![]() |
N A T A S Z K A |
Kiedy Królik, skradając się bezszelestnie, znikł za węgłem, a Kicuś
popędził za nim,
dziewczynki otrząsnęły się wreszcie z przygnębienia i zainteresowały ich
dziwnym zachowaniem. Nataszka oderwała się od swego zajęcia, Zosia podniosła
głowę. Julka, wychylona, patrzyła w stronę narożnika.
- O rany!!!
– dobiegł stamtąd nagle głos Królika, niebotycznie
zdumiony.
Zerwały się na
równe nogi i spojrzały po sobie,
zaciekawione i odrobinę przestraszone. W tej
samej chwili zza węgła ukazały się plecy Królika, który najwyraźniej cofał się
przed kimś, kto nacierał na niego, niewidoczny jeszcze dla oczu dziewczynek.
Kicuś również wycofywał się ostrożnie, tuż obok nogi Królika. Zosia przełknęła
głośno ślinę i z całej siły złapała Izusię za rękę.
- Ja się boję!
– pisnęła rozdzierająco.
I wtedy… Wtedy
zza narożnika wysunął się… Ale nie. Najpierw jeszcze
usłyszały miauknięcie –
cichutkie, żałosne, przepełnione płaczliwą skargą. I dopiero wtedy ich oczom ukazał się kotek: maleńki,
rozkoszny i bezbronny, a do tego wzruszająco nieporadny. I śliczny! Najśliczniejszy ze wszystkiego, co
dziewczynki dotąd wdziały. Jasnorudy, z odrobinę
ciemniejszymi prążkami na
grzbiecie; z bieluchnym pyszczkiem i gorsem. Patrzył z dołu na przyglądające mu
się dzieci ufnymi zielonymi ślepkami, pełnymi rozbrajającej prośby. Zosia
odczyta ją bezbłędnie:
- On chce,
żeby go przytulić! – zawołała. – I dać mu miseczkę mleka!
- Skąd
wiesz? – mruknął zgryźliwie Królik. Był
zły na siebie, że tak się
przed chwilą wygłupił. (Zaskoczony widokiem malucha,
cofnął się odruchowo jak przed jakimś niebezpieczeństwem, i wszyscy na pewno to
widzieli). – Skąd wiesz, powiedział ci?
- Nie musiał
– obraziła się dziewczynka – ja i tak wiem. Bo on jest mój. – To mówiąc, pochyliła
się,
podniosła kotka i troskliwie otoczyła ramionami.
Jaki
leciutki! Na pewno od dawna nic nie jadł.
Julka,
przejęta pustym brzuszkiem zwierzątka, zerwała się, żeby pobiec do kuchni; równocześnie
Nataszka, po swojemu skrupulatna, uprzytomniła
wszystkim rzeczywisty stan rzeczy:
- On nie
jest twój – powiedziała do Zosi. – On nie
jest nawet z Juleczkowa. I nie
wiadomo, czy rodzice się zgodzą żeby tu
został. Mamy już przecież Kicusia i pieski…
Na te słowa
Kicuś przywarł do kolan Julki, Zosia natomiast
wygięła usta w podkówkę i jeszcze
mocniej przytuliła kotka.
- I tak jest
mój – szepnęła. – Bo ja go kocham.
Królikowi
zrobiło się jej żal, tym bardziej, że przed chwilą był dla niej taki niemiły, toteż
poklepał ją pojednawczo po ramieniu i bąknął pocieszająco:
- Nie ma co
się martwić na zapas. Może pozwolą
ci go zatrzymać…?
Julka
uśmiechnęła się do niego ponad głowami siostrzyczek:
- W każdym
razie na pewno wolno nam go nakarmić, prawda? – zawołała wesoło i pobiegła po
mleko.
Wróciła z
pełną miseczką, a także z Tatusiem i z Ciocią Anią (która obiecała zostać dziś
aż do kolacji).
Kotek
rzeczywiście musiał być bardzo wygłodzony, bo dopadł do miski jakby nie jadł co
najmniej od tygodnia. Ale nie szło mu najlepiej. Krztusił się, prychał,
rozlewał mleko. Po chwili
cały był już mokry.
- On chyba
nigdy dotąd nie pił z miski – orzekła Ciocia. – Widać, że nie potrafi. To
jeszcze zupełny osesek – rozczuliła się.
Tatuś
tymczasem przyglądał się małemu niedojadkowi sceptycznie i bez wzruszenia.
Doskonale
zdawał sobie sprawę z pełnego napięcia oczekiwania, jakie maluje się w oczach córeczek (chociaż starannie omijał
wzrokiem ich twarze); nie uśmiechała mu się jednak perspektywa przygarnięcia
kolejnego zwierzaka. To byłby czwarty
już! Tylko że… No właśnie… Widać było, że kociak jest niedożywiony i
bezdomny, że przybłąkał się tu nie wiadomo skąd, i że jest tak jeszcze mały,
że
nie da sobie rady sam na świecie. Nie pozostaje zatem nic innego jak… jak…
Tatuś
podniósł wysoko brwi. Odchrząknął. Poprawił sobie kołnierzyk i zmarszczył
zabawnie nos.
- No cóż… Przypuśćmy…
– zaczął, po czym zawiesił głos, pogładził swoją czarną bródkę i przeniósł
spojrzenie z kotka na dziewczynki. – Przypuśćmy… podkreślam: tylko przypuśćmy…
– ale nie pozwoliły mu skończyć. W
ułamku sekundy rzuciły mu się wszystkie
na szyję popiskując
dziękczynnie i obsypując radosnymi całuskami. Aż Ciocia
musiała je mitygować, przypominając o śpiącej Wiktorii.
Jeden Królik
niczego nie rozumiał.
- No to … on
tu zostaje czy nie? – wskazał kotka, który rozchlapywał niezdarnie resztkę
mleka.
- No pewnie,
że zostaje! – Zosia oderwała na chwilę nosek od tatusiowego policzka. – Nie
widać?
- Skąd
wiesz? – zdziwił się Królik. – Przecież wasz Tata nie powiedział, że się
zgadza.
- Ale my i tak
wiemy, że tak! – Izusia wysunęła głowę spod tatusiowego
łokcia i natychmiast
wtuliła ją tam z powrotem.
- Ale skąd?
- dopytywał z uporem.
- Bo znamy
naszego Tatusia – wyjaśniła Nataszka, poprawiając, jak to ona, tatusiowy
pulower i przygładzając mu włosy.
Ale Królik
nadal niczego nie rozumiał i wyglądał z tego powodu tak żałośnie, że Ciocia, spojrzawszy nań, szepnęła wyjaśniająco:
- Poznały po
minie.
A potem
wyprostowała mu przekrzywioną muchę i zapytała czy lubi gotowane pory.
- Jeśli tak,
to zapraszam na obiad – dodała serdecznie.
Ale on
podziękował grzecznie, uzmysławiając sobie, że czas płynie i że powinien
przecież wrócić do domu, bo na pewno jest tam potrzebny. Ukłonił się zatem wszystkim
i pośpieszył w stronę najdorodniejszej jukki Babci Marzenki; oglądając się
jeszcze tylko z daleka na zerkającą za nim ukradkiem Julkę.
Ciocia Ania
pomachała mu na do widzenia i udała się do kuchni, by nastawić owe smakowite
pory i przyrządzić do nich sos śmietanowy. Pieczeń bowiem już od kwadransa rumieniła się
apetycznie w piekarniku, a przygotowane ziemniaki czekały na swoją kolej.
Tatuś tymczasem oznajmił ostatecznie dziewczynkom,
że kotek owszem, może zamieszkać w Juleczkowie (pod warunkiem, rzecz jasna, że
Mamusia też się na to zgodzi!), ale – opieka nad nim będzie wyłącznie ich
obowiązkiem. Same będą musiały wszystkiego go nauczyć i same o niego dbać. I –
w razie konieczności – same po nim sprzątnąć.
Ależ oczywiście!!!
Jak najchętniej! Wiadomo, że Rodzicom z powodu
narodzin Wiktorii przybyło mnóstwo zajęć i nie sposób obarczać ich dodatkowo
opieką nad kiciusiem. Ale nie ma takiej potrzeby. Słowo!!! One
same wszystkim
się zajmą i wszystko przy nim zrobią. Wszyściutko!!!
W tym
momencie na biurku w czerwonym pokoju zadzwonił telefon komórkowy i Tatuś
pobiegł go odebrać zanim przenikliwy sygnał zdąży obudzić jego najmłodszą
córeczkę.
Ale o tym
kto dzwonił i jaka tym razem wspaniała nowina wprawiła w nieopisaną radość
wszystkie laleczki – opowiem przy następnym spotkaniu.
Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz