JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

piątek, 18 lipca 2014

9. W OGRODZIE CIOCI ANI




N A T A S Z K A





Wprawdzie obiecałam ostatnio, że dowiecie się dzisiaj o tym, co Zosia z Izusią odkryły za windą, z prawej strony posiadłości; a także - kto - puchaty, bieluchny i śliczny przykicał do zachwyconych dziewczynek; ale... Wydarzyło się coś, o czym   m u s z ę    opowiedzieć - tu i teraz.
Otóż, kiedy stół był już pięknie nakryty, a Mamusia wkładała do lodówki pucharki z kremem na deser, jej córeczki przysiadły na trawniku przed domem, czekając na powrót Tatusia z pracy. Rączki
już miały umyte i sukienki czysto przebrane do obiadu. I wtedy w salonie Babci Marzenki zadzwonił telefon. Dziewczynki, siłą rzeczy, słyszały całą rozmowę, a zatem i ten jej fragment, w którym Babcia umawiała się z Ciocią Anią, że któregoś dnia przyprowadzi Julkę, Nataszkę, Zosię i Izusię na basen do jej ogródka. Na basen!!! Do ogródka!!! Ledwie Babcia odłożyła słuchawkę, a natychmiast ją obstąpiły, wdrapały się na kolana i dalejże!  prosić, przekonywać, namawiać - wszystkie naraz. Aż Mamusia usłyszała ten harmider i wychyliła się z czerwonego pokoju, w którym podlewała dorodną, wypielęgnowaną jukkę.
Małe uparciuchy dopięły w końcu  swego. Ustalono, że zaraz po obiedzie (ale przed deserem - nie należy wszak objadać się przed kąpielą) Babcia Marzenka zabierze je w te upragnione odwiedziny. I - na basen, oczywiście! Mamusia spakowała im zatem po plastrze arbuza, a także talerzyk, cztery
szklanki i butelkę malinowej lemoniady. Oraz koc, ręczniki i niebieskie czepki kąpielowe. Bo kostiumy dziewczynki założyły od razu na siebie. Po czym, roztrajkotane i uszczęśliwione, wskoczyły do koszyka Babci i - ruszyły w drogę. Oczywiście: trzy starsze siostry musiały nieustannie pilnować i strofować małą Zosię, która - ciekawska i ruchliwa - wychylała się swoim zwyczajem tak bardzo, że omal nie wypadła z koszyka. I to trzy razy pod rząd! Na szczęście obyło się bez wypadku i, po kilkunastu minutach, dotarły na miejsce.
Och!!! Jak tu pięknie!
Ogród Cioci Ani okazał się cudownym, zielonym zakątkiem otoczonym bzami; z wysokim
świerkiem i sosenką, spod której wyzierała tajemniczo niemłoda drewniana ławka, pełna wspomnień. Kolorowe kujawskie budynki i takież podwórko izolowały ten cudowny zakątek od gwaru i spalin ruchliwego rozwidlenia jezdni, toteż Babcia Marzenka ze spokojem mogła wysadzić dziewczynki z koszyka i pozwolić im bawić się do woli. Natychmiast też rozłożyły koc nad wytęsknionym basenem; buciki i sukienki rzuciły bezładnie na jednym z ręczników i -
wskoczyły do wody. To
znaczy: wszystkie poza Nataszką, która chodziła tylko wokół brzegu, badała rączką odległość od dna i ciągle nie mogła się zdecydować, czy ma się zamoczyć, czy rozłożyć na kocu i rozkoszować baśniowym pięknem ogrodu. Jej wahanie trwało i trwało, nawet wtedy, gdy siostry, zmęczone
hasaniem, wyszły już z wody i - owinięte ręcznikami - zasiadły do uczty, którą w międzyczasie przygotowała im gościnna Ciocia Ania.
 - Chodź tu do nas - zawołała Julka, widząc jak Nataszka to wkłada nóżkę do wody, jakby chciała do niej wejść, to cofa, i tak po wielokroć. - Chodź, mamy przepyszną herbatkę! Albo napijesz się soku!
Julka, wrażliwa i współczująca (a do tego urodzona pływaczka!),
wiedziała, że jej biedna siostrzyczka boi się głębi; i żałowała jej szczerze. Wszak nawet w domu Nataszka wolała kabinę prysznicową od wanny. .   .
I wtedy okazało się, że Ciocia Ania ma świetny pomysł jak zaradzić owemu nataszkowemu lękowi
przed zanurzaniem: otóż przyniosła z domu i sprezentowała dziewczynkom dwie czerwone piłki plażowe, które wrzuciła do basenu. I to był strzał w dziesiątkę! Piłki były tak piękne, że Nataszka zapomniała o strachu i weszła wreszcie do wody, a nawet w niej usiadła. Siostrzyczki bez namysłu ruszyły w jej ślady  i już po chwili cała czwórka grała w basenie w odbijankę. Potem wyszły
, położyły się przy samym brzegu i kulały piłkę po wodzie: jedna do drugiej. A kiedy zmęczona Julka, ubrana już w spodenki, położyła się na moment na kocu, młodsze siostry natychmiast zaczęły turlać po niej obie piłki. A śmiechu było przy tym! A pisków! A koziołków, wywijanych wprost w trawę!  Aż Zosia i Izusia pogubiły swoje niebieskie czepki i  wszystkie cztery szukały ich potem w nieprzebytym gąszczu źdźbeł. Na koniec
zagrały jeszcze w siatkówkę ogrodową - tuż przy samym żywopłocie, pełnym kwiatów i wierszy. Bo Ciocia Ania pisze piękne wiersze, które rozwiesza potem w pogodne dni na zielonych gałęziach, żeby wysuszyć atrament. I dopiero wtedy - wygrzane słońcem i suche - układa równiutko w tomikach. Na pożegnanie przyrzekła dziewczynkom, że następnym razem któryś im przeczyta.
Jeszcze tylko należało pokłonić się kotce Feli, która ani na moment
nie spuszczała swych czujnych oczu z rozbrykanych małych gości. Uplasowana dogodnie w centralnym punkcie ogrodu, śledziła każdy ich ruch; a kiedy pobiegły z piłką pod żywopłot, zakradła się nad brzeg basenu i pooglądała  z bliska rozrzucone tam fatałaszki. Niektórych nawet dotknęła swą zwinną, wszędobylską łapką.
Tymczasem nastał zmierzch, a z nim - czas powrotu do dom. A że żal było rozstawać się po tak mile
  spędzonym popołudniu, Ciocia Ania stwierdziła, że odprowadzi Babcię Marzenkę i jej koszyk pełen laleczek - do samego Juleczkowa. Wieczór był piękny, postanowiły zatem pójść przez park i ponapawać się jeszcze na dobranoc jego tajemniczą urodą.
A potem...
Ale o tym opowiem już następnym razem.
Obiecuję.

2 komentarze:

  1. Ciocia Ania i kotka Fela ponownie zapraszają wesołą gromadkę! Dziękuję Babciu Marzenko...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękujemy za zaproszenie. Nie omieszkamy skorzystać.Czas spędzony w urokliwych zakątkach Twojego, Ciociu, ogrodu, jest bardzo inspirujący. Uściski dla Feli.

    OdpowiedzUsuń