JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

sobota, 16 maja 2015

44. BAŚNIOWE ŚWIATŁO.




D W I E    N A T A S Z KI

Mrok zasnuwał z wolna kąty i zakamarki Juleczkowa. Było ciepo, miło i
przytulnie, tyle że chwilami dość głośno, jako że z poddasza co i rusz dobiegały trzaski, zgrzyty i szurgoty. Ale za to w całym domu oszałamiająco pachniało bzem, którego Królik przyniósł całe naręcze, a który zachwycona Babcia natychmiast włożyła do pękatego dzbana i ustawiła na ławie w salonie. Babcia uwielbiała bez. Nie bez przyczyny: liliowe kiście przepięknie prezentowały się na fioletowym
blacie,  a ich słodki zapach wszystkim poprawił nastroje.
 Mamusia wyszła na minutkę  na taras, żeby zerknąć na majowy zmierzch, a Babcia w tym czasie zebrała jej pościel z sofy i – wbrew wszystkiemu – wwiozła na górę. Zdecydowała, że dość już tych napraw i przeróbek na dziś, należy wszak szykować się do snu. Przygotowana na jakiś przeraźliwy remontowy
rozgardiasz, wyszła ostrożnie z windy i…  Zdumiała się niepomiernie. Ojej!!! OJEJ!!! Panowie akurat wynieśli w wielkim koszu narzędzia, resztki kleju i ostatnie skrawki starych tapet, i zjechali obmyć się do łazienki.  Sypialnię zaś zostawili tak czyściutką i zaciszną,  bajkową wręcz, jak jeszcze nigdy nie był bajkowy żaden
pokój.  Ze ścian poznikały  jaskrawe kwiaty i motyle, a w zamian  jaśniała w gęstniejącym mroku nowa tapeta:  z mnóstwem  wróżek, elfów i księżniczek (a wszystkie naturalnej wielkości).  Nad kanapą rodziców wisiała piękna, inkrustowana półka, wypełniona po brzegi książkami, które Tatuś czytał dzieciom przed snem; podobną, tyle, że znacznie większą półeczkę zawieszono nad łóżkiem
Julki.  Szafka nad kołyską Wiktorii pozostała niezmieniona, ale za to z podłogi zabrano stary, mocno już przetarty dywan, a jego miejsce zajęła śnieżnobiała, niezmiernie puszysta wykładzina, rozłożona na całej szerokości poddasza.
- Ona wygląda jak miś polarny! – szepnęła olśniona Izusia . I miała rację.
Dziewczynki od dłuższej już chwili stały za plecami Babci i – oniemiałe z zachwytu – zaglądały do wnętrza pokoju.  Dopiero uwaga Izusi wyrwała je
z milczącego bezruchu. Weszły zatem, przezornie  zdejmując buciki i otrzepując bose stopy.
- Ojej! Będziemy teraz musiały ciągle myć nóżki! – zawołała
uszczęśliwiona Zosia, która uwielbiała chlapać się w wodzie.
- Ale nie będzie już można jeździć  na rowerku – oceniła Julka z odrobiną żalu w głosie.
- Ani na deskorolce – dodała podobnym tonem Izusia.
- Dacie radę – uśmiechnęła się  na to Babcia,
rozglądająca  się po poddaszu  z niekłamanym zachwytem. – Dla takiego czarodziejskiego królestwa chyba warto, prawda?
Oczywiście, że warto!
Wdrapały się na łóżko Julki i zaczęły układać na nowej półeczce rozmaite drobiazgi. Babcia tymczasem rozłożyła pościel dla Mamusi.
- Ale nie będziemy już mogły tutaj nigdy niczego jeść – zauważyła naraz trzeźwo Nataszka, po swojemu rzeczowa i pedantyczna. – Nakruszy się przecież, a z tego futerka trudno będzie sprzątnąć.
- Ojej, faktycznie.  To jak to teraz będzie?  – zmartwiły się odrobinę, ponieważ bardzo lubiły jadać podwieczorki przy swoim białym stoliku.
W tym momencie dał się słyszeć cichy odgłos kryształowej windy i po chwili do sypialni weszła Mamusia,  podtrzymywana przez Tatusia i Dziadka.  I całe szczęście, że mogła się na nich wesprzeć, albowiem jej wrażenie na widok tego co zastała było tak ogromne, że kto wie czy by nie upadła nawet. Ojej! – jak wszyscy radowali się z
zachwytów Mamusi i jej ślicznych, dziękczynnych uśmiechów.
- Ale wystarczy nam jeszcze na pływalnię Julki? – zaniepokoiła się jednak pośród tych wszystkich ochów i achów.
- Oczywiście, że wystarczy – pospieszył z zapewnieniem Tatuś. – I na pływalnię, i na instrumenty dla wszystkich. Założymy nareszcie Orkiestrę Rodzinną. – Ta
orkiestra od lat była jego największym marzeniem, zwłaszcza odkąd zauważył, że wszystkie cztery córeczki są niezwykle muzykalne.
A potem wykąpano maleńką Wiktorię (tym razem w salonie), nakarmiono i ułożono do snu w kołysce.  Tatuś z Dziadkiem w tym czasie coś tam jeszcze majstrowali w łazience i na parterze, a dziewczynki zjadły pyszną kolację na tarasie.
I oto mrok nastał już zupełny.  Babcia chciała pozapalać więc lampy, ale wtedy właśnie… Wtedy wyszła wreszcie na jaw najpilniej strzeżona tajemnica  remontu. Otóż: kiedy wszyscy ponownie rozsiedli  się na poddaszu, Tatuś nacisnął maleńki pstryczek obok drzwi i oto – w ułamku sekundy – cały dom zatonął w jaskrawej 
obfitości  świateł. Dziesiątki maleńkich żaróweczek płonęło tuż pod sufitem i w każdym załamaniu ścian. Salon,  łazienka, kuchnia, sypialnia, a nawet czerwony pokój (dotąd na ogół mroczny, z powodu zarastającego okno dzikiego wina),  wszystko było rzęsiście oświetlone i
sprawiało, że Juleczkowo wyglądało jak nieziemski pałac, przeniesiony do salonu Babci Marzenki i Dziadka Jureczka wprost z najpiękniejszych baśni Wschodu.
A do tego wszystkiego – w holu na dole, na prześlicznym koronkowym stoliku pysznił się wytwornymi złoceniami…  aparat telefoniczny.
Najprawdziwszy: z tarczą, słuchawką i widełkami; z białym przewodem podłączonym do gniazdka w ścianie i z biało lakierowanym krzesełkiem obok stolika – tak aby można było rozsiąść się wygodnie i prowadzić  długie rozmowy.
- To, żebyśmy wreszcie mogli się do was zawsze dodzwonić, a nie tylko wtedy jak załapiecie zasięg w tych waszych komórkach – powiedział dobitnie Dziadek. Albowiem ów cudowny (prawdziwy,  jak podkreślił) telefon był prezentem od niego.
Uff… Tyle wrażeń jednego dnia. A właściwie – w ciągu dwóch dni. Rodzina znowu siedziała długo
w noc i nie mogła się dość nacieszyć tymi wszystkimi wspaniałościami. Doskonale widocznymi w nowym cudownym  oświetleniu.
Aż Babcia Marzenka i Dziadek Jureczek, zwabieni jaskrawą poświatą, zajrzeli tu, otuleni w
szlafroki, i szczerze zachwycili się dziełem juleczkowskich mężczyzn.
Następnego zaś dnia…
Ale o tym co wydarzyło się następnego dnia i kto pierwszy zadzwonił na nowy telefon – opowiem następnym razem.
Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz