![]() |
J U L K A |
Następnego
ranka nowy telefon rozdzwonił się równiutko z nastaniem
świtu. Na szczęście
Tatuś, który był najbardziej z domowników wyczulony na wszelkie dźwięki, zjechał
na dół, zanim ktokolwiek inny zdążył się obudzić.
Okazało się,
że to Królik miał o tej wczesnej porze sprawę aż tak pilną, że nie mógł z nią
czekać ani chwili dłużej.
- Zaraz ją
poproszę – powiedział wobec tego Tatuś, po czym odłożył słuchawkę, wrócił na
poddasze i pochylił się nad śpiącą Julką.
- Córeczko –
delikatnie potrząsnął jej rączką – córeczko, telefon do ciebie.
- Telefon? –
powtórzyła zaspanym głosikiem. – Do mnie? Jaki telefon?
- Ten nowy.
W holu na dole. Dzwoni do ciebie.
- Do mnie???
– zdumiała się tak bardzo, że aż oprzytomniała. Szeroko
otworzyła swoje
śliczne, lazurowe oczy.
- Pośpiesz
się, kochanie – ponaglił Tatuś.
Podreptała
zatem do windy, zjechała na parter i – wciąż niepomiernie zdziwiona – podniosła
z czerwonego blatu białą słuchawkę.
- Halo? –
szepnęła ostrożnie.
- To ty? –
usłyszała głos Królika.
Zarumieniła
się, po czym jeszcze mocniej przycisnęła słuchawkę do ucha:
- Ja –
odszepnęła po chwili.
Okazało się,
że dzwonił, by zapytać czy będzie mógł jutro przywieźć do Juleczkowa swoją małą
siostrę.
- Tak po
południu, wiesz, na chwilę. Ona bardzo chce was poznać. I zobaczyć z bliska
Norwidka i resztę zwierzaków. I Wiktorię.
- Tak, tak! – ożywiła się Julka. – Pewnie, że możesz!
Przyjdźcie! My też przecież chcemy ją poznać!
- A… twoi
Rodzice? Zgodzą się?
- No jasne,
że tak! Oczywiście! Bardzo się ucieszą. I Dziadkowie też!
Najlepiej przyjdźcie
na podwieczorek. Na pewno będzie coś pysznego.
- Tylko czy…
na pewno możemy?
- Absolutnie!
Poproszę Babcię, żeby zrobiła coś specjalnego dla twojej siostrzyczki. A co ona
najbardziej lubi?
- Mus
marchewkowo-malinowy – powiedział po namyśle – z listkiem sałaty i plasterkiem
banana.
- Dobrze.
Powiem Babci.
A potem
pogawędzili sobie jeszcze chwilę o odnowionej sypialni i o ślicznych półeczkach w łazience, które dziewczynki
odkryły wieczorem podczas kąpieli. I
jeszcze o kilku innych sprawach. Wyszło przy tym na jaw, że przez telefon
rozmawia im się znacznie swobodniej niż na żywo – bez dotychczasowych jąkań czy
zamilknięć.
- A skąd w
ogóle wiedziałeś o tym telefonie? – zaciekawiła się w pewnym momencie Julka.
- No bo
byłem przy tym, jak twój Dziadek
montował gniazdko w ścianie. I
sam go potem do tego gniazdka włączałem.
- Acha. To
do jutra – powiedziała. Ale coś jej się jeszcze przypomniało – Nie
powiedziałeś, jak twoja siostra ma na imię.
- Trusia –
odparł, i zakończyli rozmowę.
A następnego
dnia dziewczynki wstały bardzo podekscytowane. Rozmawiały niemal wyłącznie o
Króliku i Trusi, i bardzo starannie przygotowywały się do ich wizyty.
Najpierw
zatem, za zgodą Mamusi, wyniosły z piwnicy ciężką, ocynkowana wanienkę i – wykąpały
Szarusia i Jantarka. Rwetesu było przy
tym co niemiara! Szczeniaczki dokazywały zdrowo, toteż, mimo iż wanienka była
dość głęboka, cały trawnik w mig usłany został płatami pachnącej piany. (Babcia
dolała do wody kroplę płynu truskawkowego). Mokre pieski wyglądały pociesznie w
swych piankowych czapeczkach i kożuszkach; obydwa też nurkowały i pluskały
się
tak apetycznie, że aż Kicuś i Norwidek – przyglądający się owym kąpielowym
harcom z bezpiecznej odległości – pozazdrościły im wspaniałej zabawy. Ich
jednak i Tatuś i Dziadek stanowczo kąpać zabronili:
- To by im
tylko zaszkodziło – oznajmili kategorycznie dziewczynkom.
Toteż poprzestały
jedynie na dokładnym wyszczotkowaniu mięciutkich futerek – zarówno kotek jak i
króliczek bardzo to lubili.
A kiedy już
zwierzaczki były gotowe – suchutkie, pachnące i czyste – panienki pospieszyły
uporządkować swoje drobiazgi. Przy okazji postanowiły, że podarują małej Trusi
blok rysunkowy i nowe, nigdy jeszcze nie otwierane pudełko kredek. Jeśli tylko
Mamusia się zgodzi, oczywiście. Zgodziła się. Włożyły zatem upominki do
ślicznej, liliowej torebki na prezenty i ustawiły na białej szafce
w holu, tuż
obok walizki Dziadka. Po czym pobiegły do kuchni, zapytać czy Babcia nie
potrzebuje pomocy. Potrzebowała; okazało się bowiem, że pokończyły się
najrozmaitsze produkty, niezbędne do przygotowywania posiłków, i że wobec tego
ktoś musi wybrać się do sklepu.
Najpierw więc
Tatuś chciał zaprząc do bryczki tłuściutkiego Cyryla, ale córeczki natychmiast zaczęły
prosić, marudzić i wiercić mu dziurę w brzuchu, by pozwolił im pojechać po
zakupy rowerami.
- No dobrze
– przystał wreszcie na ich błagania – ale ja
będę was ubezpieczał.
- Ja też! –
ucieszył się Dziadek – Macie tu dla mnie jakiś rower?
Okazało się,
że nie tylko rower! Albowiem Tatuś, który bardzo lubił i cenił
swego teścia,
zdecydował, że odstąpi mu na tę wyprawę … swój motocykl.
A podkreślić
należy, że nigdy dotąd nie pozwalał go nikomu nawet dotknąć.
Przyniesiono
więc kaski z garażu, skompletowano torby, kosze i koszyki, wyprowadzono
jednoślady, i – wyruszono na zakupy.
Mamusia aż
wyszła na kryształowy podest, by pomachać wycieczkowiczom na do widzenia i
upomnieć ich co do ostrożności na drodze. A potem przewinęła swoją najmłodszą
pociechę i usadowiła się z nią do karmienia.
Babcia zaś
postanowiła jak najskrzętniej wykorzystać nadarzającą się okazję i – upiec
pączki! Żal bowiem byłoby nie zrobić
użytku z faktu, iż przez kilka najbliższych kwadransów nikt nie będzie plątał
się pod nogami, ani też zadawał nieprzerwanym ciągiem mnóstwa
najfantastyczniejszych pytań. Nikt również nie poprzestawia ułożonych na szafce
produktów, ani nie spałaszuje ukradkiem połowy konfitury różanej, przeznaczonej na nadzienie do pączków.
Mając na
uwadze owe kuszące dogodności Babcia raz-dwa przygotowała sobie wszystko, po
czym starannie zagniotła ciasto i odstawiła do wyrośnięcia. Teraz zajęła się
obiadem, a także owym musem marchewkowym, o który prosiła ją Julka. Wrzuciła do
blendera pokrojone na kawałki
marchewki, podlała je sokiem malinowym, którego
pełen słoiczek znalazła na półce nad lodówką; odkroiła słuszny plasterek z
pachnącego słodko banana i umyła kilka listków sałaty. W chwilę później niosła
już do lodówki salaterkę z gotowym poczęstunkiem.
A ciasto na
pączki rosło sobie tymczasem w głębokiej misce, szczelnie okrytej lnianą
ściereczką w czerwoną kratę.
Jednak czy
wyrosło, czy pączki udały się, co kupili rowerzyści (oraz Dziadek) i czy Trusia
rzeczywiście odwiedziła Juleczkowo – opowiem następnym razem.
Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz