnej misce, ustawionej na krześle i  wypełnionej najrozmaitszymi środkami. Tatuś tymczasem, prawdziwie zagniewany, roztaczał przed oczami córek okropne wizje tragicznych następstw ich wyprawy. Ufff… Tym razem naprawdę niełatwo było go przeprosić i udobruchać. I słusznie! Miał wszak absolutną rację!!!
Wreszcie -  kiedy okazało się, że niebieska farba w żaden sposób nie da się zmyć – Babcia zdecydowała, że włosy najstarszej wnuczki  trzeba… obciąć.
Teraz dopiero zaczął się lament!
Ale nie było innej rady. I oto piękny do niedawna
warkocz Julki już po chwili leżał na podłodze – nadal beznadziejnie niebieski. Ach! Ileż łez wylało biedactwo!
- A wszystko przez to, że szukałyśmy prezentu dla Mamusi na jutro… - wyszlochała.
- No tak… – Tatuś zaczął gładzić swoją szorstką
bródkę. – No już nie płacz, nie płacz. Nie jest wcale tak źle.
- No – pośpieszył z zapewnieniem Dziadek. – Ładnie ci z tą krótką czuprynką. No i… tak będzie przecież praktyczniej, prawda?
- Dlaczego??? – zdziwili się wszyscy chórem.
- Noo…. Skoro ma jeździć na pływalnię, to chyba lepsze są krótkie włosy? Szybciej schną, i nie będą wystawać spod czepka.
Wygodniej.
- Faktycznie – powiedziała Babcia. – Dziadek ma rację – i odetchnęła z ulgą (owo strzyżenie julczynych włosów bowiem okropnie ją przygnębiło).
A potem poddano przyszłą pływaczkę
szczegółowym oględzinom, najpierw tutaj, a następnie w sypialni u Mamusi. I okazało się, że nowa fryzurka rzeczywiście jest niezwykle urocza. Chociaż włosy – zbyt krótkie, by ujarzmić je jakimkolwiek zaplataniem – puszyły się i falowały, i skręcały gdzieniegdzie w drobne loczki. Ale to tylko dodawało Juleczce wdzięku.
- Ja też chcę mieć takie krótkie włosy – zawołała wreszcie zazdrośnie Zosia.
A to oznaczało, że Julka naprawdę ładnie wygląda!
Do jutra!