JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

czwartek, 21 maja 2015

45. PĄCZKI Z KONFITURAMI Z RÓŻY.






J U L K A




Następnego ranka nowy telefon rozdzwonił się równiutko z nastaniem
świtu. Na szczęście Tatuś, który był najbardziej z domowników wyczulony na wszelkie dźwięki, zjechał na dół, zanim ktokolwiek inny zdążył się obudzić.
Okazało się, że to Królik miał o tej wczesnej porze sprawę aż tak pilną, że nie mógł z nią czekać ani chwili dłużej.

- Zaraz ją poproszę – powiedział wobec tego Tatuś, po czym odłożył słuchawkę, wrócił na poddasze i pochylił się nad śpiącą Julką.

- Córeczko – delikatnie potrząsnął jej rączką – córeczko, telefon do ciebie.

- Telefon? – powtórzyła zaspanym głosikiem. – Do mnie? Jaki telefon?

- Ten nowy. W holu na dole. Dzwoni do ciebie.

- Do mnie??? – zdumiała się tak bardzo, że aż oprzytomniała. Szeroko
otworzyła swoje śliczne, lazurowe oczy.
- Pośpiesz się, kochanie – ponaglił Tatuś.

Podreptała zatem do windy, zjechała na parter i – wciąż niepomiernie zdziwiona – podniosła z czerwonego blatu białą słuchawkę.

- Halo? – szepnęła ostrożnie.

- To ty? – usłyszała głos Królika.

Zarumieniła się, po czym jeszcze mocniej przycisnęła słuchawkę do ucha:

- Ja – odszepnęła po chwili.

Okazało się, że dzwonił, by zapytać czy będzie mógł jutro przywieźć do Juleczkowa swoją małą siostrę.

- Tak po południu, wiesz, na chwilę. Ona bardzo chce was poznać. I zobaczyć z bliska Norwidka i resztę zwierzaków. I Wiktorię.

- Tak,  tak! – ożywiła się Julka. – Pewnie, że możesz! Przyjdźcie! My też przecież chcemy ją poznać!

- A… twoi Rodzice? Zgodzą się?

- No jasne, że tak! Oczywiście! Bardzo się ucieszą. I Dziadkowie też!
Najlepiej przyjdźcie na podwieczorek. Na pewno będzie coś pysznego.
- Tylko czy… na pewno możemy?

- Absolutnie! Poproszę Babcię, żeby zrobiła coś specjalnego dla twojej siostrzyczki. A co ona najbardziej lubi?

- Mus marchewkowo-malinowy – powiedział po namyśle – z listkiem sałaty i plasterkiem banana.

- Dobrze. Powiem Babci.

A potem pogawędzili sobie jeszcze chwilę o odnowionej sypialni i o ślicznych  półeczkach w łazience, które dziewczynki odkryły  wieczorem podczas kąpieli. I jeszcze o kilku innych sprawach. Wyszło przy tym na jaw, że przez telefon rozmawia im się znacznie swobodniej niż na żywo – bez dotychczasowych jąkań czy zamilknięć.

- A skąd w ogóle wiedziałeś o tym telefonie? – zaciekawiła się w pewnym momencie Julka.

- No bo byłem przy tym,  jak twój Dziadek montował gniazdko w ścianie. I
sam go potem do tego gniazdka włączałem.
- Acha. To do jutra – powiedziała. Ale coś jej się jeszcze przypomniało – Nie powiedziałeś, jak twoja siostra ma na imię.

- Trusia – odparł, i zakończyli rozmowę.

A następnego dnia dziewczynki wstały bardzo podekscytowane. Rozmawiały niemal wyłącznie o Króliku i Trusi, i bardzo starannie przygotowywały się do ich wizyty.

Najpierw zatem, za zgodą Mamusi, wyniosły z piwnicy ciężką, ocynkowana wanienkę i – wykąpały Szarusia i Jantarka.  Rwetesu było przy tym co niemiara! Szczeniaczki dokazywały zdrowo, toteż, mimo iż wanienka była dość głęboka, cały trawnik w mig usłany został płatami pachnącej piany. (Babcia dolała do wody kroplę płynu truskawkowego). Mokre pieski wyglądały pociesznie w swych piankowych czapeczkach i kożuszkach; obydwa też nurkowały i pluskały
się tak apetycznie, że aż Kicuś i Norwidek – przyglądający się owym kąpielowym harcom z bezpiecznej odległości – pozazdrościły im wspaniałej zabawy. Ich jednak i Tatuś i Dziadek stanowczo kąpać zabronili:

- To by im tylko zaszkodziło – oznajmili kategorycznie dziewczynkom.

Toteż poprzestały jedynie na dokładnym wyszczotkowaniu mięciutkich futerek – zarówno kotek jak i króliczek bardzo to lubili.

A kiedy już zwierzaczki były gotowe – suchutkie, pachnące i czyste – panienki pospieszyły uporządkować swoje drobiazgi. Przy okazji postanowiły, że podarują małej Trusi blok rysunkowy i nowe, nigdy jeszcze nie otwierane pudełko kredek. Jeśli tylko Mamusia się zgodzi, oczywiście. Zgodziła się. Włożyły zatem upominki do ślicznej, liliowej torebki na prezenty i ustawiły na białej szafce
w holu, tuż obok walizki Dziadka. Po czym pobiegły do kuchni, zapytać czy Babcia nie potrzebuje pomocy. Potrzebowała; okazało się bowiem, że pokończyły się najrozmaitsze produkty, niezbędne do przygotowywania posiłków, i że wobec tego ktoś musi wybrać się do sklepu.

Najpierw więc Tatuś chciał zaprząc do bryczki tłuściutkiego Cyryla, ale córeczki natychmiast zaczęły prosić, marudzić i wiercić mu dziurę w brzuchu, by pozwolił im pojechać po zakupy rowerami.

- No dobrze – przystał wreszcie na ich błagania – ale ja będę was ubezpieczał.

- Ja też! – ucieszył się Dziadek – Macie tu dla mnie jakiś rower?

Okazało się, że nie tylko rower! Albowiem Tatuś, który bardzo lubił i cenił
swego teścia, zdecydował, że odstąpi mu na tę wyprawę … swój motocykl.
A podkreślić należy, że nigdy dotąd nie pozwalał go nikomu nawet dotknąć.

Przyniesiono więc kaski z garażu, skompletowano torby, kosze i koszyki, wyprowadzono jednoślady, i – wyruszono na zakupy.

Mamusia aż wyszła na kryształowy podest, by pomachać wycieczkowiczom na do widzenia i upomnieć ich co do ostrożności na drodze. A potem przewinęła swoją najmłodszą pociechę i usadowiła się z nią do karmienia.

Babcia zaś postanowiła jak najskrzętniej wykorzystać nadarzającą się okazję i  – upiec
pączki! Żal bowiem byłoby nie zrobić użytku z faktu, iż przez kilka najbliższych kwadransów nikt nie będzie plątał się pod nogami, ani też zadawał nieprzerwanym ciągiem mnóstwa najfantastyczniejszych pytań. Nikt również nie poprzestawia ułożonych na szafce produktów, ani nie spałaszuje ukradkiem połowy konfitury
różanej, przeznaczonej na nadzienie do pączków.
Mając na uwadze owe kuszące dogodności Babcia raz-dwa przygotowała sobie wszystko, po czym starannie zagniotła ciasto i odstawiła do wyrośnięcia. Teraz zajęła się obiadem, a także owym musem marchewkowym, o który prosiła ją Julka. Wrzuciła do blendera pokrojone na kawałki
marchewki, podlała je sokiem malinowym, którego pełen słoiczek znalazła na półce nad lodówką; odkroiła słuszny plasterek z pachnącego słodko banana i umyła kilka listków sałaty. W chwilę później niosła już do lodówki salaterkę z gotowym poczęstunkiem.

A ciasto na pączki rosło sobie tymczasem w głębokiej misce, szczelnie okrytej lnianą ściereczką w czerwoną kratę.

Jednak czy wyrosło, czy pączki udały się, co kupili rowerzyści (oraz Dziadek) i czy Trusia rzeczywiście odwiedziła Juleczkowo – opowiem następnym razem.

Obiecuję.

sobota, 16 maja 2015

44. BAŚNIOWE ŚWIATŁO.




D W I E    N A T A S Z KI

Mrok zasnuwał z wolna kąty i zakamarki Juleczkowa. Było ciepo, miło i
przytulnie, tyle że chwilami dość głośno, jako że z poddasza co i rusz dobiegały trzaski, zgrzyty i szurgoty. Ale za to w całym domu oszałamiająco pachniało bzem, którego Królik przyniósł całe naręcze, a który zachwycona Babcia natychmiast włożyła do pękatego dzbana i ustawiła na ławie w salonie. Babcia uwielbiała bez. Nie bez przyczyny: liliowe kiście przepięknie prezentowały się na fioletowym
blacie,  a ich słodki zapach wszystkim poprawił nastroje.
 Mamusia wyszła na minutkę  na taras, żeby zerknąć na majowy zmierzch, a Babcia w tym czasie zebrała jej pościel z sofy i – wbrew wszystkiemu – wwiozła na górę. Zdecydowała, że dość już tych napraw i przeróbek na dziś, należy wszak szykować się do snu. Przygotowana na jakiś przeraźliwy remontowy
rozgardiasz, wyszła ostrożnie z windy i…  Zdumiała się niepomiernie. Ojej!!! OJEJ!!! Panowie akurat wynieśli w wielkim koszu narzędzia, resztki kleju i ostatnie skrawki starych tapet, i zjechali obmyć się do łazienki.  Sypialnię zaś zostawili tak czyściutką i zaciszną,  bajkową wręcz, jak jeszcze nigdy nie był bajkowy żaden
pokój.  Ze ścian poznikały  jaskrawe kwiaty i motyle, a w zamian  jaśniała w gęstniejącym mroku nowa tapeta:  z mnóstwem  wróżek, elfów i księżniczek (a wszystkie naturalnej wielkości).  Nad kanapą rodziców wisiała piękna, inkrustowana półka, wypełniona po brzegi książkami, które Tatuś czytał dzieciom przed snem; podobną, tyle, że znacznie większą półeczkę zawieszono nad łóżkiem
Julki.  Szafka nad kołyską Wiktorii pozostała niezmieniona, ale za to z podłogi zabrano stary, mocno już przetarty dywan, a jego miejsce zajęła śnieżnobiała, niezmiernie puszysta wykładzina, rozłożona na całej szerokości poddasza.
- Ona wygląda jak miś polarny! – szepnęła olśniona Izusia . I miała rację.
Dziewczynki od dłuższej już chwili stały za plecami Babci i – oniemiałe z zachwytu – zaglądały do wnętrza pokoju.  Dopiero uwaga Izusi wyrwała je
z milczącego bezruchu. Weszły zatem, przezornie  zdejmując buciki i otrzepując bose stopy.
- Ojej! Będziemy teraz musiały ciągle myć nóżki! – zawołała
uszczęśliwiona Zosia, która uwielbiała chlapać się w wodzie.
- Ale nie będzie już można jeździć  na rowerku – oceniła Julka z odrobiną żalu w głosie.
- Ani na deskorolce – dodała podobnym tonem Izusia.
- Dacie radę – uśmiechnęła się  na to Babcia,
rozglądająca  się po poddaszu  z niekłamanym zachwytem. – Dla takiego czarodziejskiego królestwa chyba warto, prawda?
Oczywiście, że warto!
Wdrapały się na łóżko Julki i zaczęły układać na nowej półeczce rozmaite drobiazgi. Babcia tymczasem rozłożyła pościel dla Mamusi.
- Ale nie będziemy już mogły tutaj nigdy niczego jeść – zauważyła naraz trzeźwo Nataszka, po swojemu rzeczowa i pedantyczna. – Nakruszy się przecież, a z tego futerka trudno będzie sprzątnąć.
- Ojej, faktycznie.  To jak to teraz będzie?  – zmartwiły się odrobinę, ponieważ bardzo lubiły jadać podwieczorki przy swoim białym stoliku.
W tym momencie dał się słyszeć cichy odgłos kryształowej windy i po chwili do sypialni weszła Mamusia,  podtrzymywana przez Tatusia i Dziadka.  I całe szczęście, że mogła się na nich wesprzeć, albowiem jej wrażenie na widok tego co zastała było tak ogromne, że kto wie czy by nie upadła nawet. Ojej! – jak wszyscy radowali się z
zachwytów Mamusi i jej ślicznych, dziękczynnych uśmiechów.
- Ale wystarczy nam jeszcze na pływalnię Julki? – zaniepokoiła się jednak pośród tych wszystkich ochów i achów.
- Oczywiście, że wystarczy – pospieszył z zapewnieniem Tatuś. – I na pływalnię, i na instrumenty dla wszystkich. Założymy nareszcie Orkiestrę Rodzinną. – Ta
orkiestra od lat była jego największym marzeniem, zwłaszcza odkąd zauważył, że wszystkie cztery córeczki są niezwykle muzykalne.
A potem wykąpano maleńką Wiktorię (tym razem w salonie), nakarmiono i ułożono do snu w kołysce.  Tatuś z Dziadkiem w tym czasie coś tam jeszcze majstrowali w łazience i na parterze, a dziewczynki zjadły pyszną kolację na tarasie.
I oto mrok nastał już zupełny.  Babcia chciała pozapalać więc lampy, ale wtedy właśnie… Wtedy wyszła wreszcie na jaw najpilniej strzeżona tajemnica  remontu. Otóż: kiedy wszyscy ponownie rozsiedli  się na poddaszu, Tatuś nacisnął maleńki pstryczek obok drzwi i oto – w ułamku sekundy – cały dom zatonął w jaskrawej 
obfitości  świateł. Dziesiątki maleńkich żaróweczek płonęło tuż pod sufitem i w każdym załamaniu ścian. Salon,  łazienka, kuchnia, sypialnia, a nawet czerwony pokój (dotąd na ogół mroczny, z powodu zarastającego okno dzikiego wina),  wszystko było rzęsiście oświetlone i
sprawiało, że Juleczkowo wyglądało jak nieziemski pałac, przeniesiony do salonu Babci Marzenki i Dziadka Jureczka wprost z najpiękniejszych baśni Wschodu.
A do tego wszystkiego – w holu na dole, na prześlicznym koronkowym stoliku pysznił się wytwornymi złoceniami…  aparat telefoniczny.
Najprawdziwszy: z tarczą, słuchawką i widełkami; z białym przewodem podłączonym do gniazdka w ścianie i z biało lakierowanym krzesełkiem obok stolika – tak aby można było rozsiąść się wygodnie i prowadzić  długie rozmowy.
- To, żebyśmy wreszcie mogli się do was zawsze dodzwonić, a nie tylko wtedy jak załapiecie zasięg w tych waszych komórkach – powiedział dobitnie Dziadek. Albowiem ów cudowny (prawdziwy,  jak podkreślił) telefon był prezentem od niego.
Uff… Tyle wrażeń jednego dnia. A właściwie – w ciągu dwóch dni. Rodzina znowu siedziała długo
w noc i nie mogła się dość nacieszyć tymi wszystkimi wspaniałościami. Doskonale widocznymi w nowym cudownym  oświetleniu.
Aż Babcia Marzenka i Dziadek Jureczek, zwabieni jaskrawą poświatą, zajrzeli tu, otuleni w
szlafroki, i szczerze zachwycili się dziełem juleczkowskich mężczyzn.
Następnego zaś dnia…
Ale o tym co wydarzyło się następnego dnia i kto pierwszy zadzwonił na nowy telefon – opowiem następnym razem.
Obiecuję.

środa, 13 maja 2015

43. SERNIK NA ZIMNO Z TRUSKAWKAMI.




N A T A S Z K A





Okazało się, że dziewczynki, wezwane przez Królika do salonu, niewiele zobaczyły. Albowiem Dziadek, ujrzawszy je w drzwiach, odwrócił się gwałtownie do stojącego na drabinie Tatusia:

- A światło??? – zawołał.

Niezrozumiały ten okrzyk sprawił, iż Tatuś zeskoczył z drabiny i natychmiast podbiegł do córeczek, zasłaniając im swoją wysoką sylwetką
widok na pokój.
- Zmiana planów, moje panie – powiedział, wypychając je z lekka za drzwi – salon obejrzycie sobie jutro, kiedy wszystko będzie gotowe.

 Stanowczość w tatusiowym głosie dawała do zrozumienia, że od tej decyzji nie ma odwołania.

Poszły zatem odprowadzić Królika do furtki, wypytując go przy okazji o zdrowie siostrzyczki. Usłyszały, że małej bardzo się poprawiło, że sama zaczyna siadać już na łóżku; że powoli odzyskuje apetyt i – niedługo będzie chyba można zabrać ją na spacer. Ucieszyły się i poprosiły, żeby zajrzał z nią do Juleczkowa.

- Koniecznie!!! – krzyknęły jeszcze serdecznym chórem i pomachały mu na pożegnanie. Po czym pobiegły do Mamusi.

Nazajutrz Mamusia po raz pierwszy od narodzin Wiktorii opuściła sypialnię i – jak najuroczyściej – zjechała do salonu. A tam… Ojej! OJEJ!!! Odświeżone ściany, wybielony sufit i kominek, ponaprawiane półki i półeczki, a na nich … O J E J !!! Ile nowych drobiazgów, ile zdjęć! Ile pięknych, bezcennych bibelotów! Mimo iż ranek
był słoneczny i ciepły, w przeczyszczonym palenisku wesoło trzaskał ogień.
- Żeby wszystko sprawniej osuszyć – wyjaśnił Dziadek i poszedł po Babcię i dziewczynki. Mamusia tymczasem, przytulona do Tatusia, rozglądała się po salonie z niekłamanym zachwytem. Wszystko było nowe, bądź
odnowione, a tak urokliwe i wysmakowane, że aż zapierało dech. Nawet Norwidek, który wślizgnął się niepostrzeżenie i zwinął w kłębek na bujanym fotelu, rozmruczał się teraz z niewątpliwą aprobatą.

Na to – w nocnych koszulkach  (ale nie boso!) – do salonu wpadły dziewczynki.

- Ojej – westchnęła w końcu Julka z nabożnym podziwem – tu wygląda jak
w pałacu księżniczek! – i wdrapała się na sofę obok kominka, żeby wszystko dokładniej obejrzeć.
Babcia, która zjawiła się zaraz po wnuczkach, również nie mogła się dość nazachwycać. Aż ręce
złożyła jak do modlitwy i rozglądała się wokół z prawdziwym uwielbieniem.

- Tylko ten bałagan tu niepotrzebny – mruknęła, wskazując na skrzynkę i narzędzia, które ciągle jeszcze leżały rozrzucone przed otwartymi na oścież drzwiami tarasu.

- Ale chłopcy zaraz je uprzątną – powiedziała na
to Mamusia z ogromną czułością i bardzo ładnie podziękowała Tatusiowi za niespodziankę. Oraz za pracę i trud, jaki w tę niespodziankę razem z Dziadkiem włożyli. 
Bo i rzeczywiście: nie dość, że wczoraj  dwoili się i troili przez cały dzień, to jeszcze dzisiaj wstali najwcześniej
ze wszystkich, by dokończyć dzieła. Oraz – by dzieło to kontynuować!

- Jak to? – zdumiała się Babcia – przecież wszystko zrobiliście.

- Tutaj tak – odparł Tatuś . – A sypialnia?

- Sypialnia??? – zakrzyknęło jak jeden mąż sześć
damskich głosów.
- Sypialnia sypialnia – powtórzył cierpliwie Tatuś. – Tam też

szykują się zmiany.

Ojej.

Cóż było robić. Panowie nie przyjmowali do wiadomości żadnych sprzeciwów; zaczęli nawet
wwozić na poddasze rozmaite remontowe rekwizyty. A ponieważ Mamusia i tak już zjechała do salonu, uzgodniono, że będzie on dzisiaj jej królestwem.
I tak oto, w ciągu kilku minut, pościelono jedną z sof (tę bliżej kominka) i ustawiono obok niej  wózek z Wiktorią,  tak że Mamusia, która była już
cokolwiek zmęczona, mogła się teraz spokojnie położyć. Trzeba przyznać, że bardzo mile urządziła się na swoim nowym miejscu: wygodnie i z wszystkim pod ręką; nawet ulubione czasopisma leżały na ławie, ponieważ Tatuś skoczył jakąś godzinkę temu  do kiosku po nowe numery Mojego dziecka  oraz  Mamo to ja. A także po  Panią domu –  na wypadek gdyby i Babcia chciała sobie poczytać.

Na śniadanie zjedzono pożywną zupę mleczną, a następnie panowie fachowcy – w asyście dziewczynek tym razem – zabrali się za poddasze.

Głowy osłonięto papierowymi czapkami, które Dziadek osobiście poskładał z przeczytanych gazet,  powynoszono książki i drobiazgi, pozdejmowano ze ścian półki i poodsuwano 
sprzęty. A potem Tatuś wraz z córeczkami usunął starą tapetę, miejscami mocno  sfatygowaną. W tym czasie Dziadek, który nie przepadał za wchodzeniem na drabinę, pieczołowicie rozrabiał w wiadrze gęsty klej.
Pracowali sumiennie i w skupieniu aż do obiadu.
Po czym nastąpił „kwadrans oddechu” jak go nazwał Dziadek,  i Babcia podała prawdziwy smakołyk: sernik na zimno przystrojony galaretką i cząsteczkami truskawek oraz plasterkami pomarańczy. Pychota!!!  Później zaś panowie wrócili na górę, a dziewczynki oddelegowano na dwór.

- Musicie zaczerpnąć trochę powietrza – tłumaczyła im Mamusia. – Przecież od rana nic tylko kurz i farby.

- I klej – uściśliła Nataszka.

- To jeszcze gorzej – zawyrokowała Babcia.

- Ale tego kurzu prawie wcale nie było – kaprysiła Zosia, której  rozgardiasz na poddaszu niezmiernie przypadł do gustu i w związku z tym bardzo chciała nadal w nim uczestniczyć.

Mamusia jednak była nieugięta, wobec czego dziewczynki postanowiły zabrać też na spacer Wiktorię. 

Kiedy wróciły, okazało się, że podczas ich nieobecności do ekipy
remontowej ponownie dołączył Królik.  Istniała zatem realna szansa, że cały ten zamęt skończy się jeszcze przed nocą, i że będzie można położyć się spać we własnych łóżkach.
Czy jednak tak się stało, a także o tym  jak  wyglądało teraz poddasze i czy nastanie wreszcie koniec prac remontowych –  opowiem następnym razem.

Obiecuję.