JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

piątek, 8 maja 2015

39. PORY W SOSIE ŚMIETANOWYM I KICIUŚ.





N A T A S Z K A



Kiedy Królik, skradając się bezszelestnie, znikł za węgłem, a Kicuś
popędził za nim, dziewczynki otrząsnęły się wreszcie z przygnębienia i zainteresowały ich dziwnym zachowaniem. Nataszka oderwała się od swego zajęcia, Zosia podniosła głowę. Julka, wychylona, patrzyła w stronę narożnika.
- O rany!!! – dobiegł stamtąd  nagle głos Królika, niebotycznie zdumiony.
Zerwały się na równe nogi i spojrzały po sobie,
zaciekawione i odrobinę przestraszone. W tej samej chwili zza węgła ukazały się plecy Królika, który najwyraźniej cofał się przed kimś, kto nacierał na niego, niewidoczny jeszcze dla oczu dziewczynek. Kicuś również wycofywał się ostrożnie, tuż obok nogi Królika. Zosia przełknęła głośno ślinę i z całej siły złapała Izusię za rękę.
- Ja się boję! – pisnęła rozdzierająco.
I wtedy… Wtedy zza narożnika wysunął się… Ale nie. Najpierw jeszcze
usłyszały miauknięcie – cichutkie, żałosne, przepełnione płaczliwą skargą. I dopiero  wtedy ich oczom ukazał się kotek: maleńki, rozkoszny i bezbronny, a do tego wzruszająco nieporadny.  I śliczny! Najśliczniejszy ze wszystkiego, co dziewczynki dotąd wdziały. Jasnorudy, z odrobinę
ciemniejszymi prążkami na grzbiecie; z bieluchnym pyszczkiem i gorsem. Patrzył z dołu na przyglądające mu się dzieci ufnymi zielonymi ślepkami, pełnymi rozbrajającej prośby. Zosia odczyta ją bezbłędnie:
- On chce, żeby go przytulić! – zawołała. – I dać mu miseczkę mleka!
- Skąd wiesz? – mruknął zgryźliwie Królik.  Był zły na siebie, że tak się
przed chwilą wygłupił. (Zaskoczony widokiem malucha, cofnął się odruchowo jak przed jakimś niebezpieczeństwem, i wszyscy na pewno to widzieli). – Skąd wiesz, powiedział ci?
- Nie musiał – obraziła się dziewczynka – ja i tak wiem. Bo on jest mój. – To mówiąc, pochyliła się,

podniosła kotka i troskliwie otoczyła ramionami.
Jaki leciutki! Na pewno od dawna nic nie jadł.
Julka, przejęta pustym brzuszkiem zwierzątka, zerwała się, żeby pobiec do kuchni; równocześnie Nataszka, po swojemu skrupulatna, uprzytomniła  wszystkim rzeczywisty stan rzeczy:
- On nie jest twój – powiedziała do Zosi. – On nie
jest nawet z Juleczkowa. I nie wiadomo, czy rodzice  się zgodzą żeby tu został. Mamy już przecież Kicusia i pieski…
Na te słowa Kicuś przywarł do kolan Julki,  Zosia natomiast wygięła usta w podkówkę i jeszcze
mocniej przytuliła kotka.
- I tak jest mój – szepnęła. – Bo ja go kocham.
Królikowi zrobiło się jej żal, tym bardziej, że przed chwilą był dla niej taki niemiły, toteż poklepał ją pojednawczo po ramieniu i bąknął pocieszająco:
- Nie ma co się martwić na zapas. Może pozwolą
ci go zatrzymać…?
Julka uśmiechnęła się do niego ponad głowami siostrzyczek:
- W każdym razie na pewno wolno nam go nakarmić, prawda? – zawołała wesoło i pobiegła po mleko.
Wróciła z pełną miseczką, a także z Tatusiem i z Ciocią Anią (która obiecała zostać dziś aż do kolacji).
Kotek rzeczywiście musiał być bardzo wygłodzony, bo dopadł do miski jakby nie jadł co najmniej od tygodnia. Ale nie szło mu najlepiej. Krztusił się, prychał, rozlewał mleko. Po chwili
cały był już mokry.
- On chyba nigdy dotąd nie pił z miski – orzekła Ciocia. – Widać, że nie potrafi. To jeszcze zupełny osesek – rozczuliła się.
Tatuś tymczasem przyglądał się małemu niedojadkowi sceptycznie i bez wzruszenia.
Doskonale zdawał sobie sprawę z pełnego napięcia oczekiwania, jakie maluje się  w oczach córeczek (chociaż starannie omijał wzrokiem ich twarze); nie uśmiechała mu się jednak perspektywa przygarnięcia kolejnego zwierzaka.  To byłby czwarty już!  Tylko że… No właśnie…  Widać było, że kociak jest niedożywiony i bezdomny, że przybłąkał się tu nie wiadomo skąd, i że jest tak jeszcze mały,
że nie da sobie rady sam na świecie. Nie pozostaje zatem nic innego jak…  jak…
Tatuś podniósł wysoko brwi. Odchrząknął. Poprawił sobie kołnierzyk i zmarszczył zabawnie nos.
- No cóż… Przypuśćmy… – zaczął, po czym zawiesił głos, pogładził swoją czarną bródkę i przeniósł spojrzenie z kotka na dziewczynki. – Przypuśćmy… podkreślam: tylko przypuśćmy… – ale  nie pozwoliły mu skończyć. W ułamku sekundy  rzuciły mu się wszystkie na szyję popiskując
dziękczynnie i obsypując radosnymi całuskami. Aż Ciocia musiała je mitygować, przypominając o śpiącej Wiktorii.
Jeden Królik niczego nie rozumiał.
- No to … on tu zostaje czy nie? – wskazał kotka, który rozchlapywał niezdarnie resztkę mleka.
- No pewnie, że zostaje! – Zosia oderwała na chwilę nosek od tatusiowego policzka. – Nie widać?
- Skąd wiesz? – zdziwił się Królik. – Przecież wasz Tata nie powiedział, że się zgadza.
- Ale my i tak wiemy, że tak! – Izusia wysunęła głowę spod tatusiowego
 łokcia i natychmiast wtuliła ją tam  z powrotem.
- Ale skąd? - dopytywał z uporem.
- Bo znamy naszego Tatusia – wyjaśniła Nataszka, poprawiając, jak to ona, tatusiowy pulower i przygładzając mu włosy.
Ale Królik nadal niczego nie rozumiał i wyglądał z tego powodu tak żałośnie, że  Ciocia, spojrzawszy nań, szepnęła wyjaśniająco:
- Poznały po minie.
A potem wyprostowała mu przekrzywioną muchę i zapytała czy lubi gotowane pory.
- Jeśli tak, to zapraszam na obiad – dodała serdecznie.
Ale on podziękował grzecznie, uzmysławiając sobie, że czas płynie i że powinien przecież wrócić do domu, bo na pewno jest tam potrzebny. Ukłonił się zatem wszystkim i pośpieszył w stronę najdorodniejszej jukki Babci Marzenki; oglądając się jeszcze tylko z daleka na zerkającą za nim ukradkiem Julkę.
Ciocia Ania pomachała mu na do widzenia i udała się do kuchni, by nastawić owe smakowite pory i przyrządzić do nich sos śmietanowy. Pieczeń  bowiem już od kwadransa rumieniła się apetycznie w piekarniku, a przygotowane ziemniaki czekały na swoją kolej.
Tatuś  tymczasem oznajmił ostatecznie dziewczynkom, że kotek owszem, może zamieszkać w Juleczkowie (pod warunkiem, rzecz jasna, że Mamusia też się na to zgodzi!), ale – opieka nad nim będzie wyłącznie ich obowiązkiem. Same będą musiały wszystkiego go nauczyć i same o niego dbać. I – w razie konieczności – same po nim sprzątnąć.
Ależ oczywiście!!! Jak najchętniej!  Wiadomo, że Rodzicom z powodu narodzin Wiktorii przybyło mnóstwo zajęć i nie sposób obarczać ich dodatkowo opieką nad kiciusiem. Ale nie ma takiej potrzeby. Słowo!!! One
same wszystkim się zajmą i wszystko przy nim zrobią. Wszyściutko!!!
W tym momencie na biurku w czerwonym pokoju zadzwonił telefon komórkowy i Tatuś pobiegł go odebrać zanim przenikliwy sygnał zdąży obudzić jego najmłodszą córeczkę.
Ale o tym kto dzwonił i jaka tym razem wspaniała nowina wprawiła w nieopisaną radość wszystkie laleczki – opowiem przy następnym spotkaniu.
Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz