![]() |
J U L K A |
Ostatni tydzień kwietnia był niezwykle piękny, zupełnie jak gdyby wiosna (mocno spóźniona tego roku) postanowiła nadrobić wszystkie naraz braki i zaległości. Juleczkowo zakwitło tysiącem
zabawek. W całym domku słychać było śmiechy i nawoływania. W łazience szumiała woda w różowej umywalce, na parterze buczał odkurzacz, a kryształowa winda wędrowała z monotonnym pomrukiem nieustannie z piętra na piętro. Wszędzie panował
- Jureczku! Chodź tu szybciutko! - zawołała półgłosem, po czym oboje z Dziadkiem, ukradkiem i na paluszkach, podeszli do domku.
- Kim jesteście??? - zapytała, wciąż niebotycznie zdumiona, Babcia Marzenka. - I co tu robicie?
- I jakim prawem? - chciał wiedzieć Dziadek, marszcząc brwi. - Ten domek to przecież prezent dla Julki i Nataszki - tu ostrzegawczo nastroszył swoje siwe wąsy.
- O! Ja też mam na imię Julka! - zawołała jedna z laleczek, nie przerywając układania ozdobnych, złotą nicią obszytych poduszek.
Nie wyglądała przy tym na kogoś, kto przestraszyłby się dziadkowych groźnych min.
Nie wyglądała przy tym na kogoś, kto przestraszyłby się dziadkowych groźnych min.
- A ja mam na imię Nataszka! - ucieszyła się druga laleczka, która stała na krześle obok toaletki i pieczołowicie ustawiała na niej wytworne flakoniki i puzderka. Miała różowe buciki i lśniące, ciemne włosy, zebrane w imponujący, choć nieco potargany koński ogon.
- To nasze siostrzyczki: Zosia i Izusia - odpowiedziała rezolutnie Julka. W swoich turkusowych laczuszkach i kamizelce wyglądała na zupełnie już zadomowioną.- A w kuchni jest jeszcze nasza
Mamusia - dodała gwoli wyjaśnienia.
Mamusia - dodała gwoli wyjaśnienia.
- A gdzie jest wasz tatuś? - wyszeptał słabym głosem oszołomiony tym wszystkim Dziadek.
- W pracy! - zakrzyknęły chórem Zosia i Izusia, wybiegając pędem z łazienki.
Jak się później okazało, bardzo często robiły coś - lub mówiły - jednocześnie, choć wcale nie były bliźniaczkami. Izusia (ta z długimi warkoczami) była o cały rok starsza od Zosi.
- My też kochamy jedną Zosię - przypomniało się w tej właśnie chwili Babci Marzence. - Taką małą, ruchliwą iskierkę.
- Prawda! - ożywił się Dziadek Jureczek. - Zosia! Wnuczka Cioci Wiesi! O tak... - dodał z widocznym zadowoleniem - mamy swoją własną Zosię...
- Jak to: macie własną? - Nataszka znieruchomiała nad toaletką i szeroko otworzyła oczka. Pozostałe laleczki również wpatrzyły się w Dziadka pytająco. Zapadła cisza.
- Znamy ją po prostu odkąd przyszła na świat, i jest naszym ukochanym oczkiem w głowie -wyjaśniła wreszcie z czułością Babcia Marzenka, przerywając przedłużające się milczenie.
- A czy znacie też jakąś Izusię? - zapytała z nadzieją laleczka, uczesana w schludne warkocze. Niestety. Babcia i Dziadek nie znali dotąd żadnej Izusi.
Tymczasem w kuchni rzeczywiście krzątała się wysoka, piękna pani, uczesana w złocisty kok.
Zapełniała lodówkę i kosz na pieczywo, ustawiała na pólkach weki i soki w butelkach, w
międzyczasie zaś jeszcze smażyła na wielkiej patelni stos smakowitych kotlecików. Ich zapach rozniósł się po całym domku, dotarł nawet do Dziadka Jureczka.
Tymczasem w kuchni rzeczywiście krzątała się wysoka, piękna pani, uczesana w złocisty kok.
Zapełniała lodówkę i kosz na pieczywo, ustawiała na pólkach weki i soki w butelkach, w
międzyczasie zaś jeszcze smażyła na wielkiej patelni stos smakowitych kotlecików. Ich zapach rozniósł się po całym domku, dotarł nawet do Dziadka Jureczka.
- Mmmm... Będą jadły obiad - pomasował się smętnie po brzuchu. (Bo poczuł właśnie, że jest okropnie, przeraźliwie głodny.)
I rzeczywiście:
- Dziewczynki! - zawołała Mamusia. - Myjcie rączki i siadajcie do stołu! Zjemy wreszcie obiad.
- Nasz pierwszy prawdziwy obiadek w naszym pierwszym prawdziwym domku - dodała wesoło Julka i pobiegła do łazienki.Siostrzyczki, nie zwlekając, ruszyły w jej ślady.
(Babcia Marzenka poszła do swojej kuchni, żeby przyrządzić dla siebie i Dziadka gorący i smaczny, pożywny posiłek.)
Zanim jeszcze dziewczynki zjechały do jadalni, z pracy wrócił Tatuś, i cała rodzina ochoczo zasiadła do stołu.
Dziadek Jureczek z uwagą i w najwyższym skupieniu obserwował ukradkiem laleczki. Zachowywały
się przy stole bez zarzutu. Starsze dziewczynki troskliwie pomagały młodszym, Mamusia nakładała wszystkim smakowite kąski, a Tatuś nalewał sok do wysokich szklaneczek. Nikt nie grymasił, nikt nikomu nie wykradał jedzenia z talerza. Może trochę za dużo było śmiechów i przekrzykiwań, ale za to rodzina wyglądała na zżytą i
uszczęśliwioną.
się przy stole bez zarzutu. Starsze dziewczynki troskliwie pomagały młodszym, Mamusia nakładała wszystkim smakowite kąski, a Tatuś nalewał sok do wysokich szklaneczek. Nikt nie grymasił, nikt nikomu nie wykradał jedzenia z talerza. Może trochę za dużo było śmiechów i przekrzykiwań, ale za to rodzina wyglądała na zżytą i
uszczęśliwioną.
Po posiłku, kiedy Mamusia z Julką i Nataszką zniknęły w kuchni, a Zosia i Izusia poszły oglądać bajki, Dziadek Jureczek wziął Tatusia na spytki i dowiedział się wielu ciekawych, ale i smutnych rzeczy. Otóż: wkrótce ma przyjść na świat piąta laleczka, a nieszczęsna rodzina nie ma się gdzie podziać. Kiedyś, bardzo dawno temu, mieszkali sobie wygodnie w cieplutkiej szufladzie biurka w pewnym ogromnym wiejskim domu. Ale dzieci z tego domu dorosły i wyprowadziły się do wielkiego miasta, a nowi właściciele opróżnili biurko i wyrzucili laleczki na bruk. Odtąd, zziębnięte i głodne, strasznie długo błąkały się po świecie bez dachu nad głową, aż wreszcie, ostatniej zimy, trafiły do tego salonu i z nadzieją oraz niecierpliwością przypatrywały się budowie domku. A gdy tylko została ukończona, wprowadziły się do niego - natychmiast i bez pytania. Tak bardzo były już zdesperowane i spragnione własnego kąta.
Hmmm... Dziadek Jureczek pokiwał siwą głową, po czym, szarpiąc wąsy, poszedł do kuchni naradzić się z Babcią Marzenką.Ona również przejęła się losem biednych laleczek. Uzgodniono zatem, że bezdomna rodzina może (i to na zawsze już!) osiąść w Juleczkowie. Pod warunkiem wszakże, że kiedy ukochane wnuczki Babci i Dziadka zawitają do Kowala, laleczki pozwolą im bawić się do woli w zaczarowanym domku. Zarówno Mamusia i Tatuś, jak i wszystkie cztery córeczki przystały na to nad wyraz chętnie.
A kto nazwał posiadłość Juleczkowem? Julka, oczywiście. Oświadczyła, że jako najstarsza z siostrzyczek ma niezbywalne prawo do nadania imienia ich nowemu (i tym razem na zawsze już własnemu) domkowi. I nazwała go Juleczkowem. A reszta rodziny natychmiast tę nazwę podchwyciła i pokochała.
A potem - po pełnym wrażeń, pracowitym i szczęśliwym pierwszym dniu w Juleczkowie - nastał pierwszy w nim cudowny wieczór. Pierwsza kolacja, pierwsza kąpiel, pierwsza bajka na dobranoc... Ale o tym opowiem Wam następnym razem. Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz