JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

niedziela, 7 września 2014

29. POWRÓT DO JULECZKOWA











Ach, jakże ucieszyli się wszyscy, widząc zuchowatą Justynkę znowu wolną
i pląsającą wśród kwiatów! Wszystkie Elfiątka – beztroskie i rozfiglowane – zjawiły się, aby ją powitać; a dorosłe Elfy, których też przyfrunęło sporo, po raz pierwszy od dwóch tysiącleci radowały się i uśmiechały.
Malwinka, która uwierzyła (choć z trudem), że zobaczy jeszcze Jaromira, również się uśmiechnęła. Mizernie jeszcze i dość lękliwie, ale jednak. Na widok tego jej
bledziutkiego uśmiechu wierne serduszko Justynki zatańczyło ze szczęścia. Nareszcie! Nareszcie!!! Trzeba było aż dwudziestu stuleci, by doczekać tej upragnionej chwili.
- Wiedziałam!!! Wiedziałam, że tak się stanie! – nie posiadała się z radości Justynka.
W jakiś przedziwny, magiczny sposób uśmiech Malwinki pogłębiał się i nabierał rumieńców, a jej piękne fiołkowe oczy – blasku. Widząc to, wszyscy mieszkańcy Elfinatu odczuli nagły przypływ otuchy i nadziei. Ich skrzydła prostowały się i nabrały animuszu, a ruchy –
witalności i energii. Od dwóch tysięcy lat nie widziano tu takiego ożywienia. Elfiątka baraszkowały w kwiatach jabłoni i wiły sobie wianki ze złotych mleczy, albo – z pluskiem i trzepotem – harcowały z Syrenami u brzegów Strugi. Młode Elfy zbierały do jantarowych flakonów słodki zapach ziół i jaśminu, a Elfinki, te dorosłe, spoglądały zalotnie w ich stronę i – jak dawniej – wpinały kwiaty we włosy. Tu i ówdzie rozlegały się pierwsze, pojedyncze, nieśmiałe jeszcze śpiewy, po czym natychmiast podchwytywały je i zwielokrotniały całe chóry wysokich,
czystych głosów. I śmiech słychać było coraz częściej; i nawet Stary  Świerszcz wyciągnął z kąta zakurzone skrzypce i zaczął przygrywać do wtóru.
Taaak… Życie wróciło na tę przedwieczną łąkę ze zdwojoną siłą i próbowało nadrobić zaległości.
Justynka, zdyszana i szczęśliwa, zatrzymała się i rozejrzała z ogromnym ukontentowaniem:
- Skrzat Franciszek miał rację – szepnęła do siebie, zatrzymując wzrok na
rozigranej Zosi. – Ona nas uratuje. Już to robi.
Zosia tymczasem, zachwycona nieograniczonymi możliwościami, jakie daje posiadanie skrzydeł, rozdokazywała się na całego, kiedy nagle wezwano ją przed oblicze Władczyni. Pośród złotych jak słońce kwiatów wyjaśniła ona laleczce, że nadszedł czas jej powrotu do Świata Zza Drzewa, i że tam nie wolno jej rozstawać się z medalionem Malwinki.
- Bądź spokojna – uprzedziła pytanie Zosi – w twoim świecie nikt go nie zobaczy. – I dodała, że nie trzeba się żegnać, bo Zosia często będzie tu teraz wracała.
A potem – uniosła ręce wysoko nad głowę i trzykrotnie klasnęła w dłonie.
Zatrzepotało. Zafurkotało. Rozdzwoniły się srebrne dzwoneczki. Słodki podmuch o zapachu jaśminu wionął prosto w twarz laleczki.  I oto … znalazła się … w salonie uśpionego Juleczkowa. Wokół panowała cisza i nieprzebyte ciemności.
Zosia ostrożnie, po omacku dotarła do łazienki, zapaliła światło i podbiegła do ogromnego lustra. Oooo… Była znowu sobą – zwyczajną laleczką bez śladu różowej Książęcości i   –   b e z   skrzydeł.  
- Szkoda – szepnęła, zawiedziona – nie zdążyłam ich nawet porządnie
wypróbować.
- Jeszcze zdążysz – usłyszała czyjś niski, pocieszający głos.
Rozejrzała się. W drzwiach łazienki stał…
- Tak, tak, nie mylisz się, to ja – z szelmowskim uśmiechem powiedział Skrzat Franciszek, albowiem on to był właśnie.
- Ale …
- Nie, żadnych „ale” – Skrzat, choć niewielki, był bardzo kategoryczny. - Zmykaj teraz do łóżka, musisz się wyspać; rano zacznie się tu okropny rozgardiasz. A w sprawie Jaromira będziesz wiedziała co robić, jak
nadejdzie Właściwy Czas. No, do łóżka! I pamiętaj: nie zdejmuj medalionu!
I Skrzat Franciszek pośpieszył do kuchni, gdzie w szafce pod blatem, w szklanym słoju ukryte były smakowite ciasteczka cynamonowe.    Zosia natomiast uczuła nagle, że jest ogromnie senna. Wjechała zatem na poddasze, wślizgnęła się pod kołdrę Mamusi i z całej siły się do niej przytuliła.
A o tym, co wydarzyło się następnego dnia i dlaczego w Juleczkowie zapanował okropny rozgardiasz – opowiem następnym razem.
Obiecuję.

sobota, 6 września 2014

28. NIEOCZEKIWANE SKRZYDŁA.





J U L K A




- Tak! Tak! To musi być TO!!!
- Ale… co? – zapytała oszołomiona Malwinka.
Zosia również wpatrzyła się w Justynkę z bezbrzeżnym zaciekawieniem.


- Skrzat Franciszek zdradził mi wczoraj, że na pewno TO masz! – Justynka, podekscytowana do granic możliwości, mówiła tak szybko, że z trudem dawało się rozróżnić poszczególne słowa. – Że musisz TO mieć! Że prawdziwa miłość nie ginie bez śladu, i że Jaromir na pewno zostawił TO tobie – tu ostrożnie i z pełną czci admiracją dotknęła czubeczkiem palca jantarowego serduszka, leżącego na dłoni Malwinki.
- Nie rozumiecie?! – zniecierpliwiła się, patrząc na ich, coraz bardziej zdezorientowane, miny. – To jest właśnie Nieobjęte Zaklęte W Materię! Skrzat przewidział, że Ono ujawni się w jej
obecności – machnęła  stronę laleczki – i dlatego kazał mi ją tu sprowadzić.
- Ojej! – dorzuciła po chwili, rozzłoszczona faktem, że nadal niczego nie pojmują. – No, nieobjęta jest miłość Jaromira i jego dobroć i całe serce. I on przelał to w ten jantar, kiedy rzeźbił z niego serduszko! I potem dał je tobie i… i…
- To prawda – wtrącił się naraz do ich rozmowy głos melodyjny i słodki. Jednocześnie w ponurym Zakątku Kar rozdźwięczały się szklane dzwoneczki. Laleczka i obie Elfinki najpierw zastygły w bezruchu, a potem rozejrzały się ostrożnie
i odrobinę niepewnie.
- Nie bójcie się – uspokoił je głos, i oto, tuż przed sobą, ujrzały piękną błękitną Kujawkę z lazurową
grzywą, świetlistymi skrzydłami i modrowłosą Elfinką na grzbiecie.
- Wszystko co mówiłaś jest prawdą – spojrzała na Justynkę intensywnie niebieskimi oczami. – To, co miał najlepszego, całego siebie, Jaromir przelał w ten szkarłatny jantar i oddał Malwince. I dlatego brak mu sił i woli, żeby wyswobodzić się z miejsca, w którym jest teraz.
- Ale… ja nie chciałam… - Malwinka nisko opuściła głowę.
- Nikt nie chciał – Kujawka pogłaskała ją migotliwym skrzydłem.
- Co tu robisz? – Justynka rezolutnie zmieniła temat rozmowy.
- Przybyłam, by uwolnić cię stąd przed Czasem – odpowiedziała jej piękna
Klacz. – W Krainie Prastarych Legend podjęto właśni decyzję, by darować ci resztę kary. Ale zanim dosiądziesz mojego grzbietu, musimy upewnić się, że laleczka Zosia jest Właściwą Osobą.
- Jak??? – zapytały wszystkie trzy bez tchu.
 Kujawka nakazała Malwince włożyć serduszko do medalionu i z  powrotem zawiesić na szyi. Następnie obie Elfinki miały wziąć Zosię w środek i z całych sił ująć za ręce. Wtedy modrowłosa Lazurynka sfrunęła z jej grzbietu, zdjęła fiołkowy medalion z szyi Malwinki i zawiesiła go na szyi laleczki.
I wtedy…
Ojej!  OJEJ!!!
Błysnęło! Pojaśniało! W nieruchomym Zakątku Kar wionął rozkoszny podmuch. Rozległy się słodkie dźwięki szklanych, srebrnych i kryształowych dzwoneczków, a powietrze zapachniało jaśminem. Po czym wszystko umilkło, uspokoiło się i zgasło.
Zosia, Justynka i Malwinka ostrożnie otworzyły oczy. Och! Och!!! Ach!!! Z ramion laleczki wyrastały cudowne, różowe skrzydła, najpiękniejsze jakie widziano.
- Tak!!! – krzyknęła Elfinka Lazurynka. – Tak! To ona!!!
- Owszem – Kujawka spokojnie skinęła błękitną głową. – Ale ty miałaś
milczeć.
Lazurynka zawstydziła się i spuściła wzrok.
W rzeczy samej – w historii istnienia świata po raz drugi już zdarzało się, że ktoś miał opuścić Zakątek Odosobnienia przed Czasem. A ponieważ – co jest oczywiste – żadną miarą nie mógł uczynić tego o własnych siłach, przysyłano po niego Kujawke z   m i l c z ą c ą    Elfinką do pomocy. (Na szczęście, tym razem, przerwanie owego milczenia obyło się bez następstw).
Tymczasem Justynka , zachwycona i uszczęśliwiona, głaskała, rozkładała i poprawiała nieoczekiwane skrzydła Zosi, nie mogąc dość się nimi nacieszyć. Jednocześnie Malwinka posmutniała, a w jej wyrazistych oczach błysnęła rozpacz.
- Ależ nie – uspokoiła ją Kujawka (choć biedna, fiołkowa Elfinka nie powiedziała ani słowa). – Nie lękaj się, podarek Jaromira nadal należy do ciebie. Jednak ona – tu kryształowym kopytkiem
wskazała Zosię – ona jest Właściwą Osobą, więc musi go teraz nosić, do Czasu.
- Zaufaj mi – dodała, widząc, że ust Malwinki wyginają się w podkówkę. – Złotowłosa Kujawska Wróżka nie przysłała mnie tu daremnie. Wkrótce odzyskasz swój medalion, a wraz z nim…
- Będą zaślubiny! – nie wytrzymała Lazurynka, ponownie łamiąc Regułę Milczenia. 
Kujawka przywołała ja do porządku zmarszczeniem brwi, po czym nakazała Justynce wfrunąć na swój grzbiet i – wywiodła ją z Zakątka Odosobnienia.


 A o tym, co wydarzyło się dalej, opowiem Wam już jutro. 
A może dzisiaj jeszcze?









sobota, 30 sierpnia 2014

27. SERDUSZKO Z JANTARU.






J U L K A




Władczyni Wszelkiej Mądrości, widząc nagłą rozpacz Justynki, miała nieodpartą ochotę pogłaskać ją po zapłakanej buzi. W końcu to tylko małe biedne Elfiątko; w dodatku - najwierniejsza przyjaciółka Malwinki i
najgorętsza zwolenniczka jej udaremnionych zaślubin. Nic dziwnego, że postanowiła (własnowolnie!)  zaradzić  złu.

Nie! Władczyni cofnęła jednak dłoń.  Absolutnie nie wolno okazać teraz Justynce tkliwości. Naruszyła wszak obowiązujące zasady  i powinna zostać ukarana.

Władczyni zmarszczyła swoje piękne brwi ukryte pod koroną z najjaśniejszego jantaru. Ta korona od tysiącleci była wskaźnikiem nieposłuszeństwa w Elfinacie: Pani tej krainy wkładała ją zawsze, ilekroć
musiała ukarać któregoś ze swoich poddanych.

Zosia z niekłamanym zainteresowaniem przyglądała się i przysłuchiwała  scenie  w Granicznym  Ogrodzie. I przez cały czas zastanawiała się,  w jakim celu Justynka sprowadziła ją do Elfinatu.   To samo pytanie zadawała akurat Władczyni .

 - Bo ona jest Właściwą Osobą – Elfinka otarła mokre policzki. – Skrzat
Franciszek mi powiedział.  

- Ona? – Władczyni skierowała ku laleczce uważne spojrzenie.  Wyraz jej twarzy i ton głosu pełne były powątpiewania.

- Tak – Justynka przekonująco pokiwała głową. – Jest rozbrykana, zwinna i szybka. Mówi co myśli i robi co chce. I nie niszczeje jak ludzie. A do tego jest z zewnątrz, a Skrzat Franciszek mówił, że tylko ktoś, kto nie zna naszych praw może nam pomóc. I… I…

- Tak?

- I… Malwinka na pewno ją polubi  - cieniutki głosik Justynki załamał się niebezpiecznie. - I może się wreszcie uśmiechnie. Od dwóch tysięcy lat nie uśmiechnęła się ani razu… - dokończyła szeptem i niziutko opuściła głowę.

To prawda. Malwinka była bezgranicznie smutna. A wraz z nią smucił się cały Elfinat. Od wielu stuleci nikt w nim nie tańczył, nie śpiewał, nie spraszał przyjaciół.  Nie nawoływał do zabaw, gier ani figli.  Elfy snuły się tylko z kąta w kąt; miały smętne, apatyczne skrzydła i zatrważająco nieszczęśliwe oczy.

Wszystko zaczęło się od owych udaremnionych  zaślubin.  Przed tysiącami
lat Władczyni Wszelkiej Mądrości udzieliła  schronienia Północnym Elfom. Wdzięczne, przyjazne i uczynne, z upływem czasu stały się pełnoprawnymi mieszkańcami Elfinatu. Wtopiły się w jego społeczność, i gdyby nie kształt uszu i przeźroczystość skrzydeł, niczym nie różniłyby się od Elfów  Kujawskich. Niestety! Uwierzyły, że kiedy Malwinka się  wyprowadzi, szczęście opuści Elfinat; w związku z czym  bez skrupułów uprowadziły  i uwięziły gdzieś Jaromira. O! Jakże wstrząsnęła kujawskim światem ich nikczemność! Aż zadrżał cały w posadach.  A potem?  Ile próśb, przekonywań błagań.  Ile poszukiwań, trudu, nieprzespanych miesięcy,
przepłakanych stuleci. Wszystko na nic!

Szlachetne serce Władczyni łkało z żalu nad niedolą Malwinki i całego Elfinatu.  Ale – pomimo nieustannych wysiłków  – nie potrafiła odwrócić złego losu.  Nikt nie potrafił!  Czyżby teraz ta niepozorna laleczka? Nakazała Zosi zbliżyć się i opowiedzieć o sobie.

Justynkę tymczasem odesłano do Zakątka Odosobnienia. Było to dziwne, nieprzyjemne miejsce, przyprawiające o dreszcz trwogi zarówno Elfiątka,
jak i dorosłe Elfy. Znajdowało się w samym narożu łąki, tam gdzie magnolie stykały się z jabłoniami, tuż za gęstwiną ich pachnącego kwiecia. Głuchy, mroczny kąt,  sprawiający wrażenie, jakby  wszystko w nim obumarło.  Z prawej strony stos szorstkich gałęzi, obsypanych suchymi igłami (o których nawet najstarsze Elfy nie wiedziały skąd się tam wzięły) nazwano Zakątkiem Przemyśleń. Tam
nieposłuszny mieszkaniec Elfinatu zastanawiał się nad swoim postępowaniem. Następnie przechodził do  Zakątka Kar, który był kłującą gmatwaniną ostrych, suchych konarów, i tam – samotny, a często i przerażony – przebywał aż do odwołania. Trzeba przyznać, że bardzo niewielu poddanych Władczyni Wszelkiej Mądrości bywało dotąd odsyłanych do Zakątka Odosobnienia. Elfy Kujawskie to pogodna, przyjazna  gromadka, przestrzegająca z dawien dawna
ustanowionego porządku. No, ale niekiedy zdarzały się wyjątki. Tak jak teraz.

Podczas gdy Zosia opowiadała Władczyni o Juleczkowie i swojej Rodzinie, Justynka kuliła się wśród pożółkłych igieł w Zakątku Przemyśleń. Po nieskończenie długim czasie  przybył do niej Elf Posłaniec z zapytaniem czy rozumie już, że źle postąpiła.  Nie. Justynka żadną miarą nie mogła się z tym zgodzić.

- Okazałam nieposłuszeństwo, ale postąpiłam słusznie – powiedziała z uporem,  pomimo lęku, że przedłużą jej karę. – I znowu bym tak postąpiła, gdyby trzeba było kogoś ratować – dorzuciła, nieustępliwie i hardo.

Elf Posłaniec szeroko otworzył oczy, po czym podążył przekazać Władczyni te zuchwałe  słowa.

Jej piękna twarz ani drgnęła. Kazała jedynie  wezwać Malwinkę i długo coś do niej szeptała. Następnie, szeroko rozpościerając najpiękniejsze w Elfinacie skrzydła, zniknęła w Krainie Prastarych Legend. Malwinka tymczasem objęła Zosię za ramiona  i – frrr! – pofrunęły! Prosto  - do Zakątka Kar.

- Nie będziesz się bała? – spojrzała niepewnie na  laleczkę. – To najstraszniejsze miejsce na świecie.  

Z jej ogromnych, fiołkowych oczu wyzierał smutek, ale cała postać tchnęła nieuchwytnym wdziękiem i słodyczą.

- A ty? – zapytała Zosia. – Boisz się?

- Chyba tak – przyznała śliczna Elfinka. – Ale Justynka boi się bardziej. I
jest tam zupełnie sama. Mamy umilić jej karę.  

- Jak to???

- Władczyni nie mogła się wycofać. Ale rozumie dlaczego Justynka tak postąpiła. Sama przecież bardzo mnie kocha. I cały Elfinat. I dlatego pozwoliła nam złagodzić ten okropny pobyt  w Odosobnieniu.

- Jak? - chciała wiedzieć Zosia, ale właśnie dofrunęły.

Ach! Jakże obie Elfinki uradowały się na swój widok. Uściskom i pocałunkom nie było końca. Tylko uśmiechu brakowało w tej wzruszającej scenie.  A potem wszystkie trzy usadowiły się ostrożnie wśród ciernistych  gałęzi i – ośmielając jedna drugą – zaczęły zwierzać się sobie ze swoich najskrytszych uczuć, marzeń i sekretów. Justynka i Malwinka znały się od wielu tysięcy lat, ale Zosia była kimś zupełnie nowym (i to kimś niosącym
nadzieję  ), toteż  chciały wiedzieć o niej wszystko. A kiedy już nasłuchały się do syta o Juleczkowie  i o burzliwych kolejach losu jego licznych  mieszkańców, Malwinka – płoniąc się i roniąc łzy – opowiedziała  historię swojej pięknej miłości do Jaromira. A także o nim samym: najsilniejszym, a zarazem najbardziej delikatnym, romantycznym i wrażliwym młodym Elfie w całej pokrzewnieńskiej okolicy.  A potem z niewielkiego fiołkowego medalionu, ukrytego pod bladozłotą sukienką, wyjęła swój najcenniejszy skarb: maleńkie  serce – podarek od ukochanego

- Ojej – szczerze zachwyciła się Zosia – nigdy nie widziałam czegoś tak ślicznego.

Serce, wycyzelowane kunsztowne w kawałku szkarłatnego jantaru, było rzeczywiście niezwykle piękne.

- Ja też nigdy go nie widziałam. Skąd je masz?

- Od niego – ledwie słyszalnie szepnęła Malwinka – Podarował mi
 ostatniego dnia.

- Ojej! – krzyknęła nagle Justynka, zrywając się na równe nogi i nie bacząc, że ciernie wkłuwają się jej w skrzydła i sukienkę. – Ojej!!! To jest  TO! To o TYM mówił Skrzat Franciszek!

Ale – czym było owo TO, i co dokładnie mówił Skrzat Franciszek, opowiem następnym razem .

Obiecuję.

sobota, 23 sierpnia 2014

26. NIEPOSŁUSZEŃSTWO JUSTYNKI.





N A T A S Z K A





Elfinka Justynka podniosła się z wygodnych igiełek, przeciągnęła i
rozprostowała skrzydła. Troszeczkę już ścierpły od długiego bezruchu.

- Północne Elfy przeraziły się na myśl, że Malwinka opuści Elfinat i zamieszka w Krainie Prastarych Legend – podjęła swoją opowieść. – Wszystkim nam było trochę żal, ale przecież nie mieliśmy utracić jej    n a    z a w s z e .  Nadal byłaby z nami… Pewnie nie witałybyśmy już  razem wschodu słońca o
każdym brzasku, i nie zlewały tuż przed zachodem nektaru do wspólnej kadzi, ale… ale fruwałybyśmy do siebie w odwiedziny… A już na pewno o każdej pełni księżyca tańczyłybyśmy jak zawsze wokół Magicznej Lilii i…

Zamilkła.

Oczy jej pociemniały, a głos zmienił barwę z rozmarzonej na pełną goryczy.

- … ale one zniszczyły wszystko – powiedziała  – Północne Elfy…

- A nikt z nas, nikt zupełnie, nie spodziewał się po nich aż takiej niegodziwości -  poskarżyła się po chwili:  bezradnie i żałośnie.

Zosia, wiedziona nagłym odruchem, przytuliła policzek do jej skrzydła, ale nie śmiała o nic pytać.

Justynka sama, rozsiadłszy się ponownie wśród gałązek, wróciła do opowiadania:

- …one  znały odwieczną prawdę o dziecku powitym w kwiatach i zlękły
się, że jeśli Malwinka się wyprowadzi, to razem z nią z Elfinatu odejdzie szczęście. A bardzo im na tym szczęściu zależało. W ich Północnej Krainie nie zaznały go wiele. To dlatego nasza Władczyni pozwoliła im osiedlić się w Elfincie. I jak nam za to odpłaciły? No jak???

- Jak? – zapytała Zosia bez tchu.

- Porwały Jaromira!!! – wybuchła Elfinka – Porwały i  ukryły tak, że chociaż wszyscy szukali:  cały Elfinat, Kraina Prastarych Legend i wszystkie poboczne rody, to nikt nie trafił na najmniejszą choćby wzmiankę o  nim. Nigdy! Na najmniejszy ślad! Nigdzie!!! Przez pełne dwa tysiąlecia!  Wyobrażasz sobie?! Od tamtej pory życie w Elfinacie… Zresztą chodź! – przerwała gwałtownie. – Sama zobacz!

Ciągle ogromnie wzburzona, pochwyciła rękę Zosi i – wzbiły się
błyskawicznie między korony drzew.

Po kilkunastu chwilach mrok i gęstwina puszczy rozstąpiły się nagle, i oczom zachwyconej laleczki ukazała się rzeczywistość piękniejsza niż najpiękniejszy sen. Ogromna, przestronna łąka, idealnie kwadratowa, pełna kwiatów, ziół i furkotu skrzydeł.

Zatrzymały się tuż nad rzędem kwitnących krzewów magnolii, które (poprzetykane tu i ówdzie czerwoną od korali kaliną)  stanowiły wschodnią granicę łąki. Od południa otaczał ją szpaler rozłożystych jabłoni, oblepionych pachnącymi kwiatami.

- Uważaj! – szepnęła Justynka do zapatrzonej Zosi. – Teraz będą kłopoty!

Laleczka szeroko otworzyła oczy.

- Ojej! – zniecierpliwiła się Justynka – wybrałam się do twojego świata bez
pozwolenia. I ciebie też sprowadziłam    b e z   pytania o zgodę. Oj, będą kłopoty – powtórzyła, robiąc stropioną minę. Nie wyglądała jednak na kogoś, kto bałby się tych tajemniczych kłopotów.

- No to: frrr… - potrząsnęła sterczącymi warkoczami, jakby szykowała się do boju. – Wkraczamy na zakazany teren!

Po czym, trzymając rękę Zosi mocniej niż kiedykolwiek, wfrunęła na łąkę.

Zosia zdążyła jeszcze dostrzec po prawej stronie (od północy) olbrzymią, rwącą toń rzeki, tak szerokiej, że nie było widać drugiego brzegu; a już otoczył je wianuszek Elfiątek -  zaciekawiony i trzepotliwy jak rój
kolorowych kolibrów.

- Gdzie byłaś? Kto to? Dlaczego nikomu nie powiedziałaś, że opuszczasz Elfinat?  - zasypał Justynkę istny grad pytań, zadawanych cieniutkimi głosikami.

Zosi zaś przyglądano się bez skrępowania  i z nieposkromioną ciekawością, a ten i ów ze skrzydlatych mieszkańców łąki dotknął jej nawet  ostrożnie czubkiem paluszka.

Naraz Elfiątka rozpierzchły się, tak samo błyskawicznie jak się pojawiły, a  ich miejsce zajął  smukły dorosły Elf z zafrasowaną twarzą i zielonymi skrzydłami. Powiedział, że Władczyni Wszelkiej Mądrości oczekuje Justynki i jej gościa (to o Zosi!) w Granicznym Ogrodzie. Natychmiast! I odfrunął bezszelestnie w stronę ukwieconych jabłoni. Laleczka przejęła się doniosłością chwili. Przygładziła włosy,
otrzepała sukienkę, sprawdziła czy trzewiczki są porządnie zasznurowane. Elfinka tymczasem pobladła, zadrżała, nerwowo przełknęła ślinę, po czym w jednej chwili ponownie nastroszyła ciemne różki warkoczy i  odpędziła od siebie wszelkie rozterki.

- Lećmy! – zarządziła, a minę miała przy tym niemal zadzierzystą.

I przefrunęły całą szerokość łąki. Po drodze minęły mnóstwo Elfów w różnym wieku, a wszystkie one (poza zupełnymi maluchami) miały zgaszone oczy i żałośnie osowiałe skrzydła. Ogród Graniczny przylegał do
Elfinatu od zachodniej strony, prostopadle do rzeki, i był
najcudowniejszym, najbardziej magicznym ogrodem, jaki tylko można sobie wyobrazić.  To  tutaj odbywały się wszystkie postrzyżyny, próbne loty, zaślubiny; tutaj uroczyście przyjmowano do społeczności nowo narodzone maleństwa. Tutaj też – jako że z przeciwnej strony Ogród graniczył z Krainą Prastarych Legend – tutaj miały miejsce wszystkie najważniejsze Spotkania i Narady. A i tutaj  – niestety! – wzywane były Elfy, Skrzaty i Kujawki, kiedy zdarzyło im się postąpić wbrew obowiązującemu prawu.

A Justynka, jak się okazało, tak właśnie postąpiła.

Władczyni Wszelkiej Mądrości,  przed którą pochylały się teraz z
pokornie opuszczonymi oczami, wypominała Elfince, że - nie dość iż samowolnie opuściła Elfinat -   to jeszcze udała się do Świata Zza Drzewa. A przecież dla niedorosłego Elfiątka taka wyprawa to pewne unicestwienie! Nie zna ono wszak jeszcze wszystkich sposobów unikania niebezpieczeństw.

- A na domiar złego – surowy głos Władczyni  zawibrował gniewem – ośmieliłaś się sprowadzić do Elfinatu to ludzkie dziecko. Bez niczyjej wiedzy i zgody!

Justynka podniosła oczy i otworzyła buzię, ale nie odważyła się przeciwstawić rozsrożonej Władczyni, która coraz bardziej podnosiła głos:

- Ludzie! Ludzie! - jej ton był pełen sarkazmu - Niczego dobrego nie przynieśli Krainie Prastarych

Legend.  I dlatego   n i e   w o l n o   im przekroczyć granic Elfinatu! Już dość, że zezwoliliśmy na to tym Północnym złoczyńcom! … Ludzie! Cóż po ludziach?! Zjawiają się i znikają; na ich miejsce przychodzą nowi, i też nikną po chwili…   Za krótko żyją, żeby ich kochać; ledwie się przywiążesz, a już ich nie ma! I tęsknisz potem przez całe tysiąclecia; i boli, jakby wyrywano ci serce…

Piękna, choć zagniewana twarz Władczyni zszarzała nagle i pomarkotniała, zupełnie jakby mignęło jej przed oczami jakieś odległe wspomnienie.

Ten ułamek chwili wystarczył Justynce:

- Ale ona nie jest ludzkim dzieckiem! – zawołała. – to laleczka!

Władczyni, zaskoczona zuchwałością swojej Elfinki zmarszczyła brwi, zanim jednak zdążyła się odezwać, Justynka dorzuciła z brawurą;

- Ja wiem wszystko o ludziach! Skrzat Franciszek mnie nauczył. Oni niszczeją. Ludzie. Chylą się, słabną, popadają w ruinę.  N i s z c z e j ą . A laleczki co najwyżej mogą zostać zniszczone. A to zupełnie coś innego! Zupełnie!

Twarz Władczyni , po raz pierwszy odkąd ją Zosia ujrzała, odtajała odrobinę, a nawet przemknęło przez nią coś na kształt cienia bladego uśmiechu.

- Laleczki są podobne do nas – kontynuowała wobec tego, jeszcze śmielej, 

Justynka. – Kiedy raz przyjdą na świat, to trwają i trwają, do samego kresu rzeczywistości. Tak jak my. Chyba, że ktoś je zniszczy. Jak… jak… - tu nagle, bez żadnego ostrzeżenia i wstępu, buchnęła płaczem. I to jakim! Buzia wygięła się w żałosną podkówkę; z oczu trysnęły dwa  potoki  łez, a ramiona i skrzydła podrygiwały rytmicznie, wstrząsane niepowstrzymanym szlochem.

- Bo ja chciałam… Ja wymyśliłam… Myślałam…

Ale o tym, czego chciała ta czupurna Elfinka, co takiego wymyśliła i czy pomogło jej to uzyskać przebaczenie słusznie zagniewanej Władczyni - dowiecie się następnym razem.

Obiecuję.