JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

niedziela, 20 lipca 2014

10. JESZCZE JEDEN MIESZKANIEC JULECZKOWA






J U L K A




Wczorajszy wieczór był wyjątkowo ciepły, toteż Mamusia pozwoliła laleczkom, by po
kolacji pobawiły się jeszcze przed domem.  Tatuś zapalił wysoką lampę podwórzową i – zrobiło się jasno jak w dzień. 
Rodzice omawiali w salonie bardzo ważne sprawy, związane  z coraz bliższym już przyjściem na świat piątej laleczki, a dziewczynki , uszczęśliwione że nie muszą jeszcze kłaść się do łóżek, wybiegły na trawę. Turlały się po niej, stawały na rękach, robiły jaskółki, przetaczały
jedna po drugiej, czyniąc przy tym niesłychane mnóstwo radosnego hałasu. Szybko jednak opadły z sił. Bądź co bądź, miały za sobą dzień pełen niezwykłych wrażeń. Jak również – zwykłego zmęczenia: do południa pomagały wszak Mamusi w niełatwych pracach domowych, a potem hasały jeszcze na wszelkie możliwe sposoby (z pływaniem włącznie!) w ogrodzie Cioci Ani.  Toteż teraz , znużone,  a nawet senne,  usiadły po prostu na progu i milczały.
I tak oto w Juleczkowie z wolna zaczęła nastawać noc.
Nagle… w ciszy jaka zaległa wokół dał się słyszeć jakiś dziwny dźwięk.  Ni to szelest,
ni to tłumiony trawą odgłos czyichś lekkich, szybciutkich skoków. Izusia z Zosią zerwały się na równe nogi i zaczęły rozglądać, ale – nim cokolwiek zobaczyły – coś przebiegło błyskawicznie całą długość trawnika i z impetem wskoczyło na różową sukienkę zastygłej w nasłuchiwaniu Julki. Rozległ się potrójny krzyk przerażenia! Tylko Nataszka, której dzielne serce (poza ową nieszczęsną kwestią wodną) nie znało lęku; tylko ona nie przestraszyła się i nie zamknęła oczu. Natychmiast zatem rozpoznała   k i m   jest intruz. Otóż: na kolanach Julki siedział mały, biały króliczek i zerkał niepewnie na twarze dziewczynek.
- Jaki śliczny! – zawołała Nataszka, chcąc pogłaskać puszyste futerko.                Ale ledwie wyciągnęła rękę, króliczek drgnął i przywarł do Julki  całym swoim niedużym ciałkiem, które zaczęło naraz okropnie dygotać.
- On się boi – szepnęła Izusia, przechylając się przez ramię siostry.
- Ja też się bałam przed chwilą – poskarżyła się cichutko Zosia, wyginając usta w podkówkę.
W tym momencie z domu wyszli Rodzice, zaniepokojeni owym potrójnym krzykiem.  Na widok króliczka Mamusia najpierw zdumiała się, potem rozczuliła: że taki maleńki i przerażony, i że w ogóle - słodki. Na co Tatuś, widząc co się święci, zrobił surową
minę i zapytał rzeczowo:
- Skąd on się tu wziął?
- Przykicał – równie rzeczowo wyjaśniła Nataszka, nie ukrywając narastającej radości, i nie odrywając od stworzonka zachwyconego wzroku.
- A może – głos Tatusia z surowego stał się podejrzliwy – może to któraś z panienek go tu przytaszczyła?
- Sam się przytaszczył – pisnęła Zosia. – O, tak! – tu z rozmachem wskoczyła na siostrzane kolana, omal nie zgniatając biednego zwierzątka.  Na szczęście Tatuś wykazał się znakomitym refleksem (oraz zwinnością!), chwytając je w ostatniej chwili i unosząc wysoko ponad głowy córek.
- Hmmm… - przyjrzał się króliczkowi z bliska. – I może on ma z nami zamieszkać?
Pięć par damskich oczu, rozkochanych już w maleństwie bez pamięci, podniosło się teraz i wpatrzyło w Tatusia w taki sposób, że po prostu   m u s i a ł   się zgodzić.
- No… dobrze…  Trzeba mu będzie zrobić jakąś klatkę.
- Klatkę? – powtórzyła ze zgrozą Julka, odbierając stworzonko Tatusiowi. – K l a t k ę ?
- On przecież nie zrobił nic złego – ujęła się za biedactwem Nataszka i z uczuciem ucałowała ciepłe, mięciutkie ucho.
- Może przecież spać ze mną – podsunęła pomysł Zosia, przechylając główkę i patrząc
na Tatusia swoimi  proszącymi oczętami najmłodszej pociechy.
Ale zanim spojrzenie zdążyło zadziałać, Mamusia zdecydowała – łagodnie, lecz stanowczo:
- Króliczek będzie spał sam. I nie w klatce, ale we własnym pięknym pokoiku, który Tatuś zbuduje mu jutro po pracy.
- A dzisiaj? – z nadzieją zapytała Zosia. – Gdzie będzie spał dzisiaj?
Przez chwilę wszyscy zastanawiali się w milczeniu.
- Wiem – powiedział wreszcie Tatuś. – Wytnę kilka okienek w tym kartonie w garażu.
- A my wymościmy go tym podartym swetrem Izusi! – zawołała Julka.
- Dobrze – zgodziła się Mamusia, idąc do kuchni. – Ja w takim razie przyniosę mu kolację.
Po chwili wróciła z miseczką pełną marchewek i pietruszek, i razem z córeczkami przyglądała się, jak króliczek z apetytem zajada.
- Ależ był głodny – westchnęła Nataszka.
- Ale on   n i e   będzie spał  garażu? – upewniła się Julka.
Mamusia obiecała jej solennie, że na pewno nie.
A kiedy wreszcie udało się zapędzić podekscytowane dziewczynki do łóżek, było już naprawdę późno.
W końcu jednak światła pogaszono; Mamusia i Tatuś krzątali się jeszcze po kuchni, a karton z nowym mieszkańcem Juleczkowa został ustawiony w salonie, tuż obok fotela na biegunach.
Julka nie mogła zasnąć. Ze swego łóżeczka,  oddalonego od reszty o całą długość pokoju , słyszała milknące szepty siostrzyczek, potem ich coraz głębsze oddechy.  Wracała myślami do baseniku u Cioci Ani, do kotki Feli, a wreszcie – do króliczka. Może czuje się samotny w tym nieznanym, wielkim i ciemnym salonie? Może się boi? A gdyby tak, hmm… zjechać do niego i jeszcze raz przytulić na dobranoc? Tylko, że winda wydaje zawsze taki charakterystyczny pomruk; co będzie jeśli Rodzice usłyszą?
Nagle… Coś mignęło białawo w ciemności i wskoczyło na mięciutką kołdrę Julki. Ale
ona tym razem już się nie przestraszyła: natychmiast rozpoznała   k t o   t o. Przesunęła się lekko w stronę ściany, robiąc miejsce obok siebie, a króliczek wślizgnął się pod kołdrę i całym swym puszystym ciałkiem przytulił się do dziewczynki.
I zasnęli.
Tylko – jakim sposobem zwierzątko znalazło się na poddaszu, skoro w domu nie było schodów, a winda nadal stała na parterze –tak, jak zostawili ją tam Rodzice???

piątek, 18 lipca 2014

9. W OGRODZIE CIOCI ANI




N A T A S Z K A





Wprawdzie obiecałam ostatnio, że dowiecie się dzisiaj o tym, co Zosia z Izusią odkryły za windą, z prawej strony posiadłości; a także - kto - puchaty, bieluchny i śliczny przykicał do zachwyconych dziewczynek; ale... Wydarzyło się coś, o czym   m u s z ę    opowiedzieć - tu i teraz.
Otóż, kiedy stół był już pięknie nakryty, a Mamusia wkładała do lodówki pucharki z kremem na deser, jej córeczki przysiadły na trawniku przed domem, czekając na powrót Tatusia z pracy. Rączki
już miały umyte i sukienki czysto przebrane do obiadu. I wtedy w salonie Babci Marzenki zadzwonił telefon. Dziewczynki, siłą rzeczy, słyszały całą rozmowę, a zatem i ten jej fragment, w którym Babcia umawiała się z Ciocią Anią, że któregoś dnia przyprowadzi Julkę, Nataszkę, Zosię i Izusię na basen do jej ogródka. Na basen!!! Do ogródka!!! Ledwie Babcia odłożyła słuchawkę, a natychmiast ją obstąpiły, wdrapały się na kolana i dalejże!  prosić, przekonywać, namawiać - wszystkie naraz. Aż Mamusia usłyszała ten harmider i wychyliła się z czerwonego pokoju, w którym podlewała dorodną, wypielęgnowaną jukkę.
Małe uparciuchy dopięły w końcu  swego. Ustalono, że zaraz po obiedzie (ale przed deserem - nie należy wszak objadać się przed kąpielą) Babcia Marzenka zabierze je w te upragnione odwiedziny. I - na basen, oczywiście! Mamusia spakowała im zatem po plastrze arbuza, a także talerzyk, cztery
szklanki i butelkę malinowej lemoniady. Oraz koc, ręczniki i niebieskie czepki kąpielowe. Bo kostiumy dziewczynki założyły od razu na siebie. Po czym, roztrajkotane i uszczęśliwione, wskoczyły do koszyka Babci i - ruszyły w drogę. Oczywiście: trzy starsze siostry musiały nieustannie pilnować i strofować małą Zosię, która - ciekawska i ruchliwa - wychylała się swoim zwyczajem tak bardzo, że omal nie wypadła z koszyka. I to trzy razy pod rząd! Na szczęście obyło się bez wypadku i, po kilkunastu minutach, dotarły na miejsce.
Och!!! Jak tu pięknie!
Ogród Cioci Ani okazał się cudownym, zielonym zakątkiem otoczonym bzami; z wysokim
świerkiem i sosenką, spod której wyzierała tajemniczo niemłoda drewniana ławka, pełna wspomnień. Kolorowe kujawskie budynki i takież podwórko izolowały ten cudowny zakątek od gwaru i spalin ruchliwego rozwidlenia jezdni, toteż Babcia Marzenka ze spokojem mogła wysadzić dziewczynki z koszyka i pozwolić im bawić się do woli. Natychmiast też rozłożyły koc nad wytęsknionym basenem; buciki i sukienki rzuciły bezładnie na jednym z ręczników i -
wskoczyły do wody. To
znaczy: wszystkie poza Nataszką, która chodziła tylko wokół brzegu, badała rączką odległość od dna i ciągle nie mogła się zdecydować, czy ma się zamoczyć, czy rozłożyć na kocu i rozkoszować baśniowym pięknem ogrodu. Jej wahanie trwało i trwało, nawet wtedy, gdy siostry, zmęczone
hasaniem, wyszły już z wody i - owinięte ręcznikami - zasiadły do uczty, którą w międzyczasie przygotowała im gościnna Ciocia Ania.
 - Chodź tu do nas - zawołała Julka, widząc jak Nataszka to wkłada nóżkę do wody, jakby chciała do niej wejść, to cofa, i tak po wielokroć. - Chodź, mamy przepyszną herbatkę! Albo napijesz się soku!
Julka, wrażliwa i współczująca (a do tego urodzona pływaczka!),
wiedziała, że jej biedna siostrzyczka boi się głębi; i żałowała jej szczerze. Wszak nawet w domu Nataszka wolała kabinę prysznicową od wanny. .   .
I wtedy okazało się, że Ciocia Ania ma świetny pomysł jak zaradzić owemu nataszkowemu lękowi
przed zanurzaniem: otóż przyniosła z domu i sprezentowała dziewczynkom dwie czerwone piłki plażowe, które wrzuciła do basenu. I to był strzał w dziesiątkę! Piłki były tak piękne, że Nataszka zapomniała o strachu i weszła wreszcie do wody, a nawet w niej usiadła. Siostrzyczki bez namysłu ruszyły w jej ślady  i już po chwili cała czwórka grała w basenie w odbijankę. Potem wyszły
, położyły się przy samym brzegu i kulały piłkę po wodzie: jedna do drugiej. A kiedy zmęczona Julka, ubrana już w spodenki, położyła się na moment na kocu, młodsze siostry natychmiast zaczęły turlać po niej obie piłki. A śmiechu było przy tym! A pisków! A koziołków, wywijanych wprost w trawę!  Aż Zosia i Izusia pogubiły swoje niebieskie czepki i  wszystkie cztery szukały ich potem w nieprzebytym gąszczu źdźbeł. Na koniec
zagrały jeszcze w siatkówkę ogrodową - tuż przy samym żywopłocie, pełnym kwiatów i wierszy. Bo Ciocia Ania pisze piękne wiersze, które rozwiesza potem w pogodne dni na zielonych gałęziach, żeby wysuszyć atrament. I dopiero wtedy - wygrzane słońcem i suche - układa równiutko w tomikach. Na pożegnanie przyrzekła dziewczynkom, że następnym razem któryś im przeczyta.
Jeszcze tylko należało pokłonić się kotce Feli, która ani na moment
nie spuszczała swych czujnych oczu z rozbrykanych małych gości. Uplasowana dogodnie w centralnym punkcie ogrodu, śledziła każdy ich ruch; a kiedy pobiegły z piłką pod żywopłot, zakradła się nad brzeg basenu i pooglądała  z bliska rozrzucone tam fatałaszki. Niektórych nawet dotknęła swą zwinną, wszędobylską łapką.
Tymczasem nastał zmierzch, a z nim - czas powrotu do dom. A że żal było rozstawać się po tak mile
  spędzonym popołudniu, Ciocia Ania stwierdziła, że odprowadzi Babcię Marzenkę i jej koszyk pełen laleczek - do samego Juleczkowa. Wieczór był piękny, postanowiły zatem pójść przez park i ponapawać się jeszcze na dobranoc jego tajemniczą urodą.
A potem...
Ale o tym opowiem już następnym razem.
Obiecuję.

wtorek, 15 lipca 2014

8. PRACA WRE !











               
N A T A S Z K A
J U L K A
 







 
Ranek obudził się piękny, choć chłodny. 
Kiedy Izusia, przeciągając się i ziewając, usiadła wreszcie w swojej kraciastej pościeli, okazało się,

że reszta laleczek dawno już wstała. To znaczy -  w większości owa reszta przeniosła się po prostu ze swoich łóżek na posłanie rodziców, gdzie obsiadła ciasno Mamusię, bądź mocno się w nią wtuliła (na przykład Zosia). Tak naprawdę
wstał tylko Tatuś, który zawsze   b a r d z o   wczesnym rankiem, jeszcze o przedświcie, pisał swoją Książkę. Dzisiaj też: ubrał się zanim słońce wstało, zszedł
do miłego pokoiku przy kuchni i - zasiadł do maszyny do pisania. Przez kilka godzin w całej posiadłości powinna obowiązywać teraz bezwzględna cisza. Hmmm... Dopóki dziewczynki spały, nie
było to nic trudnego, ale kiedy się obudziły... Cóż. Na szczęście Tatuś ukończył właśnie kolejny rozdział, spakował swoje kanapki, pożegnał się i wyszedł do pracy. Można było chichotać na całego! Laleczki, głodne jak małe lwiątka, zjechały najpierw do łazienki, by dokonać tam obowiązkowych porannych czynności; a potem do jadalni.
Śmiejąc się i przepychając, na wyścigi zajmowały miejsca przy pięknym rzeźbionym stole. Co prawda Julka, jako najstarsza, próbowała trochę temperować dokazywanki siostrzyczek, ale i ona śmiała się przy tym do rozpuku. Tylko Izusia była dziwnie dziś małomówna i zamyślona. Mamusia, która przyniosła właśnie z kuchni tacę z różowymi kubeczkami, przyjrzała się jej z niepokojem. Postanowiła, że zaraz po śniadaniu porozmawia ze swoją osowiałą córeczką. Może znowu przyśnił jej się zaginiony kucyk i stąd ten smutek? Ale - nie;
Izusia w zasadzie nie wyglądała na smutną. Raczej - na rozmarzoną.
Dziewczynki tymczasem pałaszowały śniadanie, aż miło było patrzeć. Julka i Nataszka miały smakowite hot-dogi, przygotowane przez Mamusię w nowoczesnym, czerwonym piekarniku; a Zosia i Izusia, które nie lubiły parówek, dostały apetycznie wyglądające bułeczki, zapieczone z pysznym żółtym serem. Okazało się, że
najgłodniejsza ze wszystkich była dzisiaj - milcząca Izusia.
Mamusia zaś, krzątając się przez cały ten czas między kuchnią a jadalnią, utyskiwała trochę:
a to, że nie ubrały sukienek, tylko tak w nocnych koszulach, a to, że nieuczesane do stołu, a to, że jak zwykle wszystkie na bosaka. Ale nie była to jakaś wielka reprymenda. Bądź co bądź - to ich pierwsze śniadanie w nowym domu, nic dziwnego, że dzieci zasiadły do niego w pośpiechu. Od jutra jednak   m u s i   zapanować tu bon ton i dyscyplina.
Tuż przed końcem posiłku Zosia, przez nieuwagę, wylała na siebie cały kubek mleka. Na szczęście nie było gorące. Wobec tego Mamusia (która nosiła się z tym
zamiarem już od wczorajszego popołudnia) zdecydowała , że czas na Wielkie Pranie. Co prawda w
Juleczkowie, wypieszczonym pracowitymi rękami Babci Marzenki wszystko było świeże, czyste i pachnące, ale jednak laleczki, wprowadzając się tu wczoraj, przyniosły ze sobą sporo brudnych ubranek.  Od dawna wszak nie miały sposobności uprania czegokolwiek. Toteż, podczas gdy Mamusia z ogromną wprawą podszykowywała w kuchni warzywa
na dzisiejszy obiad, dziewczynki znosiły do łazienki całe stosy najrozmaitszych fatałaszków. Potem
wszystko zostało wyprane do czysta w pięknej, różowej, wielofunkcyjnej pralce, a Julka z Nataszką porozwieszały mokre rzeczy na lince przed domem. Zaledwie skończyły, a już trzeba było sprzątać dom. Julka odkurzyła więc salon pięknym czerwonym odkurzaczem, a Nataszka skrupulatnie umyła różowym mopem podłogę na całym parterze. Mamusia w tym czasie kończyła gotować obiad (z kremem malinowym na deser!). Smakowity zapach rosołu i pieczonych udek roznosił się po wszystkich piętrach.
Ufff... To było   b a r d z o   pracowite przedpołudnie. No - nie dla wszystkich. Podczas gdy Mamusia
i starsze laleczki zwijały się jak w ukropie, Izusia z Zosią turlały się na trawie przed domem, czyniąc przy tym niesłychaną wrzawę. Nagle...
Ale o tym   c o   zobaczyły, i kto  wieczorem przykicał do Juleczkowa, dowiecie się następnym razem. 
Obiecuję.

poniedziałek, 14 lipca 2014

7. SŁOWIAŃSKA PRZYGODA IZUSI






J U L K A





- Jak pięknie pachną - westchnęła Izusia, napawając się aromatem dojrzałych, dorodnych poziomek
Kujawka zaprowadziła ją do poziomkowego zakątka (musiały przedrzeć się przez kłujące chaszcze), i dokądś odbiegła. Dziewczynka tymczasem rwała słodkie owoce i karmiła nimi Skrzaty w czerwonych czapeczkach, które nie wiadomo skąd zjawiły się nagle obok niej. Wtem usłyszała ulubione szklane dzwoneczki, a gdy podniosła oczy... W mrocznej gęstwinie odwiecznej kujawskiej zieleni stała wysoka postać, oblana jaskrawym światłem, i - przyglądając się Izusi z niekłamanym zainteresowaniem - powitalnie unosiła ogromny kapelusz. Młode iglaste gałązki z pietyzmem
układały jej suknię w równiutkie fałdy, a wiatr rozwiewał malowniczo przepiękne szczerozłote włosy. Poziomkowe Skrzaty na widok postaci zastygły w głębokim pokłonie. Widząc to, Izusia również pochyliła się z szacunkiem, zanim jeszcze Kujawka dała jej znak kopytkiem. Złotowłosa Słowiańska Wróżka (ona to bowiem była) uśmiechnęła się  z aprobatą. Do jej złocistej sukni tuliły się - niczym okruchy tęczy - najrozmaitszej maści Kujawki; ale tego już laleczka   n i e   widziała. Nie miała też pojęcia, że kiedy karmiła Skrzaty - zamiast samej pochłaniać smakowite poziomki - zdała potajemny egzamin z Dobroci i zasłużyła na wprowadzenie w niektóre Arkana Prastarych Legend.  Dosiadła zatem grzbietu Kujawki (a za sprawą magicznej różdżki uczyniła to tak wprawnie, jakby od dawna niczego innego nie robiła) i udały się obie na południe. Tym razem zwyczajnie, szerokim leśnym duktem. Minęły lśniące oko niewielkiego stawu, a potem gromadkę dziewcząt, tańczących wokół potężnego dębu, przystrojonego wiankami złotych mleczy i płomiennych maków. Takie same
wianki zdobiły płowe włosy dziewcząt, zaplecione w długie warkocze. 
- O! Ja też mam taką fryzurę! - zdążyła się ucieszyć Izusia, kiedy puszcza rozstąpiła się znienacka, i zdumionym oczom dziewczynki ukazała się wykarczowana równina, na której - na wzór pracowitych pszczół - krzątały się grupy ludzi, odzianych w białe koszule. Jedni ociosywali gałęzie świeżo ściętych drzew, następni przycinali owe drzewa na wymiar, jeszcze inni - odzierali z kory. Kolejne grupy budowały z okorowanych pni podłużne chaty, inne biedziły się nad mocowaniem dachów, które kobiety splatały ciasno z gałęzi. Wrzało jak w ulu; nikt nie ociągał się, nikt nie stał bezczynnie. A, choć strudzeni, ludzie ci wydawali się nad wyraz pogodni, wielu nawet śpiewało przy pracy. 
- Widzisz? - szepnęła Kujawka do zapatrzonej Izusi. - To powstaje Kowal. Zostałaś Wybrana, pozwolono ci dotknąć Historii.
I tu, nim ktokolwiek się spostrzegł, dziewczynka dotknęła jej   r z e c z y w i ś c i e .  Oto bowiem nieduży chłopiec, wlokący za sobą sporą brzozę, potknął się, przewrócił i niefortunnie zaplątał w gałęzie. Izusia błyskawicznie zeskoczyła z grzbietu Kujawki i pomogła mu wstać, a potem razem z nim dociągnęła drzewko na miejsce. Miejscem tym okazała się wysoka chata na środku placu, różniąca się od pozostałych kształtem (była okrągła) i pionowym ustawieniem pni. W tej akurat chwili kilku rosłych mężczyzn wnosiło do jej wnętrza drewniany posąg. Posąg był masywny, miał cztery twarze, w lewej ręce miecz, a w prawej kosz z owocami.
- Oooo... Świętowit... - nabożnie szepnął chłopiec i pokłonił się do samej ziemi. Ruch na karczowisku zamarł na moment, albowiem wszyscy obecni uczynili to samo. Izusia też się pokłoniła, myśląc sobie, że ów drewniany Świętowit musi być kimś niezmiernie ważnym. 
A kiedy podniosła głowę - nie było już ani chłopca, ani dopiero co ukończonej kontyny (tak nazywa się prastara słowiańska świątynia), ani nawet owego wykarczowanego w sercu puszczy placu, na którym  rodziło się jej miasteczko. Przed Izusią stała Złotowłosa Słowiańska Wróżka:
- Jesteś szczodra, troskliwa i uczynna - powiedziała z niezmierną powagą. - Cenisz cudze potrzeby i wartości. Udowodniłaś, że można obdarzyć cię pełnią zaufania.
Tu Wróżka przechyliła się lekko i dotknęła swą magiczną różdżką przestrzeni za plecami dziewczynki.
- Oto Nawia: Najbardziej Tajemna Kraina, której nigdy dotąd nie oglądał  n i k t   zza Omszałego
Drzewa. Ale ty wejdź do niej. Przywitaj się z tym, kogo utraciłaś i uspokój znękane serce. Zasłużyłaś.
Izusia odwróciła się. Ojej! Tuż przed nią rozciągała się baśniowa, rozzłocona słońcem łąka, na której hasało sobie beztrosko rozkoszne stadko jednorożców, różnej maści i wielkości.  Skupione wokół ślicznej Przywódczyni w złotej obróżce i koronie, zerkały na laleczkę wesoło, zupełnie jakby zapraszały ja do wspólnej zabawy.
A kiedy, ośmielona, podbiegła, nagle rozstąpiły się i...  OJEJ!!!
Oczom oniemiałej Izusi ukazał się ... jej własny... ukochany... dawno zaginiony... kucyk!!! Ileż to było radości! Ile szczęścia! Ile tulenia i opowiadania sobie - wszystkich naraz - oddzielnie wylanych łez.
A kiedy po jakimś nieokreślonym czasie zjawiła się Kujawka,
mówiąc, że pora wracać, dziewczynka nie protestowała. Uspokojona co do losów kucyka i - po raz pierwszy od bardzo dawna - nie trapiona smutkiem, ochoczo wskoczyła na grzbiet swego świetlistego wierzchowca. Pokłoniły się pięknie najpierw jednorożcom, potem leśnym Skrzatom, a na koniec - Złotowłosej Słowiańskiej Wróżce, ubranej tym razem w suknię uszytą z najprawdziwszych tęczowych pasm. 
- To dobry znak - wyjaśniła Kujawka. - Tęcza na pożegnanie oznacza, że będziesz mogła przybyć tu ponownie. 
W tej chwili Wróżka uniosła swą magiczną różdżkę i - w drogę! 
A gdy Izusia wychyliła się, by raz jeszcze zerknąć na umykającą coraz niżej i szybciej Krainę Prastarych Legend, Złotowłosa Słowiańska Wróżka siedziała pośród zieleni w swojej pierwszej sukni, oświetlona jaskrawym promieniem, i ze Złocistą Kujawką u boku. I taką ją Izusia
zapamiętała.
Droga powrotna zdawała się mijać błyskawicznie. Oczywiście - sfrunęły z drugiej strony Zaczarowanych Głazów, by Kujawka mogła posilić się Magicznym Zielem Mocy, dającym jej przywilej przenikania do Świata Zza Drzewa; po czym pomknęły ponad odwieczną puszczą kujawską wprost do owego Świata właśnie. Ledwie przebyły potężny pień Omszałego Drzewa, a już zewsząd otoczyła je aksamitna ciemność późnej nocy wiosennej. W miejscu
gdzie przetaczała się Historia, jakaś zabłąkana strzała przeleciała ze świstem tuż obok lewego ucha Izusi. Zanim jednak przestraszona laleczka zdążyła wzdrygnąć się, albo krzyknąć - znalazły się bezpiecznie w Kowalu, a księżyc, jaśniejszy od ulicznych latarni, doskonale oświetlał im drogę. Nie minęła chwila i - wfrunęły przez uchylone okno do salonu Babci Marzenki i Dziadka Jureczka, po czym zatrzymały się na tarasie Juleczkowa. Tutaj nadal było
ciemno, ciepło i cicho, jak gdyby nic się nie wydarzyło. 
- Ile czasu byłyśmy w Krainie Prastarych Legend? - zaciekawiła się Izusia.
- O... czas płynie bardzo różnie - odszepnęła Kujawka. - Tam spędziłyśmy wiele, wiele godzin, ale tutaj trwało to krócej niż mgnienie oka. - To mówiąc ukłoniła się Izusi głęboko, zarżała szklanymi dzwoneczkami i - już jej nie było.
- A moja Różowość??? - zawołała za nią laleczka, ale okazało się, że znowu ma na sobie swoją koszulkę nocną, a jej warkocze odzyskały barwę pszenicznych kłosów. Wychyliła się jeszcze przez poręcz tarasu, usiłując  dojrzeć
coś w mroku, ale ponieważ czerń panowała absolutna, wjechała windą na poddasze i, bardzo ostrożnie, wspięła się po omacku na swoje posłanie.
A o tym, czy rankiem obudziła się wypoczęta; i czym zajmowano się w Juleczkowie przez cały następny dzień - dowiecie się już wkrótce. Obiecuję.

niedziela, 13 lipca 2014

6. NOCNA PODRÓŻ DO KRAINY PRASTARYCH LEGEND




NATASZKA






Kiedy piękna klacz mknęła lekko poprzez czerń nocy z zachwyconą Izusią na grzbiecie, mijała w locie nie kończące się korowody zdarzeń i postaci. Z niektórych, niczym łuna, biła szaleńcza radość,
z innych strach, albo dojmujący smutek. A choć Kujawka wzbiła się naprawdę wysoko, to i tak chwytało ją za długą grzywę Echo najrozmaitszych odgłosów: krzyków, wiwatów, szczęku oręża, a nawet salw armatnich.
- Widzisz? - szepnęła do Izusi - tu się przetacza Historia. Wniknęłyśmy w spiralę czasu i cofamy się przez dzieje na wskroś.
- Cofamy się? - zdumiała się dziewczynka. - Dokąd?
Ale Kujawka, zamiast odpowiedzieć, zdążyła tylko poprosić, by Izusia przywarła do niej teraz  (najmocniej jak tylko potrafi!) i zaraz - znienacka - pojawiło się tuż przed nimi potężne, naprawdę ogromne Omszałe Drzewo, a one
wtopiły się w nie, jak gdyby było z kremu czekoladowego. Zanim Izusia zdążyła poczuć cokolwiek, wynurzyły się z drugiej strony prastarego pnia. Świat tutaj wyglądał zupełnie inaczej. Przede wszystkim - rozjaśniało się, z chwili na chwilę, choć na niebie nie było widać słońca. Po wtóre: wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozciągała się mroczna, gęsta i tajemnicza prastara puszcza słowiańska, pełna grzybów, jagód i malin, a także dzikiej zwierzyny i miodnych barci.
Wkrótce po przeniknięciu przez Omszałe Drzewo, Kujawka zarżała dobrze już znanym Izusi odgłosem szklanych dzwoneczków.
- Tu zatrzymamy się na popas - powiedziała. - Muszę spożyć specjalny posiłek, zanim wejdę do Krainy Prastarych Legend.
I poprosiła dziewczynkę, by wypatrywała Zaczarowanych Głazów. Izusia wypatrywała pilnie, toteż już po chwili mogły obniżyć lot. Kujawka zostawiła laleczkę na szczycie najwyższego z głazów, a sama sfrunęła niżej, tam gdzie rosło Czarodziejskie Ziele. Posiliła się nim, po czym wyjaśniła, że posiłek ten ma oczyścić jej ciało i umysł z wszelkich naleciałości tamtego Świata Zza Drzewa. Inaczej nie wolno byłoby jej przekroczyć progu Krainy Prastarych Legend. W drodze powrotnej natomiast spożyje Magiczne Ziele Mocy,
rosnące z drugiej strony Zaczarowanego Głazu i... W tym momencie klacz przerwała swój wywód, albowiem - d o t a r ł y  n a   m i e j s c e . Miejscem owym okazała się przedziwna, cudownie piękna polana w samym sercu odwiecznej puszczy kujawskiej.  Wokół polany (z jednej strony obwarowanej gęsto chaszczami), rosły zwaliste dęby, wysokie klony, zalotne brzozy i mnóstwo rozłożystych świerków.  Spoza świerków prześwitywała szeroka, rwąca rzeka.
- Nazywa się Struga - powiedziała Kujawka.
- Ja znam jedną Strugę - przypomniała sobie Izusia. - Mieszkaliśmy tam całe lato. W takiej pustej norce po zajączkach. Ale to była - dodała, wytężając wzrok i wpatrując się między świerkowe pnie - to była inna Struga.
 - A jednak ta sama - uśmiechnęła się do niej łagodnie klacz. - Tyle że teraz to zaledwie wąziutki, niemrawy strumyczek. Ale tysiąc lat temu była, o, widzisz? ogromną, życiodajną rzeką.
- Jesteśmy   t y s i ą c   lat temu? - rozejrzała się z respektem laleczka.
- Nawet odrobinę więcej - odparła Kujawka, i chciała jeszcze coś dodać, ale Izusia nagle aż krzyknęła ze zdumienia. Na przeciwnym bowiem skraju polany, w soczystej gęstej zieleni drzew i krzewów stały... jeszcze dwie identyczne Kujawki! Tyle, że jedna niebieska, a druga złocista. Oświetlał je jedyny tutaj promień słońca, a między nimi tryskało prastare słowiańskie źródełko.
- Jak to... ile... dlaczego... - zdezorientowana Izusia nie wiedziała o co właściwie ma zapytać. 
Ale Kujawka, wszystkowiedząca i wszystko rozumiejąca, znała każdą odpowiedź, nawet taką, do której nie wymyślono pytań.  
- Nie, nic ci się nie wydaje - powiedziała uspokajająco, - to   t e ż   ja. 
 Ale Izusia nadal nie rozumiała:


- A... dlaczego jest ciebie aż trzy?
- O, jest mnie znacznie więcej - zarżała tajemniczo Kujawka, a wiatr natychmiast rozniósł po polanie dźwięki szklanych dzwoneczków. -  Ale reszta służy w bezpośredniej bliskości Złotowłosej Słowiańskiej Wróżce. 
A widząc coraz większe oszołomienie dziewczynki, dodała cierpliwie:
- Gdybyś najbardziej na świecie lubiła kolor niebieski, przybyłabym do ciebie w Lazurowym Błękicie; gdybyś wolała złoty, przybyłabym w Złocistości...
- Ale ja najbardziej kocham różowy, więc przybyłaś w Różowości! - zrozumiała wreszcie Izusia.
- O tak - potwierdziła Kujawka i zarżała radośnie i pogodnie.
- A gdzie jest  Złotowłosa Słowiańska Wróżka? - rozejrzała się z zaciekawieniem laleczka, ale Kujawka natychmiast zasłoniła jej usta końcem swego świetlistego skrzydła.
- Ciii... Cierpliwości, moja mała Różowa Księżniczko. Ujawni się, jeśli uzna, że  z a s ł u g u j e s z    na wprowadzenie do wnętrza Tajemnej  Legendy.
- A... zasługuję??? - zapytała Izusia bez tchu.
Ale Kujawka, zobowiązana Klauzulą Milczenia (o czym dziewczynka nie miała pojęcia), uśmiechnęła się tylko kojąco i wstrząsnęła głową, aż piękna lśniąca grzywa rozsypała się jej wokół skrzydeł.
A Złotowłosa Słowiańska Wróżka była tam, oczywiście, ponieważ   z a w s z e   t a m    b y ł a .  Ale o tym, czy zdecyduje się ukazać oczom małej zafrapowanej laleczki - dowiecie się następnym razem. Obiecuję.