JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

niedziela, 24 maja 2015

46. DZIECIĘCY FOTEL NA KÓŁKACH.





N A T A S Z K A








Podczas gdy Babcia gotowała ulubioną zupę Nataszki (pomidorową z
mnóstwem warzyw i kluseczek), wyczarowując jednocześnie w blenderze mus marchewkowy dla Trusi; ciasto na pączki rosło sobie coraz wyżej pod czyściutką, lnianą ściereczką. I oto – jak tylko blaty zostały uprzątnięte, a salaterka schowana w lodówce – już można było wykrawać i nadziewać pączki, i wkładać je ostrożnie do rondla z
gorącym tłuszczem.
Po chwili smakowity zapach rozniósł się po całym Juleczkowie, zwabiając do kuchni kotka i szczeniaczki, i nawet zaciekawionego Kicusia. Na szczęście zwierzątka, na widok pracowitego pośpiechu Babci, zatrzymały się w progu,  wodząc tylko za nią roziskrzonymi ślepkami i 
węsząc z lubością.
A kiedy ostatnia partia pączków została ostudzona, polukrowana i ułożona na paterze, od strony furtki dały się słyszeć śmiechy i nawoływania – to obładowana zakupami rodzinka wracała ze sklepu. Torby, kosze i koszyki uginały
się pod ciężarem najrozmaitszych produktów, a cała szóstka wyglądała na bardzo zadowoloną. Poznosili pakunki do holu i oświadczyli, że – zanim porozkładają to wszystko do szafek i na półki – to po prostu  muszą  napić się pepsi, inaczej natychmiast pomdleją. Po czym wydobyli
z julczynego kosza butelki z colą, a Tatuś przyniósł otwieracz.  Ale Babcia stanowczo odebrała wszystkim słodki napój:
- No przecież nie zjecie mi po tym obiadu. A zaraz nalewam zupę, i drugie też już dochodzi.
I postawiła na szafce  wodę  sodową, a także ogromny dzban kompotu z mirabelek, w którym dla orzeźwienia pływało kilka plasterków cytryny.
Zgrzani cykliści ruszyli po szklanki, a Babcia tymczasem (pobieżnie, jako że zupa stygła) przejrzała zakupy. Czego tam nie było! Mąka, mleko, cukier, kawa i herbata, kasze i mnóstwo napoi. Puszki i torby z karmą dla czworonogów. Kosmetyki i środki czystości. Ogromne pudło pieluch dla Wiktorii, a także komplet butelek
niemowlęcych i kilka par maciupeńkich śpioszków. Bloki, kredki i ołówki; długopisy i  plik ślicznych kopert. I cała ryza papieru do maszyny dla Tatusia. Sery, wędliny, kilka tuzinów jajek. Owoce i warzywa.  A także – niewielki pakuneczek, owinięty w błyszczący papier.
-A co tutaj macie? – zaciekawiła się Babcia.
- To dla Trusi! – pisnęła Zosia. – Uprosiłyśmy Tatusia i kupił nam dla niej! Na pewno się ucieszy!
W pakuneczku był mały pluszowy króliczek w różowym koszyczku. Prześliczny. Dziewczynki pośpieszyły umyć rączki i pokazać Mamus pluszaczka. Bardzo jej się spodobał.

A potem zjedzono obiad, poodkładano na miejsca wszystkie zakupy, odstawiono pojazdy do garażu. Nataszka starannie ułożyła na półce kaski i koszyki, Julka z Izusią zagrabiły trawnik przed domem. Zosia w tym czasie asystowała Mamusi przy przewijaniu i karmieniu maleństwa. (Nigdy dotąd nie było w domu nikogo młodszego od niej, toteż teraz owo bycie starszą siostrą nieustannie napawało Zosię
najprawdziwszą radością i dumą).  
Wszystkie dzieci były pracowicie zajęte, a mimo to czas oczekiwania na podwieczorek dłużył im się tego dnia okropnie. A tu jeszcze niebo zasnuło się ciężkimi, ciemnymi chmurami, i dziewczynki zaczęły obawiać się, że  wizyta Trusi może nie dojść do skutku. A tak bardzo się na nią cieszyły!
Na szczęście – kiedy już i Dziadek zaczął co i rusz wychodzić na
taras, by zerknąć niecierpliwie w stronę jukki – usłyszano skrzypnięcie furtki i cichy turkot na podjeździe. Wszyscy (poza Mamusią i Wiktorią, oczywiście)  w jednej chwili wylegli przed dom. W poprzek trawnika
nadchodził właśnie Królik, pchający przed sobą niewielki fotel na kółkach.  Na fotelu zaś siedziała drobniutka, nieśmiała  dziewczyneczka i uśmiechała się niepewnie. Miała miłą, choć bledziuchną buzię, ogromne niebieskozielone oczy i rozkoszne,  królicze uszka: mięciutkie i różowe. Futerko też miała różowe, i warkoczyk,
zapleciony na czubku głowy, również. Cała była różowa i delikatna jak wiśniowy kwiatek. Julka poczuła z miejsca, że bardzo, ale to bardzo ją lubi, a Zosia rozczuliła się głośno:
                                         - Ojej! Jest jeszcze mniejsza ode mnie. I jaka śliczniutka.
Dziadkowi na widok gościa boleśnie ścisnęło się serce a i Tatuś zauważył, że policzki Trusi są przejmująco wymizerowane. Babcia natomiast, nie zwlekając, ucałowała małą serdecznie, przyjęła od jej brata piękny bukiet bzu, po czym zaprosiła wszystkich do salonu na
podwieczorek. Szczęśliwie fotel Trusi swobodnie mieścił się w
windzie, toteż już po chwili cała gromadka znalazła się na piętrze, a Babcia, pośród głośnego aplauzu, wniosła paterę z pączkami.  Oraz mus marchewkowy dla honorowego gościa. Dziadek dostarczył tacę z napojami, po czym dorośli zdecydowali, że zjedzą podwieczorek u Mamusi na górze. Tylko Tatuś zawrócił jeszcze od progu i zapytał Trusi:
- A może wolałabyś przesiąść się do dziewczynek na sofę?
A ponieważ zgodziła się nieśmiało, pochylił się i ostrożnie wziął ją na ręce. (Ojej. Jaka leciutka była! Niemal jak Wiktoria.)
- Tutaj! Tutaj! – zawołała Zosia, przesuwając się gwałtownie. – Posadź ją obok mnie, Tatusiu!
A potem, zanim wszyscy zdążyli się rozlokować, Julka zjechała do holu i przywiozła różową torbę z
prezentami.
- To dla ciebie – powiedziała, kładąc  ją Trusi na kolanach. – Od nas wszystkich. Na powitanie.
Królik aż się zachłysnął z nagłego wrażenia, po czym –  rozanielony jak jeszcze nigdy dotąd – wpatrzył się w dziewczynki z najgłębszym uwielbieniem.
Tymczasem Trusia najpierw z niedowierzaniem przyglądała się torbie,  następnie dotknęła jej ostrożnie paluszkiem i przeniosła wzrok na Julkę. I uśmiechnęła się – tak promiennie, że aż oczy jej rozbłysły, a na chudziutkiej buzi pojawił się nikły rumieniec.
- Ojej! – pisnęła zupełnie jak  Zosia. – Naprawdę? Naprawdę dla mnie?
Cztery dziewczęce głowy przytaknęły zamaszyście.

- Widzisz? – powiedział z triumfem Królik. – Mówiłem ci, że one takie są.
Ale natychmiast przygryzł wargi i zaczerwienił się pod swoim króciutkim futerkiem.
Jego siostrzyczka tymczasem z zachwytem oglądała prezenty.
- Ojej, a ja tak lubię rysować – szepnęła, wyjmując z różowej torby blok i kredki. A na widok pluszowego króliczka najpierw zaniemówiła, a potem z całej siły przytuliła go do siebie.
I w tej właśnie chwili za oknami zerwała się wichura; pociemniało też gwałtownie, o szyby zadzwonił grad, a gdzieś w oddali rozległ się głuchy łoskot gromu.
- Ja się boję – płaczliwie poskarżyła się Zosia, a Trusia zawtórowała jej cichutko. Potem kurczowo chwyciły się za rączki i wygięły buzie w podkówki. Ale zanim popłynęły pierwsze łezki, do salonu raźno wkroczył Tatuś i – wszelki strach znikł jak ręką odjął.  Zrobiło się jasno, ponieważ zapalono światło, a Tatuś przecisnął się na sofę: Zosię posadził sobie na jednym kolanie, Trusię na drugim i zaproponował zebranym grę w podróże.

- Na dwór i tak nie możecie przecież wyjść, a siedzieć tu i nudzić się, albo bać, to bez sensu. Niech Izusia z Królikiem zjadą po globus i mapy, a wy – zwrócił się do starszych córeczek – uprzątnijcie ze stołu. I poproście tu Dziadka! – zawołał jeszcze za nimi. Sam natomiast z powodzeniem rozśmieszał Trusię i Zosię, tak, że zupełnie zapomniały o grzmotach i błyskawicach.
 I oto – mimo iż z nieba lały się strumienie wody, a wicher łamał gałęzie i zrywał dachy domostw – w Juleczkowie było jasno, ciepło i bezpiecznie. W sypialni Mamusia tuliła Wiktorię i nuciła jej słodko wprost do uszka, by zagłuszyć odgłosy gromów.  Babcia natomiast szyła w czerwonym pokoju fartuszki na maszynie. A w salonie rozłożono globus i mapy i szykowano się do gry w podróże.
O tym jednak na czym polega ta gra, a także o tym kto i dlaczego przyglądał jej się ze swego kącika za kominkiem – opowiem następnym razem.
Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz