JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

poniedziałek, 21 lipca 2014

11. WSPANIAŁE ODKRYCIE.





J U L K A   I   N A T A S Z K A






W dniu Wielkiego Prania, kiedy Mamusia ze starszymi córeczkami zajęta była domowymi obowiązkami, Izusia z Zosią brykały sobie swobodnie na trawie przed
domem.  A popiskiwały przy tym, pokrzykiwały i chichotały tak zachęcająco, że aż Echo rozniosło ich głosy po całym salonie Babci Marzenki i Dziadka Jureczka.  Wreszcie jednak znudziło im się to samotne brykanie bez Julki i Nataszki , i – postanowiły sprawdzić, co też znajduje się z prawej strony posiadłości, za wysokim występem, kryjącym szyb kryształowej windy. Dotąd, owszem, były już kilka razy w garażu za domem, ale biegały tam zawsze ścieżką po lewej stronie budynku.  Teraz zatem zdecydowały się spenetrować przeciwległy, nieznany rejon Juleczkowa.
Najpierw przekoziołkowały więc przez trawnik, potem minęły na paluszkach przeźroczystą ściankę szybu windowego, i wreszcie – wychyliły główki, rozglądając
się szybciutko i z wielkim zainteresowaniem. Och!  Ach!!!
- Co to???

Ich zaskoczonym i w najwyższym stopniu zaciekawionym oczom ukazał się wysoki, jasny parkan, spoza którego przezierały gęsto zielone liście i pędy jakiejś rośliny.  W parkanie znalazły niedużą furtkę, ocienioną uroczym daszkiem z czerwonych dachówek.  Ku ogromnemu rozczarowaniu małych odkrywczyń – w furtce ktoś zamocował
ozdobny, mosiężny skobel, którego w żaden sposób nie można było otworzyć. Zdołały tylko wypatrzeć, że za świeżo wyheblowanymi sztachetami znajduje się… najprawdziwszy plac zabaw (!!!).
W tej akurat chwili Mamusia zawołała, żeby natychmiast myć ręce i przebierać się  w czyste sukienki do obiadu, toteż popędziły, co sił w nogach, do domu. A potem – o, potem był ów sławetny telefon do Babci Marzenki i wyprawa do ogrodu Cioci Ani. A wieczorem pojawił się króliczek i – znowu
zapomniały opowiedzieć siostrom o swoim frapującym odkryciu. Przypomniały sobie o nim dopiero przy dzisiejszym śniadaniu. Toteż – kiedy już wszystkie talerze i kubeczki zostały odniesione do kuchni, a stół w jadalni dokładnie sprzątnięto – Nataszka zapytała Mamusi, czy mogą pójść na ów tajemniczy plac zabaw. Nataszka była największą legalistką wśród sióstr  i    n i g
d y    nie robiła niczego bez pozwolenia.  (Nigdy też jednak nie skarżyła na pozostałe laleczki, którym, owszem, zdarzało się nie pytać o zgodę).  Na szczęście tym razem Mamusia chętnie przystała na wyprawę dziewczynek, obejrzawszy uprzednio z tarasu cel owej wyprawy.  Sama zaś wjechała na poddasze, by – choć przez kwadrans – w ciszy i spokoju dokończyć haft na ślicznym beciku dla mającego pojawić się wkrótce dzidziusia.
W tym czasie  siostrzyczki owego dzidziusia dotarły do parkanu i… och! Dzisiaj już furtka    n i e    b y ł a    zamknięta!  Weszły zatem – na paluszkach, trzymając się za rączki i niemal wstrzymując oddech – do pięknego, iście baśniowego ogrodu, otoczonego z dwóch stron wysokim murem, a z dwóch – znajomym parkanem.  Wewnątrz, na soczystej murawie, ktoś ustawił ślizgawkę, huśtawki i konia na biegunach. Była też piaskownica, pełna złotego nadmorskiego piasku, a w niej wiaderka, łopatki i mnóstwo kolorowych foremek.  Dorodna zieleń, wspinająca się po ogrodzeniu obiecywała bogaty, jesienny
zbiór słodkich winogron.

Dziewczynki, oniemiałe z zachwytu (co zdarzało im się niezmiernie rzadko), rozglądały się tylko, niezdolne do wykonania najmniejszego choćby ruchu – co też nieczęsto im się przytrafiało.

Tymczasem króliczek (któremu w trakcie śniadania zgodnie nadały imię: Kicuś), zaabsorbowany początkowo podjadaniem marchewek z kuchennego kosza z warzywami, zorientował się naraz, że laleczki gdzieś zniknęły. Postanowił zatem
natychmiast je odnaleźć; zwłaszcza Julkę, której bliska obecność napawała go błogością i miłym poczuciem bezpieczeństwa. Stanął zatem słupka, nastawił podłużne, białe ucho i – pokicał prościutko do ogródka jordanowskiego, gdzie z rozmachem wskoczył między zapatrzone siostrzyczki. I dopiero to nagłe pojawienie się Kicusia przywróciło je do rzeczywistości i zwykłego wigoru.
Julka natychmiast wdrapała się na wysoką ślizgawkę, by rozpocząć serię szaleńczych zjazdów z uszczęśliwionym króliczkiem w ramionach; Izusia z Zosią wskoczyły do
piaskownicy, a Nataszka, która nie lubiła się brudzić, podbiegła do huśtawki.
Ileż to było uciechy!!! 

Ile zabawy!!!

Ile najcudowniejszego, beztroskiego szczęścia!

Ogródek jordanowski w Juleczkowie okazał się dla jego małoletnich mieszkańców najprawdziwszym rajem na ziemi. Piękny, odpowiednio wyposażony i bezpieczny, a do tego – pod czujnym okiem Mamusi, która kilkakrotnie zachodziła na taras, by
sprawdzić co robią dzieci. Zarówno ich wyjątkowo dziś długa nieobecność , jak i cisza panująca w domu trochę ją niepokoiły; jednak dogodne położenie ogródka, gwarantujące doskonały widok z tarasu na poczynania małych wisusów, pozwalało Mamusi – za każdym razem – spokojnie wracać do swoich zajęć.   

Tak…

Ogródek jordanowski to jeden  z lepszych pomysłów Babci Marzenki i Dziadka Jureczka.
A o innych ich  (równie trafionych)  pomysłach - opowiem w którejś z następnych historyjek.
Obiecuję.                                                                  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz