![]() |
J U L K A I N A T A S Z K A |
W dniu
Wielkiego Prania, kiedy Mamusia ze starszymi córeczkami zajęta była domowymi
obowiązkami, Izusia z Zosią brykały sobie swobodnie na trawie przed
domem. A popiskiwały przy tym, pokrzykiwały i
chichotały tak zachęcająco, że aż Echo rozniosło ich głosy po całym salonie Babci
Marzenki i Dziadka Jureczka. Wreszcie
jednak znudziło im się to samotne brykanie bez Julki i Nataszki , i –
postanowiły sprawdzić, co też znajduje się z prawej strony posiadłości, za wysokim
występem, kryjącym szyb kryształowej windy. Dotąd, owszem, były już kilka razy
w garażu za domem, ale biegały tam zawsze ścieżką po lewej stronie budynku. Teraz zatem zdecydowały się spenetrować
przeciwległy, nieznany rejon Juleczkowa.
Najpierw
przekoziołkowały więc przez trawnik, potem minęły na paluszkach przeźroczystą
ściankę szybu windowego, i wreszcie – wychyliły główki, rozglądając
się szybciutko
i z wielkim zainteresowaniem. Och! Ach!!!
- Co to???
Ich
zaskoczonym i w najwyższym stopniu zaciekawionym oczom ukazał się wysoki, jasny
parkan, spoza którego przezierały gęsto zielone liście i pędy jakiejś rośliny. W parkanie znalazły niedużą furtkę, ocienioną
uroczym daszkiem z czerwonych dachówek. Ku ogromnemu rozczarowaniu małych odkrywczyń –
w furtce ktoś zamocował
ozdobny, mosiężny skobel, którego w żaden sposób nie
można było otworzyć. Zdołały tylko wypatrzeć, że za świeżo wyheblowanymi
sztachetami znajduje się… najprawdziwszy plac zabaw (!!!).
W tej akurat
chwili Mamusia zawołała, żeby natychmiast myć ręce i przebierać się w czyste sukienki do obiadu, toteż popędziły,
co sił w nogach, do domu. A potem – o, potem był ów sławetny telefon do Babci
Marzenki i wyprawa do ogrodu Cioci Ani. A wieczorem pojawił się króliczek i –
znowu
zapomniały opowiedzieć siostrom o swoim frapującym odkryciu. Przypomniały
sobie o nim dopiero przy dzisiejszym śniadaniu. Toteż – kiedy już wszystkie
talerze i kubeczki zostały odniesione do kuchni, a stół w jadalni dokładnie
sprzątnięto – Nataszka zapytała Mamusi, czy mogą pójść na ów tajemniczy plac
zabaw. Nataszka była największą legalistką wśród sióstr i n i
gd y nie robiła niczego bez pozwolenia. (Nigdy też jednak nie skarżyła na pozostałe laleczki, którym, owszem, zdarzało się nie pytać o zgodę). Na szczęście tym razem Mamusia chętnie przystała na wyprawę dziewczynek, obejrzawszy uprzednio z tarasu cel owej wyprawy. Sama zaś wjechała na poddasze, by – choć przez kwadrans – w ciszy i spokoju dokończyć haft na ślicznym beciku dla mającego pojawić się wkrótce dzidziusia.
W tym czasie
siostrzyczki owego dzidziusia dotarły do
parkanu i… och! Dzisiaj już furtka n i
e b y ł a zamknięta!
Weszły zatem – na paluszkach, trzymając się za rączki i niemal
wstrzymując oddech – do pięknego, iście baśniowego ogrodu, otoczonego z dwóch
stron wysokim murem, a z dwóch – znajomym parkanem. Wewnątrz, na soczystej murawie, ktoś ustawił
ślizgawkę, huśtawki i konia na biegunach. Była też piaskownica, pełna złotego
nadmorskiego piasku, a w niej wiaderka, łopatki i mnóstwo kolorowych foremek. Dorodna zieleń, wspinająca się po ogrodzeniu
obiecywała bogaty, jesienny
zbiór słodkich winogron.
Dziewczynki,
oniemiałe z zachwytu (co zdarzało im się niezmiernie rzadko), rozglądały się
tylko, niezdolne do wykonania najmniejszego choćby ruchu – co też nieczęsto im
się przytrafiało.
Tymczasem
króliczek (któremu w trakcie śniadania zgodnie nadały imię: Kicuś), zaabsorbowany
początkowo podjadaniem marchewek z kuchennego kosza z warzywami, zorientował
się naraz, że laleczki gdzieś zniknęły. Postanowił zatem
natychmiast je
odnaleźć; zwłaszcza Julkę, której bliska obecność napawała go błogością i miłym
poczuciem bezpieczeństwa. Stanął zatem słupka, nastawił podłużne, białe ucho i –
pokicał prościutko do ogródka jordanowskiego, gdzie z rozmachem wskoczył między
zapatrzone siostrzyczki. I dopiero to nagłe pojawienie się Kicusia przywróciło
je do rzeczywistości i zwykłego wigoru.
Julka natychmiast
wdrapała się na wysoką ślizgawkę, by rozpocząć serię szaleńczych zjazdów z
uszczęśliwionym króliczkiem w ramionach; Izusia z Zosią wskoczyły do
piaskownicy, a Nataszka, która nie lubiła się brudzić, podbiegła do huśtawki.
Ileż to było
uciechy!!!
Ile
zabawy!!!
Ile najcudowniejszego,
beztroskiego szczęścia!
Ogródek
jordanowski w Juleczkowie okazał się dla jego małoletnich mieszkańców
najprawdziwszym rajem na ziemi. Piękny, odpowiednio wyposażony i bezpieczny, a
do tego – pod czujnym okiem Mamusi, która kilkakrotnie zachodziła na taras, by
sprawdzić co robią dzieci. Zarówno ich wyjątkowo dziś długa nieobecność , jak i
cisza panująca w domu trochę ją niepokoiły; jednak dogodne położenie ogródka,
gwarantujące doskonały widok z tarasu na poczynania małych wisusów, pozwalało
Mamusi – za każdym razem – spokojnie wracać do swoich zajęć.
Tak…
Ogródek
jordanowski to jeden z lepszych pomysłów
Babci Marzenki i Dziadka Jureczka.
A o innych
ich (równie trafionych) pomysłach - opowiem w którejś z następnych
historyjek.
Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz