JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

poniedziałek, 11 maja 2015

41. PIZZA Z OLIWKAMI.




 
N T T A S Z K A





Wczesny majowy wieczór był bezwietrzny i ciepły. 
Kowal,  przystrojony mnóstwem  sadów i ogrodów, zielenił się i świergotał, i tętnił  radosnym gwarem podwórek i czystych uliczek.  Zewsząd napływał zapach kwitnących drzew owocowych i bzów, których ciężkie kiście przewieszały się przez parkany.                                                                                               

 W salonie
Babci Marzenki też pachniało bzem.  Juleczkowskie dziewczynki, którym Tatuś pozwolił pobawić się  jeszcze do kolacji  przed domem, napawały się tą słodką wonią.  Julka przysiadła na swoim różowym rowerku, Nataszka na deskorolce; Izusia wyjęła misia z wózeczka, a Zosia tuliła kotka.  Wszystkie zatrzymały się na chwilę  i zwróciły główki w stronę wysokiego stołu, na którym Dziadek Jureczek ustawił w pękatym wazonie przyniesione z działki gałęzie. Wokół
panowała niczym nie zmącona cisza.  Wiktoria spała w swojej ślicznej kołysce, Mamusia przeglądała czasopisma i popijała herbatę z mlekiem; czuła się coraz lepiej, z każdą chwilą wracały jej rumieńce i siły. (Jeszcze kilka dni, a będzie mogła wstać z łóżka). Tatuś tymczasem, swoim zwyczajem, przeszukiwał gorączkowo Internet , usiłując wypatrzeć smaczne i pożywne, ale  p r o s t e  danie kolacyjne.  I wtedy właśnie dobiegł go sprzed domu poczwórny pisk
zaskoczenia, a zaraz potem  odgłosy szaleńczej radości. Tatuś uniósł brwi, zerknął ku sufitowi, nad którym na poddaszu spało przecież niemowlę, po czym pośpieszył do windy, żeby sprawdzić co też było przyczyną owych – surowo wszak wzbronionych – hałasów. Ledwie jednak wyszedł za próg, a sam najpierw zachłysnął się z wrażenia,
a następnie ucieszył – i to głośno! Na wypielęgnowanym  trawniku stali  bowiem... Babcia i Dziadek!!!   Objuczeni bagażami, rozglądali się dokoła z zachwytem, a dziewczynki tuliły się do nich ze wszystkich stron.                                                                                                        
Ojej! OJEJ!!!

Jak cudownie się złożyło, że przyjechali właśnie teraz, kiedy byli najbardziej potrzebni!                                                                 Tatuś, szczerze uszczęśliwiony, rzucił się witać ich i wyjmować z rąk ciężkie walizki i torby. A potem wszyscy weszli do domu i – kiedy  tylko Goście umyli ręce po podróży – Tatuś, dumny jak paw, przedstawił im nową wnuczkę.                                                                                   

 Ach! Jaka
śliczna! I jaka dorodna! A przy tym zupełnie podobna do Nataszki!                                                                                    
 Na te słowa Mamusia zrobiła zaskoczoną minę, ale, przyjrzawszy się z uwagą swojej najmłodszej córeczce, doszła do wniosku, że to rzeczywiście prawda.

- A najpierw wszyscy mówili, że do mnie – upomniał się zazdrośnie Tatuś.

- Bo do ciebie też – orzekła Babcia.

- Czyli my jesteśmy najpodobniejsi – ucieszyła się Nataszka, wdrapując się na tatusiowe kolana i cmokając go w oba policzki. Reszta dziewczynek natychmiast poszła w jej ślady, i przez chwilę poddasze aż zanosiło się od pisków, śmiechów i całusków. Oraz przepychanek. A potem Tatuś zjechał do kuchni, nastawiać wodę na herbatę i
zatroszczyć się o jakiś posiłek. Ale Babcia, która podążyła za nim, powiedziała:

- Ty najpierw pokaż nam wszystko. A potem idź do swoich zajęć. Kuchnię przejmuję ja.

I tak też się stało. Bo kiedy już Dziadkowie obejrzeli sobie cały dom, Babcia - upewniwszy się, że wnuczki lubią pizzę - zabrała się za
wyrabianie ciasta. Resztę posiadłości postanowiła obejrzeć jutro, ponieważ i tak zaczęło się właśnie ściemniać. Dziadek jednak, mimo iż zmęczony po podroży, ciekaw był jeszcze i garażu i piwnicy i ogrodu, toteż Tatuś chętnie go wszędzie oprowadził. A kiedy wrócili, Dziadek odstawił swoją ciężką dębową laskę, otarł pot z czoła  i oznajmił z całą mocą, że długo już żyje na tym świecie, ale posiadłości tak
pięknej i tak starannie utrzymanej nie widział jeszcze nigdy. Tatuś aż pokraśniał na te słowa z zadowolenia i dumy. Natychmiast też, żeby się odwdzięczyć. zaproponował starszemu panu partyjkę  szachów.  Ale Babcia oświadczyła, że kolacja jest akurat gotowa, toteż najpierw wszyscy powędrowali myć ręce, a potem dziewczynki zjechały na dół, a panowie udali się do Mamusi na poddasze.
Tam dostali stos kolorowych kanapek i świeżo naparzoną herbatę z cytryną. W jadalni zaś, przy ogromnym rzeźbionym stole,  rozkoszowano się wyśmienitą pizzą, którą Babcia upiekła według sekretnej receptury, przywiezionej przed kilku laty z maleńkiej włoskiej wioski pod Mediolanem, gdzie spędzała wakacje u przyjaciół.
Ach, co to była za pizza! Pełna oliwek, ziół, pomidorów, aromatycznych plastrów salami i mnóstwa innych ingrediencji, które przywędrowały dziś do Juleczkowa w przepastnych walizkach Dziadków. Walizki te zresztą, jak się zaraz miało okazać, kryły w swoich czeluściach wiele innych niespodzianek. Otóż –  kiedy tylko znikł z talerzyków ostatni okruszek pizzy, Babcia oznajmiła, że nadeszła pora prezentów.  I – podarowała każdej z wnuczek przepiękną sukienkę własnoręcznie przez siebie uszytą.  A
także po małej srebrnej laleczce oraz – po lizaku na deser. Wiktoria dostała śliczną czapeczkę z białego atłasu, ozdobioną koronkowymi falbankami i trochę jeszcze za dużą. Ponadto – najprawdziwszą wagę do ważenia niemowląt! Mamusia ogromnie się z tej wagi ucieszyła i zapowiedziała, że odtąd maleństwo będzie ważone po każdej wieczornej kąpieli. Sama zaś otrzymała od swojej Mamy  (Dziadkowie bowiem byli Rodzicami Mamusi) drogocenny podwójny sznur czarnych pereł. Przepięknych i bardzo twarzowych. A Tatuś dostał wspaniały mosiężny zestaw kominkowy, jak na prawdziwego właściciela posiadłości przystało.  Bardzo się z tego prezentu
ucieszył i bezzwłocznie  zjechał do salonu, ustawiać go przy kominku. (Rzeczywiście – doskonale się prezentował, a kiedy nadejdą chłody, będzie niezastąpiony).

A potem dziewczynki, mimo iż pora była już bardzo późna, uzyskały pozwolenie na przymierzenie swoich nowych sukienek; Babcia zaś, w asyście Tatusia i Dziadka, wykąpała Wiktorię, i – przystąpiono do pierwszego ważenia maleństwa. Okazało się, że waży akurat tyle, ile powinien ważyć
tygodniowy noworodek, toteż wszyscy byli bardzo zadowoleni. W tym momencie Tatusiowi wypsnęło się słówko żalu, że nie ma w domu aparatu fotograficznego, albowiem chwilę tak szczęśliwą warto by było uwiecznić.  I wtedy Dziadek uderzył się dłonią w czoło i krzyknął:
- Ojej! Zupełnie zapomniałem! – i wyjął ze swojej zapasowej torby podróżnej… aparat fotograficzny!

- To dla was – powiedział, wręczając go Tatusiowi, - żebyście mogli robić
zdjęcia dziewczynkom i przesyłać je nam w częstych listach.
I natychmiast, pośród śmiechów i przepychanek, ustawiono się do fotografii.

A potem to już naprawdę trzeba było rozścielać łóżka i kłaść się wreszcie do snu. Ustalono, że Dziadek z Babcią będą spali na tapczaniku Nataszki, który był rozkładany i niezwykle wygodny. Dziewczynki zatem z miejsca zaczęły spierać się o to, która dziś będzie spała z nimi. Usta Zosi już-już zaczęły  wyginać się w podkówkę; na szczęście Dziadek pośpieszył z zapewnieniem, że nikt stąd zaraz jutro nie będzie wyjeżdżał, albowiem
mają zamiar zostać tu z Babcią co najmniej dwa tygodnie, toteż wystarczy owego wspólnego spania dla każdej z wnuczek po kolei, i to nawet po kilka razy.    A kiedy wszystkie posłania były już gotowe, dorośli w nocnych strojach, a dziewczynki   w łazience, Tatuś z Dziadkiem wymknęli się jeszcze do salonu na tradycyjną partyjkę szachów przed snem. Obaj uwielbiali tę królewską grę, i grali w nią zawsze, ilekroć się spotykali. Tatuś rozłożył na rogu ławy swoją ukochaną szachownicę, a Dziadek pośpieszył otwierać na oścież oszklone drzwi od tarasu, jako że miał zwyczaj pykać sobie w trakcie myślenia fajeczkę. Przyznać trzeba, iż panowie przygotowali się do tej rozgrywki niezwykle inspirująco: otuleni w  tatusiowe poranniki, zaopatrzeni w talerzyki kruchych ciasteczek i wodę sodową, na wypadek pragnienia i głodu,  a także w popielniczkę i zapałki dla Dziadka, przesuwali nieśpiesznie pionki i figury po planszy, planując nie tylko każdy kolejny ruch, ale  i mnóstwo wspólnych zajęć na całe najbliższe dwa tygodnie.      
O tym jednak  co  zaplanowali i co z owych planów wynikło opowiem następnym razem.

Obiecuję.                                                                      





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz