JULECZKOWO

JULECZKOWO
bajarka

poniedziałek, 7 lipca 2014

3. NOWI MIESZKAŃCY JULECZKOWA







J U L K A





Ostatni tydzień kwietnia był niezwykle piękny, zupełnie jak gdyby wiosna (mocno spóźniona tego roku) postanowiła nadrobić wszystkie naraz braki i zaległości. Juleczkowo zakwitło tysiącem

kolorowych kwiatów i - najzupełniej niespodziewanie - hałaśliwie roztętniło się życiem. W kuchni bez przerwy gwizdał czajnik, w którym raz po raz gotowano wodę na herbatę; w salonie dudnił telewizor, a w przestronnej sypialni na poddaszu ktoś rozsypał na białym dywanie stos kolorowych
zabawek. W całym domku słychać było śmiechy i nawoływania. W łazience szumiała woda w różowej umywalce, na parterze buczał odkurzacz, a kryształowa winda wędrowała z monotonnym pomrukiem nieustannie z piętra na piętro. Wszędzie panował
okropny rwetes. Bo to: i wielkie układanie obrusów, ręczników i najróżniejszych fatałaszków w szafach, i ubieranie kołder i poduszek w nowiutką, pachnącą pościel, i ustawianie na półkach książek i bibelotów. I mnóstwo innych  niezliczonych czynności, niezbędnych przy  w p r o w a d z a n i u   s i ę.   Albowiem -  ledwie tylko Babcia Marzenka i Dziadek Jureczek wyszli do kuchni po uroczystym zawieszeniu pod dachem domku pęku różowych baloników, a już zajęły ów domek zdyszane z pośpiechu laleczki, i zaczęły urządzać go po swojemu. Kiedy po kilku kwadransach nie mająca o niczym pojęcia Babcia Marzenka wróciła do salonu, zdumiała się i zaniepokoiła na widok bezładu i bieganiny, panujących na wszystkich trzech piętrach (oraz tarasie).
- Jureczku! Chodź tu szybciutko! - zawołała półgłosem, po czym oboje z Dziadkiem, ukradkiem i na paluszkach, podeszli do domku.
- Kim jesteście??? - zapytała, wciąż niebotycznie zdumiona, Babcia Marzenka. - I co tu robicie?
- I jakim prawem? - chciał wiedzieć Dziadek, marszcząc brwi. - Ten domek to przecież prezent dla Julki i Nataszki - tu ostrzegawczo nastroszył swoje siwe wąsy.
- O! Ja też mam na imię Julka! - zawołała jedna z laleczek, nie przerywając układania ozdobnych, złotą nicią obszytych poduszek.
Nie wyglądała przy tym na kogoś, kto przestraszyłby się dziadkowych groźnych min.
- A ja mam na imię Nataszka! - ucieszyła się druga laleczka, która stała na krześle obok toaletki i pieczołowicie ustawiała na niej wytworne flakoniki i puzderka. Miała różowe buciki i lśniące, ciemne włosy, zebrane w imponujący, choć nieco potargany koński ogon.
- A to? - Babcia Marzenka wskazała z zaciekawieniem dwie mniejsze laleczki, z których jedna robiła właśnie siusiu, a druga myła rączki w umywalce, chlapiąc przy tym co niemiara. - Kim one są?
- To nasze siostrzyczki: Zosia i Izusia - odpowiedziała rezolutnie Julka. W swoich turkusowych laczuszkach i kamizelce wyglądała na zupełnie już zadomowioną.- A w kuchni jest jeszcze nasza
Mamusia - dodała gwoli wyjaśnienia.
- A gdzie jest wasz tatuś? - wyszeptał słabym głosem oszołomiony tym wszystkim Dziadek.
- W pracy! - zakrzyknęły chórem Zosia i Izusia, wybiegając pędem z łazienki.
Jak się później okazało, bardzo często robiły coś - lub mówiły - jednocześnie, choć wcale nie były bliźniaczkami. Izusia (ta z długimi warkoczami) była o cały rok starsza od Zosi.
- My też kochamy jedną  Zosię - przypomniało się w tej właśnie chwili Babci Marzence. - Taką małą, ruchliwą iskierkę.
- Prawda! - ożywił się Dziadek Jureczek. - Zosia! Wnuczka Cioci Wiesi!  O tak... - dodał z widocznym zadowoleniem - mamy swoją własną Zosię...
- Jak to: macie własną? - Nataszka znieruchomiała nad toaletką i szeroko otworzyła oczka. Pozostałe laleczki również wpatrzyły się w Dziadka pytająco. Zapadła cisza.
- Znamy ją po prostu odkąd przyszła na świat, i jest naszym ukochanym oczkiem w głowie -wyjaśniła wreszcie z czułością Babcia Marzenka, przerywając przedłużające się milczenie.
- A czy znacie też jakąś Izusię? - zapytała z nadzieją laleczka, uczesana w schludne warkocze. Niestety. Babcia i Dziadek nie znali dotąd żadnej Izusi.  
Tymczasem w kuchni rzeczywiście krzątała się wysoka, piękna pani, uczesana w złocisty kok.
Zapełniała lodówkę i kosz na pieczywo, ustawiała na pólkach weki i soki w butelkach, w
międzyczasie zaś jeszcze smażyła na wielkiej patelni stos smakowitych kotlecików. Ich zapach rozniósł się po całym domku, dotarł nawet do Dziadka Jureczka.
- Mmmm... Będą jadły obiad - pomasował się smętnie po brzuchu. (Bo poczuł właśnie, że jest okropnie, przeraźliwie głodny.)
I rzeczywiście:
- Dziewczynki! - zawołała Mamusia. - Myjcie rączki i siadajcie do stołu! Zjemy wreszcie obiad.
- Nasz pierwszy prawdziwy obiadek w naszym pierwszym prawdziwym domku - dodała wesoło Julka i pobiegła do łazienki.Siostrzyczki, nie zwlekając, ruszyły w jej ślady.
(Babcia Marzenka poszła do swojej kuchni, żeby przyrządzić dla siebie i Dziadka gorący i smaczny, pożywny posiłek.)
Zanim jeszcze dziewczynki zjechały do jadalni, z pracy wrócił Tatuś, i cała rodzina ochoczo zasiadła do stołu.
Dziadek Jureczek z uwagą i w najwyższym skupieniu obserwował ukradkiem laleczki. Zachowywały
się przy stole bez zarzutu. Starsze dziewczynki troskliwie pomagały młodszym, Mamusia nakładała wszystkim smakowite kąski, a Tatuś nalewał sok do wysokich szklaneczek. Nikt nie grymasił, nikt nikomu nie wykradał jedzenia z talerza.  Może trochę za dużo było śmiechów i przekrzykiwań, ale za to rodzina wyglądała na zżytą i
uszczęśliwioną.
Po posiłku, kiedy Mamusia z Julką i Nataszką zniknęły w kuchni, a Zosia i Izusia poszły oglądać bajki, Dziadek Jureczek wziął Tatusia na spytki i dowiedział się wielu ciekawych, ale i smutnych rzeczy. Otóż: wkrótce ma przyjść na świat piąta laleczka, a nieszczęsna rodzina nie ma się gdzie podziać. Kiedyś, bardzo dawno temu, mieszkali sobie wygodnie w cieplutkiej szufladzie biurka w pewnym ogromnym wiejskim domu. Ale dzieci z tego domu dorosły i wyprowadziły się do wielkiego miasta, a nowi właściciele opróżnili biurko i wyrzucili laleczki na bruk. Odtąd, zziębnięte i głodne, strasznie długo błąkały się po świecie bez dachu nad głową, aż wreszcie, ostatniej zimy, trafiły do tego salonu  i z nadzieją oraz niecierpliwością przypatrywały się budowie domku. A gdy tylko została ukończona, wprowadziły się do niego - natychmiast i bez pytania. Tak bardzo były już zdesperowane i spragnione własnego kąta. 
Hmmm... Dziadek Jureczek pokiwał siwą głową, po czym, szarpiąc wąsy, poszedł do kuchni naradzić się z Babcią Marzenką.Ona również przejęła się losem biednych laleczek. Uzgodniono zatem, że bezdomna rodzina może (i to na zawsze już!) osiąść w Juleczkowie. Pod warunkiem wszakże, że kiedy ukochane wnuczki Babci i Dziadka zawitają do Kowala, laleczki pozwolą im bawić się do woli w zaczarowanym domku. Zarówno Mamusia i Tatuś, jak i wszystkie cztery córeczki przystały na to nad wyraz chętnie. 
A kto nazwał posiadłość Juleczkowem? Julka, oczywiście. Oświadczyła, że jako najstarsza z siostrzyczek ma niezbywalne prawo do nadania imienia ich nowemu (i tym razem na zawsze już  własnemu) domkowi. I nazwała go Juleczkowem. A reszta rodziny natychmiast tę nazwę podchwyciła i pokochała. 
A potem - po pełnym wrażeń, pracowitym i szczęśliwym pierwszym dniu w Juleczkowie - nastał pierwszy w nim cudowny wieczór. Pierwsza kolacja, pierwsza kąpiel, pierwsza bajka na dobranoc... Ale o tym opowiem Wam następnym razem. Obiecuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz