Wczesny
majowy wieczór był bezwietrzny i ciepły.
Kowal, przystrojony
mnóstwem sadów i ogrodów, zielenił się i
świergotał, i tętnił radosnym gwarem
podwórek i czystych uliczek. Zewsząd
napływał zapach kwitnących drzew owocowych i bzów, których ciężkie kiście
przewieszały się przez parkany.
W salonie
W salonie
Babci Marzenki też pachniało bzem. Juleczkowskie dziewczynki, którym Tatuś
pozwolił pobawić się jeszcze do
kolacji przed domem, napawały się tą
słodką wonią. Julka przysiadła na swoim
różowym rowerku, Nataszka na deskorolce; Izusia wyjęła misia z wózeczka, a Zosia
tuliła kotka. Wszystkie zatrzymały się
na chwilę i zwróciły główki w stronę
wysokiego stołu, na którym Dziadek Jureczek ustawił w pękatym wazonie
przyniesione z działki gałęzie. Wokół
panowała niczym nie zmącona cisza. Wiktoria spała w swojej ślicznej kołysce,
Mamusia przeglądała czasopisma i popijała herbatę z mlekiem; czuła się coraz
lepiej, z każdą chwilą wracały jej rumieńce i siły. (Jeszcze kilka dni, a
będzie mogła wstać z łóżka). Tatuś tymczasem, swoim zwyczajem, przeszukiwał
gorączkowo Internet , usiłując wypatrzeć smaczne i pożywne, ale p r o s t e
danie kolacyjne. I wtedy właśnie
dobiegł go sprzed domu poczwórny pisk
zaskoczenia, a zaraz potem odgłosy szaleńczej radości. Tatuś uniósł
brwi, zerknął ku sufitowi, nad którym na poddaszu spało przecież niemowlę, po
czym pośpieszył do windy, żeby sprawdzić co też było przyczyną owych – surowo
wszak wzbronionych – hałasów. Ledwie jednak wyszedł za próg, a sam najpierw
zachłysnął się z wrażenia,
a następnie ucieszył – i to głośno! Na
wypielęgnowanym trawniku stali bowiem... Babcia i Dziadek!!! Objuczeni bagażami, rozglądali się dokoła z
zachwytem, a dziewczynki tuliły się do nich ze wszystkich stron.
Ojej! OJEJ!!!
Jak cudownie
się złożyło, że przyjechali właśnie teraz, kiedy byli najbardziej potrzebni!
Tatuś, szczerze uszczęśliwiony, rzucił się
witać ich i wyjmować z rąk ciężkie walizki i torby. A potem wszyscy weszli do
domu i – kiedy tylko Goście umyli ręce po
podróży – Tatuś, dumny jak paw, przedstawił im nową wnuczkę.
Ach! Jaka
śliczna! I jaka
dorodna! A przy tym zupełnie podobna do Nataszki!
Na
te słowa Mamusia zrobiła zaskoczoną minę, ale, przyjrzawszy się z uwagą swojej
najmłodszej córeczce, doszła do wniosku, że to rzeczywiście prawda.
- A najpierw
wszyscy mówili, że do mnie – upomniał się zazdrośnie Tatuś.
- Bo do
ciebie też – orzekła Babcia.
- Czyli my
jesteśmy najpodobniejsi – ucieszyła się Nataszka, wdrapując się na tatusiowe
kolana i cmokając go w oba policzki. Reszta dziewczynek natychmiast poszła w
jej ślady, i przez chwilę poddasze aż zanosiło się od pisków, śmiechów i
całusków. Oraz przepychanek. A potem Tatuś zjechał do kuchni, nastawiać wodę na
herbatę i
zatroszczyć się o jakiś posiłek. Ale Babcia, która podążyła za nim,
powiedziała:
- Ty
najpierw pokaż nam wszystko. A potem idź do swoich zajęć. Kuchnię przejmuję ja.
I tak też
się stało. Bo kiedy już Dziadkowie obejrzeli sobie cały dom, Babcia -
upewniwszy się, że wnuczki lubią pizzę - zabrała się za
wyrabianie ciasta.
Resztę posiadłości postanowiła obejrzeć jutro, ponieważ i tak zaczęło się właśnie
ściemniać. Dziadek jednak, mimo iż zmęczony po podroży, ciekaw był jeszcze i
garażu i piwnicy i ogrodu, toteż Tatuś chętnie go wszędzie oprowadził. A kiedy
wrócili, Dziadek odstawił swoją ciężką dębową laskę, otarł pot z czoła i oznajmił z całą mocą, że długo już żyje na
tym świecie, ale posiadłości tak
pięknej i tak starannie utrzymanej nie widział
jeszcze nigdy. Tatuś aż pokraśniał na te słowa z zadowolenia i dumy.
Natychmiast też, żeby się odwdzięczyć. zaproponował starszemu panu
partyjkę szachów. Ale Babcia oświadczyła, że kolacja jest akurat
gotowa, toteż najpierw wszyscy powędrowali myć ręce, a potem dziewczynki
zjechały na dół, a panowie udali się do Mamusi na poddasze.
Tam dostali stos
kolorowych kanapek i świeżo naparzoną herbatę z cytryną. W jadalni zaś, przy
ogromnym rzeźbionym stole, rozkoszowano
się wyśmienitą pizzą, którą Babcia upiekła według sekretnej receptury,
przywiezionej przed kilku laty z maleńkiej włoskiej wioski pod Mediolanem,
gdzie spędzała wakacje u przyjaciół.
Ach, co to była za pizza! Pełna oliwek,
ziół, pomidorów, aromatycznych plastrów salami i mnóstwa innych ingrediencji,
które przywędrowały dziś do Juleczkowa w przepastnych walizkach Dziadków. Walizki
te zresztą, jak się zaraz miało okazać, kryły w swoich czeluściach wiele innych
niespodzianek. Otóż – kiedy tylko znikł
z talerzyków ostatni okruszek pizzy, Babcia oznajmiła, że nadeszła pora
prezentów. I – podarowała każdej z
wnuczek przepiękną sukienkę własnoręcznie przez siebie uszytą. A
także po małej srebrnej laleczce oraz – po
lizaku na deser. Wiktoria dostała śliczną czapeczkę z białego atłasu, ozdobioną
koronkowymi falbankami i trochę jeszcze za dużą. Ponadto – najprawdziwszą wagę
do ważenia niemowląt! Mamusia ogromnie się z tej wagi ucieszyła i zapowiedziała,
że odtąd maleństwo będzie ważone po każdej wieczornej kąpieli. Sama zaś
otrzymała od swojej Mamy (Dziadkowie
bowiem byli Rodzicami Mamusi) drogocenny podwójny sznur czarnych pereł.
Przepięknych i bardzo twarzowych. A Tatuś dostał wspaniały mosiężny zestaw
kominkowy, jak na prawdziwego właściciela posiadłości przystało. Bardzo się z tego prezentu
ucieszył i
bezzwłocznie zjechał do salonu, ustawiać
go przy kominku. (Rzeczywiście – doskonale się prezentował, a kiedy nadejdą
chłody, będzie niezastąpiony).
A potem
dziewczynki, mimo iż pora była już bardzo późna, uzyskały pozwolenie na
przymierzenie swoich nowych sukienek; Babcia zaś, w asyście Tatusia i Dziadka,
wykąpała Wiktorię, i – przystąpiono do pierwszego ważenia maleństwa. Okazało
się, że waży akurat tyle, ile powinien ważyć
tygodniowy noworodek, toteż
wszyscy byli bardzo zadowoleni. W tym momencie Tatusiowi wypsnęło się słówko
żalu, że nie ma w domu aparatu fotograficznego, albowiem chwilę tak szczęśliwą
warto by było uwiecznić. I wtedy Dziadek
uderzył się dłonią w czoło i krzyknął:
- Ojej!
Zupełnie zapomniałem! – i wyjął ze swojej zapasowej torby podróżnej… aparat
fotograficzny!
- To dla was
– powiedział, wręczając go Tatusiowi, - żebyście mogli robić
zdjęcia
dziewczynkom i przesyłać je nam w częstych listach.
I
natychmiast, pośród śmiechów i przepychanek, ustawiono się do fotografii.
A potem to
już naprawdę trzeba było rozścielać łóżka i kłaść się wreszcie do snu.
Ustalono, że Dziadek z Babcią będą spali na tapczaniku Nataszki, który był
rozkładany i niezwykle wygodny. Dziewczynki zatem z miejsca zaczęły spierać się
o to, która dziś będzie spała z nimi. Usta Zosi już-już zaczęły wyginać się w podkówkę; na szczęście Dziadek
pośpieszył z zapewnieniem, że nikt stąd zaraz jutro nie będzie wyjeżdżał,
albowiem
mają zamiar zostać tu z Babcią co najmniej dwa tygodnie, toteż
wystarczy owego wspólnego spania dla każdej z wnuczek po kolei, i to nawet po
kilka razy. A kiedy
wszystkie posłania były już gotowe, dorośli w nocnych strojach, a dziewczynki w łazience, Tatuś z Dziadkiem wymknęli się
jeszcze do salonu na tradycyjną partyjkę szachów przed snem. Obaj uwielbiali tę
królewską grę, i grali w nią zawsze, ilekroć się spotykali. Tatuś rozłożył na
rogu ławy swoją ukochaną szachownicę, a Dziadek pośpieszył otwierać na oścież
oszklone drzwi od tarasu, jako że miał zwyczaj pykać sobie w trakcie myślenia
fajeczkę. Przyznać trzeba, iż panowie przygotowali się do tej rozgrywki
niezwykle inspirująco: otuleni w tatusiowe poranniki, zaopatrzeni w talerzyki kruchych
ciasteczek i wodę sodową, na wypadek pragnienia i głodu, a także w popielniczkę i zapałki dla Dziadka,
przesuwali nieśpiesznie pionki i figury po planszy, planując nie tylko każdy
kolejny ruch, ale i mnóstwo wspólnych
zajęć na całe najbliższe dwa tygodnie.
O tym jednak
co
zaplanowali i co z owych planów wynikło opowiem następnym razem.
Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz