JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

24. WYPRAWA DO ELFINATU









Kiedy Zosia, mocno trzymana za rękę przez Elfinkę Justynkę, wynurzyła się z drugiej strony
Omszałego Drzewa, nie była już tą samą co zwykle laleczką. O, nie! Zamiast codziennej, odrobinę rozbrykanej, małej mieszkanki Juleczkowa, ukazała się światu równie niewielka, ale za to niezmiernie wytworna młoda dama, odziana w baśniowe szaty. Po skromnej koszulce nocnej, uszytej przez Babcię Marzenkę, nie pozostał nawet ślad. Drobne ciało laleczki spowijała przepiękna suknia z różowego szyfonu, zdobna w błyszczący gorset i tiulowe falbanki wokół ramion. Połyskliwe, jedwabne trzewiki i złota wstążka, którą związany był różowy koński ogon, dopełniały całości stroju. Owa odmieniona Zosia sprawiała wrażenie prawdziwie książęce, należało zatem mieć nadzieję, że jej maniery będą odtąd równie nieskazitelne jak wygląd.

Justynka przyjrzała się jej z ukontentowaniem:

- Ojej! Jesteś teraz zupełnie podobna do nas! Tylko skrzydeł ci brak. Ale nie przejmuj się, moje wystarczą dla nas obu.

To mówiąc jeszcze mocniej objęła palcami rączkę Zosi i – pofrunęły.

Ojej! OJEJ!!!  Jakże tu było … inaczej.

        Niby mroczno, ale w jakiś przedziwny, niewytłumaczalny sposób, widoczność poprawiała się błyskawicznie, mimo iż zza rozłożystych koron drzew nie prześwitywało  ani słońce, ani najmniejszy nawet skrawek nieba. Było tu też niezmiernie tajemniczo i dość ciasno, albowiem  - znalazły się naraz w samym sercu prastarej puszczy słowiańskiej, ciągnącej się wzdłuż ( i wszerz) dzisiejszych Kujaw. Z mchu – miękkiego i wilgotnego niczym gruba, zielona gąbka – wystawały zewsząd kapelusze najrozmaitszych grzybów, a także mnóstwo jagodowych krzaczków. Bo to i granatowa
czernica, która doskonale wyostrza wzrok; i czerwona, cierpka brusznica o skórzastych liściach; a
nawet – ale to już z rzadka i tam tylko, gdzie mech najbardziej ponasiąkał wodą – nawet słodka łochynia. Poziomek zaś było tu nieprawdopodobne wręcz mnóstwo.  Oblegały gęste skupiska tarniny, której  granatowe tarki wyglądały, jak pociągnięte woskiem; czerwieniły się całymi polankami w zaciszu czarnych bzów, jarzębin i  jałowców. Zosia przełknęła łakomie ślinkę i zapytała, czy nie mogłyby zerwać sobie choć po jednej poziomkowej garsteczce. Ale Justynka, zerknąwszy pobieżnie w dół, odrzekła, że nie wolno im teraz obniżać lotu. Po czym – zaabsorbowana nieustannym omijaniem ogromnych, gęsto skupionych drzew – jeszcze szybciej zatrzepotała skrzydłami. Błyskawicznie przefrunęły nad brzozowym gajem,  porośniętym na obrzeżach leszczyną (oblepioną wprost orzechami); przemknęły nad wysepką ciernistego
głogu, i zwolniły dopiero nad pachnącą kolonią  dzikiej róży. Tu  Justynka opowiedziała Zosi o zniewalającym smaku różanych płatków, w całości zamarynowanych w miodzie, którym to specjałem od setek tysięcy lat leczy się małe Elfiątka z kaszlu i bólu gardła. Po czym oświadczyła, że właśnie dotarły do Właściwego Czasu.

          - Co to znaczy? – zapytała laleczka, zaintrygowana sposobem, w jaki Elfinka wypowiedziała te dwa słowa.

          - To znaczy, że przefrunęłyśmy wstecz dokładnie dwa tysiące lat  – wyjaśniła Justynka, ciągle tym samym, pełnym namaszczenia tonem.

             – I dałam radę, i nie spotkało nas nic złego! – dodała po chwili. Tym razem w głosie jej (który znowu przypominał wesołe dźwięki skrzypiec) brzmiała radosna satysfakcja.

- To mogło nas spotkać coś złego?

Ale Elfinka zignorowała to pełne niepokoju pytanie; 
w zamian zaś  zaczęła snuć opowieść:

- Krzewiata dawno już wyschła i pozostała po niej 
tylko Struga… Nie, nie – dodała szybko, widząc
nagłe ożywienie Zosi – to nie jest ta Struga, nad którą 
mieszkaliście w zajęczej norce. To znaczy ta, ale zupełnie 
inna…
- Nie rozumiem – pisnęła zdezorientowana Zosia.
- Ojej – zniecierpliwiła się Elfinka – w twojej rzeczywistości 
Struga to tylko wąska leśna rzeczułka, miejscami strumyk; 
a tutaj, w Świecie Pierwszych Prawd jest olbrzymią, potężną 
rzeką, często bardzo niebezpieczną.
- Niebezpieczną? – powtórzyła oszołomiona Zosia.

- Przerażającą – potwierdziła Justynka. – Co i rusz występuje z brzegów i porywa ludziom ich domostwa i całe sioła.        Święta Niszczycielka. Ale w zamian daje ziemi żyzność, jakiej nie ma nigdzie indziej; rośliny obdarza bujnością, a Elfy i
           pszczoły – najpiękniejszymi kwiatami.  Dlatego czczona jest i szanowana na obu brzegach.
   - A co jest na tych brzegach? – zaciekawiła się laleczka.

          - Na południowym, w miejscu które niegdyś było wyspą, ukrywa się Kraina Prastarych Legend. A na północnym zaczęli budować  twój Kowal. Tutaj właśnie jesteśmy, tylko drzewa zasłaniają widok…

           - Jak to??? – przerwała jej zaskoczona Zosia – To my ciągle jesteśmy w Kowalu??? Przecież bardzo długo już fruniemy.

           - Ale przemierzamy Czas, nie Przestrzeń… Ach! – krzyknęła nagle, ponieważ omal nie wpadły na pień potężnego dębu. Elfinka gwałtownie (i dosłownie w ostatniej chwili) odchyliła tor lotu w lewo, i tylko dzięki temu  błyskawicznemu manewrowi uniknęły kolizji i poturbowania.

- Ufff… - odetchnęła.

I po chwili:

 – Ma się ten refleks, co? – zapytała chełpliwie, ale skrzydełka jej zadygotały.

- Odpoczniemy chwilę – zdecydowała wobec tego, po czym, rozejrzawszy się uważnie, osiadła lekko i z niesłychanym wdziękiem na iglastej gałązce najpiękniejszego drzewa, pociągając za sobą swoją towarzyszkę.

- Zanim wfruniemy do Elfinatu – uśmiechnęła się z bliziutka do Zosi – muszę wyjaśnić ci kilka
rzeczy.

- Do: Elfinatu? – powtórzyła laleczka, przeciągając sylaby – co to jest Elfinat?

- Mój kraj. Miejsce w którym wszystkie żyjemy. – A widząc jak  Zosia bezradnie mruga rzęsami, dodała – My, czyli wszystkie Słowiańskie Elfy.

- Słowiańskie? To znaczy, że są też jakieś inne?

- Oczywiście! Elfów jest całe mnóstwo.

- Na przykład jakie?

- Na przykład Północne. One najczęściej kręcą się wokół nas. Ale łatwo je od nas odróżnisz: mają zupełnie przeźroczyste skrzydła i szpiczaste uszy.

- Dlaczego szpiczaste? – po dziecinnemu zapytała laleczka.

- Bo uszy to najwrażliwsza i najbardziej potrzebująca słońca część ciała Elfa – wyjaśniła  Justynka. -  U nas słońca jest w bród, więc mamy je normalne:  małe i okrągłe. Ale na dalekiej Północy
słońca nie ma prawie w ogóle, więc uszy Północnych Elfów wydłużyły się i uformowały w szpic, żeby być jak najbliżej  słonecznych  promieni.   

          - Są waszymi przyjaciółmi? – zaintrygowana Zosia czuła, że tajemniczy świat Elfów obchodzi ją coraz bardziej i wciąga coraz głębiej.

           - Nie zawsze. I nie wszystkie. I o tym właśnie musisz się dowiedzieć,  zanim znajdziemy się w Elfinacie…  Posłuchaj…

               Ale o tym   c o   opowiedziała laleczce rezolutna Elfinka, i o tym co wydarzyło się w Elfinacie, kiedy do niego dotarły – dowiecie się następnym razem . 
                    Obiecuję.


piątek, 15 sierpnia 2014

23. ELFINKA JUSTYNKA




J U L K A




Zosia, która, jak każdej nocy, wstała, by zjechać do łazienki, tym razem nie
czuła ani odrobiny niepokoju. Może dlatego, że była bardzo, ale  to   b a r d z o   zaspana (bądź co bądź, dzieci położyły się później niż zwykle); a może dlatego – i to było bardziej prawdopodobne – że spała tej nocy w najbezpieczniejszym miejscu na ziemi: na kanapie, w ciepłych objęciach Mamusi. Toteż, gdy dreptała w ciemnościach do windy, czuła, że niczego się nie boi. Nawet owej tajemniczej postaci, która unosiła się wysoko w powietrzu, tuż pod sufitem
sypialni. Laleczka zerknęła ku górze kątem oka. Na rozmigotanym tle nieba, zaglądającego przez prostokątne okienko, zauważyła skrzydła, wyrastające z ramion postaci i dwa podłużne rogi, odstające z dwóch stron jej głowy. Mimo to – jak najszybciej zjechała do łazienki.  Ale - zaledwie zdążyła usiąść na ślicznym porcelanowym sedesie – coś z furkotem przeleciało tuż nad nią i wylądowało w rogu
pomieszczenia, na kryształowej kabinie prysznica. To „coś” to był… była… dziewczynka – mniej więcej w wieku Nataszki, z równie ciemnymi jak ona włosami, uczesanymi w dwa długie warkocze, które (zamiast leżeć potulnie na plecach, jak na przykład warkocze Izusi) sterczały imponująco tuż ponad uszami, po obu stronach głowy dziewczynki.  To te warkocze właśnie zaspana Zosia – zmylona dodatkowo ciemnością panującą na poddaszu – wzięła za rogi.
Dziewczynka miała ogromne, błękitne oczy o lekko skośnym wejrzeniu, śliczną sukienkę uszytą z wonnych kwiatów i dwie pary skrzydeł: zewnętrzną, przeźroczystą, o złotawym połysku, i wewnętrzną, odrobinę mniejszą,  bardzo błyszczącą i błękitną jak jej oczy i falbanki u sukienki. Siedziała sobie na szczycie wysokiej kabiny, przyglądała się Zosi z figlarnym uśmiechem na miłej buzi i niefrasobliwie machała bosymi nóżkami. Jej mieniące się skrzydła z całą mocą odbijały światło jaskrawej, stuwatowej żarówki, i sprawiały, że dziewczynka wyglądała w dwójnasób nieziemsko i osobliwie.
- Jesteś aniołkiem? – zapytała Zosia, przechylając główkę. – Ja dużo wiem
o aniołkach. Mamusia mi o nich często opowiada.
Nie. Dziewczynka nie była aniołkiem.

- Więc kim jesteś? - Zosia była coraz bardziej zaintrygowana.

- Jestem Elfinką – wyjaśniła dziewczynka głosem melodyjnym i słodkim jak muzyka skrzypcowa.

- Ojej! – Zosia, która akurat myła rączki, z wrażenia zachlapała podłogę. - Ojej!!! A Tatuś czytał nam wczoraj o Elfie, który złamał skrzydło!

- Tak, wiem. Znam go – zaszemrała skrzypcowo Elfinka. – Tego Elfa, o którym czytał wam Tatuś – dodała, widząc zaskoczone spojrzenie laleczki.

  - Jak to??? – Zosia zamarła z liliowym ręcznikiem w dłoniach. 
- Myślałam, że… myślałam, że to   b a j k a .
- Niemal wszystkie bajki były kiedyś   p r a w d ą .  Albo będą nią za jakiś czas – odpowiedziała tajemniczo Elfinka.

- Jak to? - powtórnie zapytała Zosia.

- A tak: coś się kiedyś wydarzyło, bardzo-bardzo-bardzo dawno temu, gdy ludzi nie było jeszcze na świecie. Albo może już byli, ale nie umieli jeszcze zapisać tego, co się wydarzyło. No to opowiadali sobie o tym: starzy młodym, starzy młodym, przez dziesiątki i setki wieków, aż do dziś. A dziś myślą, że to bajki. A to
prawda, tylko że bardzo prastara…
- No a ta prawda, co dopiero ma być? Za jakiś czas? – Zosia, której senność minęła jak ręką odjął, wpatrywała się w Elfinkę wielkimi, błyszczącymi z przejęcia oczami, i z zapartym tchem łowiła każde jej słowo.

- Też się tak zdarza – szepnęła Elfinka, a jej miła twarz przybrała wyraz skupionej powagi. – Ludzie coś sobie wymyślą i mówią o tym, albo piszą, albo kręcą filmy… A przecież każda myśl , a
zwłaszcza każde wypowiedziane słowo ma ogromne znaczenie.  I rzeczywistość robi   w s z y s t k o , ażeby takie słowo stało się prawdą. Dlatego trzeba bardzo uważać, co się mówi. Bo to, co dzisiaj jest bajką tylko, albo życzeniem, jutro może się spełnić. Słowa mają   o g r o m n ą   moc. Ale …  większość ludzi dawno już o tym zapomniała…
- Jak to: zapomniała? To znaczy, że kiedyś wiedzieli?

- Oczywiście. – Elfinka zaśmiała się nagle, a jej wesoły, czysty śmiech
zabrzmiał tak, jakby ktoś wysypał na landrynkową posadzkę garść kryształowych kuleczek. – W Krainie Prastarych Legend ludzie wiedzieli tyle samo co i my, a w niektórych sprawach byli nawet mądrzejsi od nas. Ale potem… Och!
Tu Elfinka przerwała i uniosła w górę palec wskazujący:

- Mam pomysł!!! Zabiorę cię tam, chcesz?

 - Dokąd – nie nadążyła za nią Zosia.

Ale ona, zamiast odpowiedzieć, sfrunęła z kryształowej kabiny i stanęła obok laleczki. Była wyższa od Zosi o jakieś pół głowy i odrobinę mocniej zbudowana, ale z bliska jej miła twarz wyglądała jeszcze sympatyczniej, a skrzydła – jeszcze piękniej i bardziej niesamowicie niż z daleka.

- Jesteś śliczna, Elfinko! – wyrwało się Zosi szczerze, z samej głębi zachwyconego serduszka.

Na te słowa skrzydlata istotka zarumieniła się i zatrzepotała długimi rzęsami. Po czym roześmiała się – kryształowo i szczęśliwie, pocałowała Zosię w policzek i powiedziała:

- Ale nie nazywaj mnie Elfinką.

- Dlaczego? – zdumiała się Zosia. – Przecież…

- Mam na imię Justynka. A Elfinką jestem tak samo jak ty laleczką, a Kicuś
króliczkiem.
- Albo Szaruś i Jantar pieskami. A Fela Cioci Ani kotkiem!  - zrozumiała nareszcie Zosia.

Justynka kiwnęła ciemną główką, zdobną w sterczące warkocze.

- Właśnie tak.
I wyszła z łazienki.

Zosia podążyła za nią.

A wtedy natychmiast obok umywalki pojawiły się dwa Skrzaty i zaczęły wycierać zachlapane landrynkowe kafelki. Zza pralki wychynął trzeci
Skrzat, znacznie od tamtych młodszy, i wszystko skrzętnie notował na kawałku dębowej kory.
Ale ani Zosia, ani Justynka, niczego nie zauważyły, ponieważ zdążyły już wejść do salonu. Tam Elfinka zapytała Zosię, czy chciałaby pofrunąć z nią teraz do Krainy Prastarych Legend.  Zosia bardzo chciała. Zwłaszcza, iż Justynka obiecała jej, że wrócą zanim Mamusia, lub ktokolwiek z Juleczkowa się obudzi.

A potem przemknęły cichutko na taras, tam Justynka chwyciła mocno Zosię za rączkę i … uniosły się w powietrze. W tej samej chwili (choć laleczka już tego nie widziała) mrok wokół tarasu poróżowiał, i mnóstwo Elfów pofrunęło za nimi.

Zosia początkowo odrobinę się bała, ale – czując silny i pewny uchwyt
Justynki – szybko nabrała otuchy.  
Najpierw minęły uśpioną ulicę Kopernika, potem Plac Rejtana, kościół i nowy park. I wtedy wzbiły się – bardzo bardzo wysoko. A mimo to ich uszu zaczęły dobiegać dalekie odgłosy krzyków i szczęku mosiężnego oręża; albowiem wniknęły w spiralę czasu i właśnie mijały miejsce, gdzie przetaczała się Historia. Chwilę później zatrzymały się przed potężnym pniem Omszałego Drzewa.

- Wiesz – szepnęła nieśmiało Elfinka Justynka – robisz się coraz cięższa – tu opuściła wzrok, i widać było, że czuje się odrobinę zawstydzona. – Gdybyś zgodziła się, bym przemieniła cię w Kolorową Księżniczkę, byłoby mi znacznie lżej cię prowadzić…

Zosia z zapałem pokiwała głową na znak, że się zgadza.

- Wyśmienicie! – ucieszyła się Justynka. – A jaki kolor lubisz najbardziej?

- Różowy – pisnęła bez namysłu laleczka, która na ogół mówiła, robiła i lubiła to samo co jej ukochana siostra Izusia.

- Będziesz więc Różową Księżniczką!

Justynka mocniej jeszcze uchwyciła rękę Zosi, po czym – gładko i bez
przeszkód – wniknęły obie w prastary pień Omszałego Drzewa. A kiedy się z niego po chwili wynurzyły, Zosia była różowiutka, od stóp po koniuszek swojego końskiego ogona, a świat wokoło…
Ale o tym   j a k   wyglądał świat po drugiej stronie Omszałego Drzewa, i co się tam przydarzyło małej, różowej laleczce – dowiecie się następnym razem.

Obiecuję.  

wtorek, 12 sierpnia 2014

22. PIERWSZA KĄPIEL WIKTORII.










Pierwsza kąpiel Wiktorii była niezapomnianym przeżyciem. Tatuś, który od

dawna już nie kąpał żadnego dziecka (noworodka zwłaszcza), był odrobinę niepewny i bardzo stremowany. Jednak  starał się nie pokazywać tego po sobie, by nie martwić ani Mamusi, ani dziewczynek. One z kolei były niezmiernie przejęte zarówno podniosłością wydarzenia, jak i swoją własną, nad wyraz ważną w owym wydarzeniu rolą.
Rodzice uzgodnili, że maleństwo zostanie wykąpane tutaj, w sypialni, tak by Mamusia mogła ową kąpiel wygodnie obserwować ze swego posłania, i – w razie czego – służyć radą, a nawet pomocą.

Najpierw zatem Tatuś zamienił garnitur na wygodny domowy strój i zwinął dywan, a potem udał się do łazienki po różową niemowlęcą wanienkę. Następnie wwiózł na poddasze wiaderko z przegotowaną, ostudzoną wodą; po czym wrócił do kuchni po czajnik z wrzątkiem – na wypadek,
gdyby woda w wiaderku była nazbyt chłodna. Izusia tymczasem przyniosła
wysokie białe krzesło, stojące obok toaletki Mamusi, i ustawiła je w dogodnej odległości od wanienki. Julka wyłożyła je mięciutką pieluszką, a następnie poukładała na niej najrozmaitsze przedmioty, wyjęte z szuflady zegara.  Nataszka zaś – niezwykle wprost pedantycznie –  rozłożyła w nogach kanapy śliczny kremowy ręcznik kąpielowy, obok którego Zosia ułożyła pieluszki i ubranka
dla swojej maleńkiej siostrzyczki. A wszystko to robiły cichutko i sprawnie, bez zwykłych chichotów i przepychanek; słuchając w skupieniu poleceń i instrukcji Mamusi. Tak, że kiedy nadeszła chwila zanurzenia Wiktorii w jej pierwszej kąpieli – wszystko było idealnie i skrupulatnie przygotowane. Nawet rozkoszna, różowa szczotka do włosów czekała na białym kocyku, chociaż maleństwo nie miało jeszcze
ani jednego włoska. Ale Mamusia powiedziała, że po kąpieli należy wymasować główkę Wikuszki  ową mięciutką szczotką, choćby po to, żeby kiedyś miała włosy tak zdrowe i lśniące jak jej starsze siostrzyczki.
- To nas też tak masowałaś, Mamusiu? – zapytały, jak zwykle chórem, Izusia z Zosią.
- Oczywiście. Ja was, a kiedyś, dawno temu, moja Mamusia masowała tak mnie, kiedy byłam mała…

Dziewczynki już-już otwierały usta, żeby pogłębić ów arcyciekawy  temat niemowlęctwa Mamusi, ale Tatuś, który szczęśliwie wszedł akurat do sypialni, oświadczył, że – skoro wszystko gotowe – to czas rozbierać dzidziusia, bo woda stygnie. I - wyłuskał Wiktorię z becika, pieluszek i kaftaników. Ojej! – jaka była maleńka! I drobniutka! I krucha. Wydawało się, że lada głębsze westchnienie kogokolwiek z obecnych może wyrządzić jej krzywdę.

- Ja też taka byłam? – zaszeptała z niedowierzaniem Julka, ale nikt jej nawet
nie usłyszał.
Wszystkie spojrzenia skierowane były w tym momencie na dłonie Tatusia, przenoszące właśnie nagusieńką Wiktorię  z kanapy do wanienki z wodą. W chwili zanurzenia maleństwo najpierw skurczyło się odruchowo, a potem – jak szeroko rozłożyło rączki i nóżki (w geście tak
niewymownej ulgi, że nawet Zosia pojęła, iż jej mała siostrzyczka chyba będzie lubiła się kąpać).
- Wygląda trochę jak żabka, prawda? – szepnęła do  Izusi.    

Istotnie – ze swoimi ogromnymi, ciemnymi oczkami i chudziutkimi nóżkami, Wiktoria była odrobinę podobna do ślicznej, maleńkiej, różowej
żabki, ufnie rozciągniętej na tatusiowej dłoni.
Teraz Tatuś – nadzwyczaj ostrożnie – wykąpał swoją najmłodszą córeczkę, a potem (równie ostrożnie) wytarł ją, wciąż omijając pępuszek, i ubrał. I wtedy dopiero poczuł, że plecy ma mokre, jakby sam brał prysznic, a kolana miękkie z wrażenia. Nie przyznał się jednak głośno do
owego mdlącego strachu, jaki przez cały czas mu towarzyszył i wprawiał jego silne ręce w mimowolne, tajone drżenie.  Podał zawiniętą w kocyk Wiktorię Mamusi, sam zaś zabrał się za sprzątanie po kąpieli. Tym razem nie mógł liczyć na pomoc dziewczynek. One bowiem natychmiast obsiadły Mamusię ze wszystkich stron i
zachwyconymi oczami śledziły każdy jej ruch. I to, jak – niezwykle delikatnie i pieszczotliwie – szczotkowała główkę maleństwa, i to jak je potem nakarmiła, i wreszcie: jak przytuliła je pionowo do odbicia, żeby nie dostało kolki.  A kiedy niemowlę zasnęło, Tatuś (który w międzyczasie uporał się już z porządkami) ułożył je w różowej kołysce i poprosił córeczki, by nie hałasowały. Oczywiście, że nie
hałasowały! Były cichuteńkie jak myszki. Wtuliły się tylko w Mamusię i trwały tak przez cudowną, bardzo długą chwilę.
A potem zjechały na kolację; i już, z wolna,  trzeba było przygotowywać się do snu. Tatuś, zapytany czy im dziś poczyta, odparł że w tym zakresie    n i c    się nie zmieniło, i że nadal będzie im czytał co wieczór ich ulubione baśnie. Tyle, że na razie nie w
sypialni, a w salonie. Ubrane zatem w swoje nocne koszulki, rozsiadły się wygodnie na obu sofach i z błyszczącymi oczami wysłuchały przepięknej opowieści o elfie, który złamał skrzydło i musiał mozolnie wspinać się po czarodziejską maść aż na sam szczyt niezwykle stromej Smoczej Skały.
A potem nastąpiło krótkie (ale bardzo ciche) zamieszanie, w czasie którego Rodzina zamieniała się posłaniami. Tatuś postanowił spać przez jakiś czas
na rzeźbionym łóżku Julki, które stało najbliżej kołyski Wiktorii. Julka zatem przeniosła się na kanapę do Mamusi. Wtedy Zosia pozazdrościła jej nowego miejsca i też przewędrowała do Mamusi. Tatuś jednak nie zgodził się, by spały na kanapie obie (Mamusi potrzebny był teraz spokój i wygoda) , więc Julka przeniosła się na tapczan Nataszki, a Nataszka zajęła zosiny parter piętrowego łóżka. I – nareszcie można było zacząć układać się do snu.
Nocą zaś, kiedy w całym Juleczkowie panowała niczym nie zmącona cisza, w ciepłym mroku poddasza coś zaszeleściło nagle i zatrzepotało; zupełnie
jak gdyby ktoś przefrunął ukradkiem przez obszerny, uśpiony pokój. I tylko Zosia, która jak zwykle wstała na nocne siusiu, tylko jedna Zosia zauważyła skrzydlatą postać, unoszącą się pod sufitem sypialni, na tle rozgwieżdżonego, prostokątnego okienka w dachu.
Ale o tym    k i m    była owa postać, i dlaczego akurat dzisiaj zjawiła się w Juleczkowie, dowiecie się następnym razem.
 Obiecuję.